
– Dla nas, ludzi, i dla naszego zbawienia – te słowa wyznania wiary zawierają w sobie cały ogromny pokład miłości Boga wobec stworzenia; miłości tak wielkiej, do której przywykliśmy tak bardzo, że przestała nas ona – niestety! – zdumiewać i zachwycać.
Katechizm Kościoła Katolickiego dopowiada: Słowo stało się ciałem, aby nas zbawić i pojednać z Bogiem; abyśmy poznali miłość Bożą; by być dla nas wzorem świętości; by uczynić nas uczestnikami Boskiej natury (KKK, 457–460). Widać w tym ujęciu, że owo „nas“ zostało postawione niejako w centrum. Nie tyle przez katechizm, co przez samego Boga, który zechciał przyjść na ten świat propter nos homines – dla nas ludzi! Ten ogrom Bożej miłości trzeba przyjmować z prostotą i wdzięcznością, nie należy z nim polemizować. Zarazem jednak trudno pozbyć się wrażenia, że trochę zanadto przyzwyczailiśmy się do zbawienia, do łaski, do odkupienia. Nie tylko praktycznym niedowiarkom, ale i ludziom autentycznie gorliwym wydaje się często, że zbawienie i Niebo należą się nam jak psu zupa, że skoro Pan Bóg nas stworzył, to Jego obowiązkiem jest dać nam szczęście, choćbyśmy się o nie zbytnio nie starali.
To jeden z powodów, dla których tajemnice Wcielenia i Odkupienia budzą dziś mniej zdumienia, aniżeli było w przeszłości. Oprócz niego w ogóle człowiek dzisiejszy mniej myśli o tym, co pozadoczesne, a konsumpcyjna postcywilizacja stara się trzymać nasze myśli daleko od tego, co mogłoby skłaniać do większego umiarkowania w używaniu tego świata. Zagłusza się w nas najważniejsze pytania; pytania dotyczące sensu naszej egzystencji i celu ziemskiej wędrówki. Zgodnie z tym, co przed stu laty napisał dominikański teolog i filozof Antoni D. Sertillange, staliśmy się podobni do ludzi, którzy tak bardzo się spieszą, że aż nie mają czasu pomyśleć, dokąd właściwie idą.
Zachwycić się Wcieleniem
A przecież po to właśnie mamy rozum i duszę nieśmiertelną, żebyśmy przede wszystkim mogli pojąć, kim jesteśmy i dokąd zmierzamy. Tym przede wszystkim różni się człowiek od zwierzęcia, że świadom siebie, może być świadomym własnego sensu i celu. Do pewnego stopnia może sam sobie stawiać cele w życiu i je lepiej czy gorzej realizować; co do celu fundamentalnego, powinien go rozumem i wolą przyjąć, a następnie rozumu i woli używać dla jego realizacji.
Nie brak nam drogowskazów w naszej duchowej wędrówce. Świat cały mówi nam, ba! krzyczy o mądrości, mocy i dobrotliwości Stwórcy. Kto umie z pokorą i wnikliwie rozejrzeć się dokoła, ten powinien dojść samymi siłami intelektu do poznania Boga. Objawienie – Pismo Święte i Tradycja – nie tylko pozwala nam przebyć tę drogę na skróty, ale także pójść nią dużo dalej. Dowiadujemy się z niego nie tylko, że Bóg jest i że jest dobry. Dowiadujemy się także, że są trzy Osoby Boskie. A także, że druga z Nich stała się człowiekiem dla nas i dla naszego zbawienia, przychodząc na świat w gorsząco podłych warunkach, które dzisiejsza postcywilizacja zachodnia nazwałaby uwłaczającymi ludzkiej godności.
Cur Deus homo? – dlaczego Bóg [stał się] człowiekiem? To pytanie (sformułowane tak przez św. Anzelma z Canterbury) przez wieki nurtowało największych teologów. Myśl o tym, że „dla nas i dla naszego zbawienia” Bóg stał się człowiekiem, napełniała ludzi wierzących zarówno radością i wdzięcznością, jak i zdumieniem. Jeżeli druga Osoba Trójcy Przenajświętszej przyszła na świat dla naszego zbawienia, to jest to wydarzenie i olśniewające, i zdumiewające. Bóg stał się człowiekiem; przyjął ludzką naturę pomimo naszego grzechu, a może wręcz: z powodu naszego grzechu (w tym punkcie wielcy teologowie różnią się opiniami). Pełne zachwytu zdumienie nad tą prawdą wiary prowadziło do pogłębionej refleksji nad motywami, czy też celami, Wcielenia. Stał się człowiekiem dla naszego zbawienia – w to prawowierny chrześcijanin nie może wątpić. Z drugiej strony, wielu autorów zwracało uwagę, że prawdziwego motywu działania Boga nie można szukać poza samym Bogiem, Jego chwałą. Z tej perspektywy Wcielenie i życie Zbawiciela stanowiło największe oddanie czci Bogu przez stworzenie (człowieczeństwo Chrystusa).
