Podobnie jak inne kraje chrześcijańskie, Polska ma swoich patronów. W 2002 roku papież Jan Paweł II dołączył do tego grona św. Andrzeja Bobolę (1591–1657). Jednak wielu naszych rodaków wciąż nie wie nic o tym potężnym orędowniku. Również rozwój kultu świętego Andrzeja wydaje się nietypowy – Bobola sam dopomina się o to w objawieniach i jakby wszystkim kieruje. Jaka będzie jego rola w przyszłości Polski? Czy w ogóle udało nam się odczytać misję, jaką otrzymał od Boga Niezwyciężony Bohater Chrystusowy?
W Strachocinie koło Sanoka jest słoneczny wrześniowy dzień. W progu miejscowej plebani przy Sanktuarium św. Andrzeja Boboli serdecznie wita mnie ksiądz prałat Józef Niżnik – proboszcz i kustosz sanktuarium, a także kapłan, który… osobiście rozmawiał ze świętym Andrzejem Bobolą! Jako wielki krzewiciel kultu św. Andrzeja chętnie zgodził się, by opowiedzieć Czytelnikom „Przymierza z Maryją” o tym wielkim Patronie Polski oraz swoich własnych przeżyciach i przemyśleniach z nim związanych.
Od razu idziemy obejrzeć teren sanktuarium, a ksiądz Józef zaczyna opowieść. Od czasu do czasu przystaje – wtedy, gdy chce podkreślić coś szczególnie ważnego. Mam wrażenie, że gdy mówi o dokonaniach i nadprzyrodzonych interwencjach św. Andrzeja, w jego słowach brzmi jakieś ciepło i pewna duma – tak jak wtedy, gdy opowiada się komuś o sukcesach naprawdę dobrego przyjaciela.
Zacznijcie mnie czcić!
W 1938 roku przywieziono do Polski trumnę z ciałem Andrzeja Boboli. Mniej więcej w tym czasie kolejnym proboszczom w Strachocinie zaczął objawiać się duch jakiegoś księdza. Nic złego nikomu nie robił, ale przecież w każdym normalnym człowieku takie przeżycie musi wzbudzać ogromną trwogę. Dlatego mówiono, że na plebani w Strachocinie straszy. Nie pomagały Msze Święte i modlitwy – tajemniczy kapłan nadal przychodził. Tego właśnie doświadczył ks. Józef Niżnik – oddajmy mu głos: – Jako młody ksiądz przyjechałem w 1983 roku do parafii na zastępstwo za chorego proboszcza. Po kilku dniach – 12 września – po raz pierwszy ten kapłan przyszedł do mnie i pojawiał się prawie przez cztery lata. Aż wreszcie 16 maja 1987 przyszła odwaga i zadałem mu pytanie: kim jesteś i czego chcesz? Na to odpowiedział: „Jestem święty Andrzej Bobola. Zacznijcie mnie czcić w Strachocinie”. I od tego czasu przestał przychodzić. Zwróćmy uwagę, że 16 maja to nieprzypadkowa data – to właśnie dzień męczeństwa św. Andrzeja.
Ksiądz Niżnik postanowił wyjaśnić sprawę. Udał się do biskupa ordynariusza, Ignacego Tokarczuka, a ten wysłał go do ojców jezuitów, żeby ocenili całą sprawę. Okazało się, że już w 1936 roku ks. Jan Poplatek, jezuita odnotował, że Andrzej Bobola urodził się w Strachocinie.
Pochodzenie
Niestety, św. Andrzej w żadnym ze znanych dokumentów nie wskazał, gdzie się urodził. W podaniu o przyjęcie do zakonu jezuitów podpisał się „Andrzej Bobola Małopolanin”. Ks. Poplatek oparł swoje twierdzenie o pochodzeniu św. Andrzeja ze Strachociny na dokumentach mówiących o tym, że Strachocina była własnością rodziców św. Andrzeja i tam mieszkali. 33 lata po narodzinach Andrzeja musieli wyjechać z tej miejscowości z powodu najazdu Tatarów, którzy w 1624 roku całkowicie zniszczyli wioskę.