Miłość, nie strach
Żeby jednak do tego największego aktu kultu mogło dojść, druga Osoba Trójcy Przenajświętszej stała się człowiekiem. Zbawiciel przyszedł na świat w łonie Matki Niepokalanej, cudu stworzenia, arcydzieła Bożej wszechmocy. Amerykański malarz, Whistler, chwalony za portret swojej matki, odpowiadał ponoć: Wiecie, jak to jest. Każdy chce, żeby jego mama była jak najpiękniejsza. Otóż Bóg mógł to uczynić – i uczynił w sposób przechodzący najśmielsze wyobrażenia najbardziej zwariowanych „szaleńców Niepokalanej” pokroju św. Maksymiliana Kolbego. I tak jednak, przy całej świętości Tej, która jest Najświętsza; przy całej czystości Przeczystej, przy całym pięknie Tej, o której śpiewamy: Cała piękna jesteś – jakimże uniżeniem dla Boga było stanie się człowiekiem!
Słusznie abp Fulton J. Sheen chcąc nam uzmysłowić, czym jest Wcielenie, użył przykładu człowieka, który tak bardzo ukochał psy, że zamieszkał wśród nich, zaczął biegać na czterech łapach i szczekać, żeby tak wyrazić swoją miłość. Ten odrzucający obraz jest jednak tylko bladą metaforą: w rzeczywistości dystans pomiędzy Świętym, Świętym, Świętym a ludźmi jest nieporównanie większy aniżeli ten pomiędzy człowiekiem a robakiem. Istota tego uniżenia nie zmieniłaby się, gdyby Pan Jezus przyszedł na świat w najbogatszym pałacu, a nie w stajni.
A jednak wybrał ubogą rodzinę. Wybrał stajnię, żłób i siano. Święty Alfons de Liguori pięknie zauważył, że gdyby Chrystus przyszedł na świat w potędze i bogactwie, zapewne szanowalibyśmy Go bardziej i bardziej byśmy się Go lękali. To właśnie ubóstwo żłóbka potęguje jednak nie strach, lecz miłość. Bóg zaś jest miłością i miłości przede wszystkim oczekuje od swoich stworzeń.
Bliski wszystkim, wzór dla wszystkich
Jest zresztą we Wcieleniu pewna bliskość uniwersalna. Chrystus narodził się z przeczystej, najświętszej Matki – to prawda. Ale już reszta Jego rodowodu ciągnącego się przez pierwszych siedemnaście wersów Ewangelii wg św. Mateusza – to ciąg imion nierzadko zbrukanych strasznymi grzechami. Dotyczy to nawet wybitniejszych przodków Jezusa (jak król-prorok Dawid, którego grzeszność została przez Mateusza podkreślona przypomnieniem podstępnie zgładzonego, w porywie cudzołożnej namiętności, Uriasza), a co dopiero tych, o których Pismo mówiło zwięźle: Czynił to, co złe w oczach Pana. I to jest głębokie uniżenie Słowa Wcielonego. A zarazem, czyż nie jest to dla nas, zwłaszcza dla tych o najbardziej powyginanych drzewach genealogicznych, punkt oparcia i nadziei? Dostaliśmy tę samą co On Matkę. Czy fakt, że mieliśmy „dziadka w Wehrmachcie” albo ojca w PZPR może mieć wielkie znaczenie? Sam Chrystus miał przodków, którzy czynili to, co złe w oczach Pana!
Chrystus przyszedł na świat w rodzinie arystokratycznej, królewskiej – a zarazem bardzo ubogiej. Ubóstwo jest jednak bardziej uderzające: o „błękitnej krwi” rodu Dawidowego mało kto dzisiaj pamięta, jakkolwiek jeszcze Pius XII podkreślał to często, wskazując Świętą Rodzinę jako wzór dla szlachty rzymskiej (zwłaszcza tej spauperyzowanej w kilku kolejnych zawieruchach rewolucyjnych: Risorgimenta, faszyzmu, republiki). Jest i w tym głęboki sens. Ludzie bywają zamożni, dobrze sytuowani, silni. Bywają. Są jednak w istocie słabi i ubodzy. Wszyscy rodzimy się nadzy, jak nagim urodził się Pan Jezus. Wszyscy rodzimy się słabi i bezbronni jak On. Najpotężniejsi z ludzi codziennie doświadczają własnej słabości.
Co gorsza jednak, wszyscy mamy serca twardsze i zimniejsze aniżeli drewniane czy kamienne żłoby w zimną, grudniową noc. A przecież święta Bożego Narodzenia to nie tylko wspomnienie wydarzenia sprzed tysięcy lat; to próba powtórzenia tego, co wydarzyło się wtedy. Jak pisał Anioł Ślązak (a przekładał Adam Mickiewicz):
Wierzysz, że się Bóg zrodził w betlejemskim żłobie, lecz biada ci, jeżeli nie zrodził się w tobie.
Otóż kolejnym paradoksem Wcielenia jest to, że to właśnie chłód stajenki posiada moc ogrzewania dusz, a twardość żłóbka – zmiękczania serc.
Zadomowieni w pociągu
Powiedzieliśmy już, że ubóstwo betlejemskie tym silniej ukazuje i rozpala miłość. Jest ono jednak także ważne z innego, wskazanego przez Katechizm, powodu: Słowo stało się ciałem także po to, by być dla nas wzorem świętości, by ukazać nam drogę prowadzącą do Nieba. Z tej perspektywy fakt, że Chrystus przyszedł na świat w stajni, że następnie podczas publicznej działalności nie miał gdzie złożyć głowy, wreszcie zaś został odarty z szat, nago przybity do Krzyża, złożony w cudzym grobie, ma ogromne znaczenie.
Życie jest krótką podróżą, którą ktoś trafnie porównał do jazdy pociągiem. Ktoś jedzie pierwszą, ktoś drugą klasą – a jako że porównanie jest stare, to można dodać nieistniejące już trzecią i czwartą. Podróż nie będzie trwała w nieskończoność, przeciwnie – jedziemy ekspresem. Z perspektywy wieczności różnica pomiędzy kilkoma, kilkudziesięcioma a stu z okładem latami jest naprawdę niewielka. Niestety jednak, z naszej ludzkiej perspektywy ta króciutka podróż wydaje się niekiedy być wszystkim. Toteż pasażerowie starają się w swoich przedziałach urządzić, jak gdyby mieli spędzić tam nie parę chwil, a całe życie.
Ziemskie życie naszego Zbawiciela powinno dawać do myślenia chrześcijanom wszystkich czasów, którzy nierzadko tak bardzo troszczą się o marności tego świata, jak gdyby mieli na nim spędzić całe życie… wieczne. Pociąg już gwiżdże, stacja końcowa widnieje na horyzoncie (o tym także mówi nam Adwent!). Nie w pociągu, a tam, gdzie z niego wysiądziemy, przyjdzie nam spędzić Wieczność.

Pytanie postawione w tytule jest rzeczywiście kluczowe dla czcicieli Boga prawdziwego. Sam Pan Jezus powiedział, że trzeba zawsze się modlić i nie ustawać (Łk 18,1), Apostoł Narodów bezpośrednio zwraca się w tej kwestii do Tesaloniczan: Nieustannie się módlcie (1 Tes 5,17), zaś św. Alfons Maria Liguori często mawiał: Kto się modli, na pewno się zbawi, a kto się nie modli, na pewno się potępi.
[Pełny tekst w wydaniu papierowym]
Kilka miesięcy temu moja starsza córka – Kinga – zapytała: Tato, ilu masz przyjaciół? Moja odpowiedź brzmiała: Jednego – wujka Kacpra, na co Kinga zareagowała słowami: Uuuuu… To bardzo mało. Podejrzewam, że nie zrozumiała nic z mojego miniwykładu, iż nie liczy się ilość, tylko jakość… Kacper nigdy mnie nie zawiódł; gdy tylko może, służy mi pomocną dłonią; nie wstydzi się odmawiać ze mną publicznie Różańca; zawsze potrafi mnie wysłuchać, gdy trzeba – pocieszyć lub przywołać do porządku…
Na pewno każda z osób czytających ten tekst ma teraz przed oczami swojego przyjaciela lub przyjaciółkę, którzy czasem potrafią być bliżsi niż rodzeństwo. Jak zareagowalibyście, Drodzy Państwo, gdybym poinformował, że pewnego wrześniowego, deszczowego tygodnia miałem zaszczyt i przyjemność poznać kilkanaście osób, których tak jak Kacpra mógłbym nazwać moimi przyjaciółmi? Tak, tak… Spotkałem takich ludzi i – co ciekawe – wszyscy znajdowali się w jednym miejscu, czyli Centrum Szkoleniowo-Konferencyjnym im. Ks. Piotra Skargi w Zawoi. Tak, proszę Państwa, chodzi o Apostołów Fatimy i ich bliskich, którymi dane mi było opiekować się podczas wyjazdu pielgrzymkowego po Małopolsce.