Gdy powoli zbliżamy się do pobliskiego wzgórza – Bobolówki, ksiądz Józef tłumaczy, że ten teren był własnością rodziny Bobolów. Tu znajdował się dwór, w którym mieszkali. Ksiądz kustosz podkreśla także, że była to słynna, bardzo katolicka i patriotyczna rodzina, niezwykle oddana czci dla Matki Bożej i przelewająca krew za ojczyznę: Znamienne, że jeden z Bobolów zginął walcząc pod Moskwą, a ostatni właściciel Bobolówki oddał życie pod Wiedniem. Po drugiej wojnie światowej teren upaństwowiono, a pod koniec ubiegłego wieku stał się własnością parafii – obecnie szybko nabiera on charakteru sakralnego.
Wróćmy jednak do św. Andrzeja…
Formacja
Pewne jest to, że młody Andrzej wyjechał na naukę do Braniewa. Tutaj wstąpił do Sodalicji Mariańskiej – stowarzyszenia założonego przez jezuitów ku czci Najświętszej Maryi Panny. Jako jej członek poświęcał się pracy charytatywnej dla najbardziej pokrzywdzonych przez los. W tym czasie bardzo silnie związał się z Matką Bożą, wypowiadając słowa Aktu oddania się Maryi. Wspaniałych skutków tej decyzji doświadczamy do dziś. Zaczął też zastanawiać się, jaka jest wobec niego wola Boża. Dużo się modlił i w końcu odkrył w sobie powołanie do życia zakonnego.
W 1611 roku wstąpił do jezuitów w Wilnie. Mimo swojego wielkiego zaangażowania nie został dopuszczony do egzaminów i wydalono go z zakonu – winny był pewnie jego porywczy charakter. Andrzej przyjął to jednak jako lekcję pokory i podjął pracę nad sobą. Spędzał długie godziny na nocnych adoracjach Najświętszego Sakramentu – to przemieniło jego charakter, ale i bardzo zbliżyło do Boga. W końcu spełniło się jego marzenie i został kapłanem.
Łowca dusz
Andrzej Bobola od początku dał się poznać jako wybitny kaznodzieja. Pracował na wielu placówkach. Jego duszpasterstwo zawsze wyróżniało się tym, że Andrzej poświęcał się głoszeniu Chrystusa ludności z okolicznych wiosek. Zdawał sobie sprawę, że najlepszą okazją do nauczania prawd wiary jest osobisty kontakt z ludźmi. Dlatego na terenie pińszczyzny znany był jako wędrowny kaznodzieja. Dzięki niemu wielu ludzi miało jedyną okazję wysłuchania Słowa Bożego. Słuchaczy przekonywała jego żarliwość, wielu z nich przyciągnął do Boga. Nawracały się nawet całe wioski. Nazywano go duszochwatem, czyli łowcą dusz. Swoją postawą zdobył sobie nawet szacunek wielu prawosławnych.
Innych te sukcesy jednak drażniły. Jego przełożeni zdawali sobie sprawę, że z tego powodu może grozić mu niebezpieczeństwo. Być może dlatego często przenosili go na różne placówki. Ksiądz Niżnik w taki sposób patrzy na tę sprawę: Bobola wyprzedził swoją epokę. Umiał patrzeć na człowieka jako na dziecko Boże. To, co ludzie nazywali z wyrzutem jako „nawracanie z prawosławia”, to była po prostu ewangelizacja, a ludzie widząc jego autentyzm przechodzili na katolicyzm.
W swojej posłudze o. Andrzej zawsze pamiętał o Matce Bożej, której był wiernym czcicielem – to właśnie on był autorem Ślubów Lwowskich, które w obliczu zagrożenia ojczyzny podczas potopu szwedzkiego złożył król Jan Kazimierz.