Pięć dni…
W ciągu trwającego pięć dni wyjazdu wysłuchałem dziesiątek przeróżnych – czasem smutnych, niekiedy poruszających, często zabawnych, ale zawsze opowiedzianych z pasją – historii, rozmawiałem na setki różnych tematów i odmówiłem niezliczoną liczbę przepięknych modlitw, litanii i koronek, ale o tym za moment…
Wszystko zaczęło się w poniedziałek od mojej… nadmiernej pewności siebie. Na niebie pięknie świeciło słońce, chmury znajdowały się gdzieś hen, daleko, a temperatura zdawała się z każdą minutą rosnąć. Mając to wszystko na uwadze, powiedziałem sam do siebie: Niemożliwe, żeby z dnia na dzień pogoda zmieniła się tak jak to zapowiadają. A prognozy głosiły, że nadchodzi tydzień deszczu, a temperatura spadnie o niemal 20 stopni. Ja jednak nie wziąłem ani kurtki, ani żadnego okrycia przeciwdeszczowego…
W Krakowie i Kalwarii…
I tak oto nastał wtorek. Bardzo szybko przekonałem się, że prognozy tym razem się sprawdziły. Apostołowie Fatimy patrzyli na mnie z lekko zażenowanym uśmiechem – jakby prawie wszyscy chcieli mi powiedzieć: A nie mówiliśmy?…
No nic… Trzeba ruszać w drogę. Pierwszym punktem na naszej pielgrzymkowej mapie było Sanktuarium św. Jana Pawła II w Krakowie. Równo w południe wzięliśmy udział we Mszy Świętej, po której odmówiliśmy Koronkę do Bożego Miłosierdzia wraz z Litanią do Najświętszego Serca Pana Jezusa, a następnie mieliśmy możliwość zwiedzania wraz z przewodnikiem miejscowego muzeum i całego sanktuarium. Dla mnie osobiście najważniejszym punktem tegoż zwiedzania była kaplica Świętej Kingi. Kto nie wie dlaczego, tego odsyłam do początku czytanego właśnie teraz tekstu.
Kolejnym punktem naszej trasy była Kalwaria Zebrzydowska i… czy trzeba pisać coś więcej? Napisać, że jest to jedno z najwspanialszych miejsc na duchowej mapie Polski, to nic nie napisać. Powiedzieć, że Apostołowie Fatimy, mimo nieustannie padającego deszczu, byli zachwyceni zarówno, jeśli idzie o doznania turystyczne oraz przede wszystkim religijne, to jakby nic nie powiedzieć.
Ze św. Charbelem…
Niezwykle wzruszającym momentem był dla mnie środowy poranek, kiedy to każdy z obecnych na naszej pielgrzymce zapytał mnie: czy weźmiemy udział we Mszy Świętej. Tak się stało i to pomimo faktu, że musieliśmy przejść pieszo półtora kilometra w nieustających strugach deszczu.
Środa w ogóle była „dniem na odpoczynek”. Apostołowie Fatimy mogli przeżyć ten dzień w dowolny sposób. Zdecydowali jednak, że spędzą go na wspólnej modlitwie i wysłuchaniu kilku przesłań duchowych, jakie dla nich przygotowałem. Na koniec dnia odwiedził nas Jacek Kotula. Wygłosił on poruszający wykład o św. Charbelu Makhloufie, podczas którego mogliśmy uczcić jego relikwie. Następnie odśpiewaliśmy Apel Jasnogórski.
Fatimskie Sanktuarium na Krzeptówkach
Czwartek z kolei był dniem kulminacji złych warunków atmosferycznych. Tego dnia mieliśmy się udać do Zakopanego do Sanktuarium Matki Bożej Fatimskiej na Krzeptówkach. Nie dość, że deszcz padał i padał, to jeszcze – jak to w Zakopanem – mocno dawał o sobie znać porywisty wiatr. Apostołowie dzielnie to przetrwali…. Po Mszy Świętej zapytałem jednego z kapłanów, czy możemy wspólnie odmówić Koronkę do Bożego Miłosierdzia. Duchowny oczywiście się zgodził, ale nie to było najbardziej poruszające, tylko to, że do naszej kilkunastoosobowej modlącej się grupy dołączyło kilkadziesiąt osób.
Tak jak wcześniej poinformowałem – starałem się wraz z Apostołami Fatimy odmawiać nie tylko Różaniec i Koronkę do Bożego Miłosierdzia. Wielu z nich powiedziało, że nie znało wcześniej np. Koronki do Ducha Świętego, Koronki Anielskiej czy też koronek wstawienniczych m. in. do świętego Gerarda, świętego Peregryna czy świętego Franciszka. Odmawialiśmy również litanie, których ja sam nie znałem, jak Litania do Ducha Świętego, po odmówieniu której wywiązała się bardzo ciekawa dyskusja dotycząca wezwania: Duchu Święty, który nas umocniłeś w sakramencie bierzmowania, zmiłuj się nad nami. Apostołowie Fatimy zwrócili uwagę, że tak wielu dziś zapomina, czym jest sakrament bierzmowania i ubolewali, że równie wielu nie chce przyjąć darów Ducha Świętego.
Piękny czas
Cóż więcej mogę napisać? To był naprawdę przepiękny czas. Ludzie, których miałem przyjemność poznać, z którymi rozmawiałem, wspólnie modliłem się i posilałem, są skarbem Kościoła, Polski i naszego Stowarzyszenia. Ja osobiście czułem się, jakbym znał ich od zawsze i jednocześnie mógłbym powiedzieć im o wszystkim, co dobre i co złe. Każdy z Apostołów Fatimy miał swoją własną historię wzlotów i upadków, radości i cierpień, przy których moje problemy są zwykłą błahostką. Każdy jednak przetrwał dobry i trudny czas dzięki wierze w Chrystusa – naszego Pana i Zbawiciela!

Epoka katolicka w Ameryce Łacińskiej rozpoczęła się w 1492 roku wraz z przybyciem na Karaiby Krzysztofa Kolumba. Napływ misjonarzy z Europy, masowe nawrócenia Indian (skutek objawienia Matki Bożej z Guadalupe w 1531 r.) świadczą, że dziedzictwo kolonizacji kontynentu to nie tylko epidemie i niewolnictwo, ale przede wszystkim strumień łask, które Pan Bóg wylał na te ziemie.
Darem Opatrzności dla Ameryki Południowej było niewątpliwie także dziecko, które 9 grudnia 1572 roku urodziła w Limie, stolicy wicekrólestwa Peru, wyzwolona z niewoli mulatka, Anna Velázquez. Jego ojcem był hiszpański szlachcic Juan de Porrès. Niestety, początkowo mężczyzna nie przyznawał się do ciemnolicego syna, Marcina, i urodzonej później córki Juany. Gdy otrzymał posadę rządową w Guayaquil, na terenie Ekwadoru, porzucił konkubinę i wyjechał. Anna żyła z dziećmi bardzo skromnie. Znamienne, że mimo niedostatku w domu, młody Marcin nieraz powierzone sobie przez matkę na zakupy pieniądze oddawał spotkanym po drodze biedakom, za co potem czekała go bura.
Po kilku latach ojciec zabrał dzieci do siebie, by zapewnić im wychowanie i wykształcenie. Jednak gdy został gubernatorem Panamy, Marcin powrócił do Limy i zamieszkał z matką. Ojciec opłacił mu naukę zawodu u balwierza Marcela de Rivero, pod okiem którego zdobywał umiejętności fryzjera, ale także chirurga i aptekarza. Miał duży talent, toteż pacjentów mu nie brakowało. Pieniądze traktował jednak jako środek do wspierania potrzebujących.
Brat tercjarz
Od najmłodszych lat Marcin lubił się modlić. Gdy tylko znalazł chwilę między wizytami u chorych, zaszywał się w którymś z kościołów stolicy. Przed krucyfiksem spędzał także długie godziny w nocy. Czując powołanie do życia zakonnego, związał się z trzecim zakonem dominikańskim. Poprosił, by pozwolono mu zamieszkać w klasztorze i pracować fizycznie na rzecz wspólnoty. Zakonnicy chętnie się zgodzili. Zaprotestował jednak ojciec. Akceptował powołanie syna, jednak nie mieściło mu się w głowie, by jego potomek był zwykłym sługą w klasztorze. Zdawał sobie sprawę, że obowiązujące przepisy nie dopuszczały dzieci z nieprawego łoża do kapłaństwa, ale chciał, by syn przynajmniej został pełnoprawnym członkiem zakonu. Marcin zrazu odrzucił życzenie Don Juana. Dopiero po kilku latach złożył niższe śluby zakonne.
[Pełny tekst w wydaniu papierowym]
Zbliżają się Święta Bożego Narodzenia. Nadszedł czas, aby z miłością pomyśleć także o Bożej Rodzicielce, którą zgodnie z Tradycją często nazywamy Współodkupicielką.
Św. Ambroży mówi, że Maryja jest piękna jak księżyc, ponieważ to Ona rozświetla świat i rozjaśnia ciemności naszego życia, jakby chciała nam powiedzieć: Noc minęła, a oto zbliża się dzień.
Z kolei święty Bernard z Clairvaux postrzega Maryję – zgodnie z Apokalipsą św. Jana – jako Niewiastę obleczoną w słońce, a księżyc pod Jej stopami. Jej pięta miażdży księcia szaleństwa, starożytnego węża, ojca ciemności i kłamstwa. Księżyc natomiast możemy postrzegać jako symbol Kościoła, zatem pozostańmy pod stopami Matki Najświętszej, obejmując je z czułością i całując z miłością!
Nie pozwólmy Jej odejść, zanim nas nie pobłogosławi, ponieważ – jak nauczał św. Maksymilian Maria Kolbe: Niepokalana to wszechmoc prosząca. Jest gwiazdą śliczną, która rozjaśnia mroki życia grzesznika.
O Niepokalana Maryjo, Ucieczko grzesznych, Ty kierujesz naszymi niepewnymi krokami, zawracasz sprzed wszelkich otchłani, a Twój blask, który kochamy, prowadzi nas do wielkiego światła Boskiego słońca – naszego Pana Jezusa Chrystusa!
To właśnie Najświętszej Maryi Pannie Kościół przypisuje symbol róży i w litanii loretańskiej nazywa ją Różą duchowną – Rosa mystica. Święci Doktorzy Kościoła (np. św. Ambroży) twierdzą, że na łodygach róż rosnących w Raju nie było kolców, a pojawiły się dopiero po grzechu pierworodnym. Maryja jest piękna i bez skazy – bez grzechu, więc jest Różą bez kolców!
I na koniec jeszcze ciekawostka… Zgodnie z tradycją – nocą, 5 sierpnia 352 roku papież Liberiusz i patrycjusz rzymski Jan mieli równocześnie taki sam sen, w którym Matka Najświętsza poleciła im zbudować świątynię Jej poświęconą tam, gdzie spadnie śnieg. I oto – ku zdumieniu wszystkich – w środku upalnego rzymskiego lata (w pierwszych dniach sierpnia!) – śnieg pokrył Wzgórze Eskwilińskie.
Ojciec Święty w obecności ludu rzymskiego, wykreślił na nim zarysy późniejszej Bazyliki Santa Maria Maggiore, gdzie Maryja odbiera cześć w słynącym łaskami obrazie Matki Bożej Śnieżnej.
Upamiętnieniem tego cudu stały się doroczne Msze, podczas których ze sklepienia bazyliki sypie się białe płatki kwiatów, co jest zarazem podkreśleniem, że śnieg jest jednym z wspanialszych symboli czystości Najświętszej Maryi Panny!

Jezu, Zbawicielu nasz Najdroższy, przyszedłeś na świat, aby go oświetlić Swoją nauką i własnym przykładem. Większość swego życia ziemskiego spędziłeś w ubogim Domku Nazaretańskim, w pokornym poddaniu się Maryi i Józefowi, a przez to uświęciłeś tę Rodzinę, która miała być wzorem dla wszystkich chrześcijańskich rodzin.
Przyjmij łaskawie naszą rodzinę, która się Tobie dzisiaj oddaje i poświęca. Broń, strzeż i utwierdzaj nas w Twej świętej bojaźni, pokoju, zgodzie i miłości chrześcijańskiej, abyśmy stali się podobni do Boskiego Wzoru Twojej Świętej Rodziny i w ten sposób wszyscy razem, bez wyjątku, osiągnęli wieczne szczęście.
Maryjo, Najmilsza Matko Jezusa i nasza Matko, przez Twoje pełne miłości wstawiennictwo uczyń to nasze poświęcenie się miłym Jezusowi i wyjednaj nam Jego łaski i błogosławieństwo.
Święty Józefie, Najtroskliwszy Opiekunie Jezusa i Maryi, wspieraj nas Swoją modlitwą we wszystkich naszych duchowych i doczesnych potrzebach, abyśmy mogli wraz z Maryją i Tobą chwalić Jezusa, naszego Boskiego Zbawiciela przez całą wieczność. Amen.
Szanowni Państwo!
Cieszę się ze wszystkich kampanii, jakie prowadzicie. Jako osoba wierząca uważam, że jest to wspaniała uczta duchowa. Oglądałam jubileusz Stowarzyszenia ks. Piotra Skargi i życzę Wam wszelkiego dobra. Bóg Wam zapłać za wszystkie lata. Zostańcie z Bogiem!
Barbara ze Środy Śląskiej
Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!
Jestem pełna podziwu za to, co Stowarzyszenie Ks. Piotra Skargi robi na rzecz rodzin. Ja prawdziwie wierzę, że rodzina jest podstawą ładu i porządku społecznego oraz istotnych wartości dla funkcjonowania społeczeństwa. Jestem bardzo wdzięczna Panu Prezesowi za tę kampanię, dzięki której ludzie mogą zrozumieć, co to znaczy być prawdziwym chrześcijaninem. Bardzo pragnę, by nasza polska rodzina stała się miejscem modlitwy, pokoju i chrześcijańskich wartości, na wzór Świętej Rodziny z Nazaretu.
Najświętsza Rodzino, bądź naszą obroną! Tego bardzo pragnie polskie społeczeństwo!
Janina z Lubelskiego
Szczęść Boże!
Jako Apostołka Fatimy jestem bardzo zadowolona z akcji na rzecz rodziny, ponieważ właśnie rodzina jest najważniejsza. W naszym kraju niestety niszczy się ją najbardziej, jak tylko się da. Mam nadzieję, że Matka Boża pomoże Wam ją obronić. Bez rodzin jesteśmy skończeni. Cieszę się, że są takie akcje jak Wasza. Bardzo proszę o modlitwę – o to żebym wyszła z nowotworu.
Bóg zapłać!
Helena z Krakowa
Szczęść Boże!
Bardzo dziękuję za przepiękne materiały z niedawnej kampanii, a w szczególności za piękną tabliczkę z wizerunkiem Świętej Rodziny. Uważam, że jest to najpiękniejsza akcja z dotychczasowych, które znam. Gratuluję kreatywności! Niech Duch Święty prowadzi Was każdego dnia.
Roman ze Rzgowa
Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!
Od kilku lat moje życie toczy się w cieniu trudnych doświadczeń, które jednak zbliżyły mnie do Jezusa i Maryi. Przez długi czas zmagałam się z problemami rodzinnymi – mąż był chorobliwie zazdrosny, atmosfera w domu była pełna napięcia, a ja nie miałam siły, by się bronić. Do tego doszły obowiązki wobec dzieci, chora siostra i matka w szpitalu. Czułam się przytłoczona, rozważałam rozwód, ale modlitwa dawała mi nadzieję. Prosiłam Boga, by pomógł mi przetrwać albo zakończyć to, co mnie niszczyło. W 2023 roku moje zdrowie załamało się. Trafiłam do szpitala z hemoglobiną na poziomie 6. Przeszłam transfuzję, badania wykazały guzy, zapalenia jelit, wątroby, nadżerki. Lekarze podejrzewali nowotwór. Byłam słaba, nie mogłam jeść ani się modlić. Mimo to ofiarowałam swoje cierpienie za grzeszników. W styczniu 2024, w święto Matki Bożej Gromnicznej, miałam trafić do szpitala, ale mnie nie przyjęto. Oddałam wszystko Bogu, prosząc o siłę i prowadzenie. W kwietniu usłyszałam wewnętrzny głos: „26 kwietnia otrzymasz dobrą wiadomość”. I rzeczywiście – hematolog powiedziała, że przeszczep szpiku nie będzie konieczny. W czerwcu przeszłam operację, podczas której miałam mistyczne doświadczenie. To wydarzenie umocniło moją wiarę. Wróciłam do zdrowia, choć ZUS odmówił mi świadczeń, a sąd pracy nie uwzględnił mojej sytuacji. Mimo to wróciłam do pracy w DPS. Zaangażowałam się w modlitwę za kapłanów w ramach Apostolatu Margaretka i Róż Różańcowych. Mam 14 kapłanów pod opieką modlitewną i 8 róż. Codzienna modlitwa daje mi siłę. W styczniu uczestniczyłam w Dniu Skupienia w Licheniu. To głęboko poruszyło moje serce. Doświadczyłam też duchowych ataków – nocą pojawiały się dziwne światła, cienie, głosy. Modliłam się, odpędzałam je, czułam obecność Pana Jezusa, który mnie chronił. Wierzę, że to była próba. Dziś wiem, że Bóg prowadzi mnie przez wszystko. Moje życie się odmieniło. Po latach wróciłam do spowiedzi, przyjęłam Komunię Świętą… Widzę, jak świat się zmienia, jak ludzie oddalają się od Boga, a ja chcę być świadkiem Jego miłości. Dziękuję Bogu za uzdrowienie, za siłę, za prowadzenie. Moje świadectwo to dowód, że nawet w najciemniejszych chwilach można odnaleźć światło – jeśli tylko otworzy się serce na Bożą obecność.
Marzena
Szczęść Boże!
Wasza kampania o Aniele Stróżu jest bardzo potrzebna, aby ludzie w niego uwierzyli, prosili go o potrzebne łaski i modlili się do niego. Wszystkie Wasze akcje są bardzo pożyteczne i potrzebne!
Daniela z Włocławka
Szanowni Państwo!
Dziękuję! Wielkich dzieł dokonujecie. Cieszę się, że należę do Apostolatu Fatimy, że otrzymuję „Przymierze z Maryją”. Bardzo mnie to raduje. Niestety, ogólny kryzys jest odczuwalny. Dzisiaj to wszystko mnie stresuje. Istnieje realne zagrożenie, a społeczeństwo potrzebuje informacji; niestety jest jej mało. Ludzie nadal milczą i stresują się, a władza chce wprowadzać programy deprawujące dzieci i młodzież. Musimy więc uciekać się pod opiekę Świętej Rodziny! Brawo za tę akcję! To jest Boże prawo – proszę nie ustawać!
Mieczysława z Przemyśla
Szczęść Boże!
Bardzo się cieszę, że powstała akcja dotycząca obrony rodziny. Jestem ojcem piątki dzieci, dzięki którym jestem dumny i szczęśliwy. Dziękuję Bogu za ten wspaniały dar. Proszę o Jego błogosławieństwo dla wszystkich rodzin w naszej Ojczyźnie! Święty Józefie, módl się za nami!
Jan z Lubelskiego
Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!
Bardzo dziękuję całemu Stowarzyszeniu za wszystkie akcje i za „Przymierze z Maryją”. Wasze kampanie prowadzą do szczęścia Bożego na tym świecie i pięknego życia w Niebie. Bóg zapłać, że przyjmujecie to potrzebne natchnienie od Ducha Świętego.
Apostołka Agnieszka z Łódzkiego

„Przymierze z Maryją” powstało, gdyż odnaleźliśmy w sobie potrzebę podzielenia się z Czytelnikami wspaniałym darem – świadomością niezmierzonej opieki, jaką Maryja otacza nas i nasze rodziny.
Każdy kolejny numer pisma daje nam nowe doświadczenia pozwalające kstałtować „Przymierze z Maryją” jako czasopismo dla rodzin, dla małżeństw oraz dla każdego, kto czuje więź z katolicką Wiarą i Tradycją. Na tym fundamencie propagujemy postać Matki Bożej, która w tak wielu okolicznościach otacza opieką nasz naród.
Od pierwszego numeru, kiedy to rozesłaliśmy czasopismo do niewielkiego grona korespondentów aż do dzisiaj czujemy obecność Matki Bożej, która stała się dla nas życiowym drogowskazem, za którym chcemy podążąć zarówno w publikowanych artykułach, jak i w codziennym życiu. Maryja to przewodniczka i opiekunka na każdy czas – w pracy, w domu, w szkole. Dlatego czynimy wszystko w myśl założenia, by każda katolicka rodzina mogła znaleźć w „Przymierzu z Maryją” wartości, które pozwolą jej wzrastać w wierze i miłości.
Maryja obecna jest na kartach naszego czasopisma dla rodzin katolickich w różnych kontekstach. Najważniejsze tematy, które poruszamy to:
... i wiele innych spraw, wśród których nie brakuje kwestii dotykających kryzysu naszej cywilizacji, takich jak kondycja współczesnych rodzin, czy też walka o życie nienarodzonych.
„Przymierze z Maryją” zaprasza do lektury!
CZYLI OD POMYSŁU NA BIULETYN KATOLICKI DO OGÓLNOPOLSKIEGO CZASOPISMA CZYTANEGO PRZEZ SETKI TYSIĘCY KATOLIKÓW
Kiedy w październiku 2001 roku wydrukowaliśmy pierwszy numer „Przymierza z Maryją”, niewiele osób dawało nam szanse na „sukces”. Sceptyków lub pesymistów patrzących na przyświecającą nam misję było więcej niż optymistów. Dziś jednak chyba nie ma wątpliwości – setki tysięcy rodzin, które otrzymują pismo, to najlepszy dowód na to jak ważny i potrzebny jest nasz dwumiesięcznik.
Wszelkie łaski, jakie otrzymaliśmy od pierwszego do bieżącego numeru, w tym każdego nowego korespondenta, który zaczął czytać „Przymierze z Maryją”, oddajemy z wyrazami wdzięczności jednej, szczególnej osobie – to Maryja, której fatimskie oblicze zdobi okładkę naszego pisma jest sprawczynią sukcesu, jaki odniosło skromne czasopismo dla rodzin katolickich. Maryja daje nam pomoc, którą czujemy na każdym kroku. I Jej też zawierzamy nasze pismo, z wiarą oczekując triumfu Jej Niepokalanego Serca!

„Przymierze z Maryją” przeszło długą drogę – od czarno-białego biuletynu do wielkonakładowego, bogato ilustrowanego pisma, z którego opinią liczą się duchowni i świeccy katolicy. Korzystając z sukcesu, jaki stał się udziałem naszych Czytelników oraz redakcji, z okazji wydania 100. numeru, przygotowaliśmy dla naszego magazynu nową okładkę. Oprócz tego, przebudowaliśmy układ wewnętrzny, aby jak najlepiej spełniał oczekiwania wszystkich, którym „Przymierze z Maryją” będzie służyć w przyszłości.