Postawa Andrzeja Boboli tak zainspirowała papieża Piusa XII, że w 300. rocznicę jego śmierci, 16 maja 1957 roku, opublikował encyklikę Invicti Athletæ Christi – Niezwyciężony bohater Chrystusowy.
Pius XII uznał, że taki przykład czystości i niezłomności wiary katolickiej ma szczególne znaczenie we współczesnym świecie i zalecił duchowieństwu i świeckim mężnie – na wzór św. Andrzeja Boboli – głosić wartości chrześcijańskie i bronić Kościoła i katolicyzmu przed atakami, nawet za cenę cierpienia i śmierci.
Męczeńska śmierć: Jestem katolickim kapłanem
Śmierć św. Andrzeja nastąpiła w bardzo niespokojnych czasach – przedstawionych w Ogniem i mieczem Sienkiewicza. Męczeństwo było jedną z konsekwencji powstania Bohdana Chmielnickiego. We wsi Mohilno Bobola dostał się w ręce Kozaków, którzy 16 maja 1657 wpadli do Janowa Poleskiego z zamiarem mordowania Polaków. Kozacy traktowali go jako wroga politycznego z powodu nawracania ruskiej ludności prawosławnej na katolicyzm.
Męczeństwo św. Andrzeja w Janowie Poleskim było jednym z najstraszliwszych w historii Kościoła. Rodzaje tortur można odczytać z integralnie zachowanych do dzisiaj relikwii Świętego.
Bity po całym ciele, przywiązany został następnie do konia, a później wleczony aż do Janowa, gdzie czekała go ostatnia katusza. Zapytany na koniec, czy jest łacińskim księdzem, odparł: Jestem katolickim kapłanem. W tej wierze się urodziłem i w niej też chcę umrzeć. Wiara moja jest prawdziwa i do zbawienia prowadzi. Wy powinniście żałować i pokutę czynić, bo bez tego w waszych błędach zbawienia nie dostąpicie. Przyjmując moją wiarę, poznacie prawdziwego Boga i wybawicie dusze swoje.
Te słowa wprawiły oprawców w taką wściekłość, że jak pisał Pius XII: Powtórnie obity biczami, na wzór Chrystusa uwieńczony został dotkliwym spowiciem głowy, policzkami straszliwie sponiewierany i zakrzywioną szablą zraniony upadł. Niebawem wyrwano mu prawe oko, w różnych miejscach zdarto mu skórę, okrutnie przypiekając rany ogniem i nacierając je szorstką plecionką. I na tym nie koniec: obcięto mu uszy, nos i wargi, a język wyrwano przez otwór zrobiony w karku, ostrym szydłem ugodzono go w serce. Aż nareszcie niezłomny bohater około godziny trzeciej po południu, dobity cięciem miecza, doszedł do palmy męczeńskiej, zostawiając wspaniały obraz chrześcijańskiego męstwa.
A stało się to 16 maja, w święto Wniebowstąpienia Pańskiego.
W tych czasach okrutnych mordów było tak dużo, że kilkadziesiąt lat po jego śmierci mało kto już o nim pamiętał, a miejsce pochowania ciała było nieznane.
Będę patronem Polski!
Dzieje kultu św. Andrzeja Boboli pokazują, że jemu samemu na tym zależało. Ks. Józef zwraca uwagę, że jest bardzo charakterystyczne, iż Andrzej Bobola pojawia się wtedy, gdy Polska jest w niebezpieczeństwie. Objawia się jako ten, który chciałby Polsce pomagać. Bobola wyznacza dzieło, które trzeba robić, a on będzie pomagał.
Miały miejsce trzy objawienia świętego Andrzeja. Oprócz opisanych już wydarzeń w Strachocinie, doszło do nich także w Pińsku w 1702 roku i w Wilnie w 1819 roku.
Pińskowi, gdzie znajdowało się Kolegium Ojców Jezuitów, groziło zniszczenie przez Szwedów. Rektor Kolegium, o. Marcin Godebski szukał pomocy w modlitwie. Wtedy 16 maja 1702 roku w jego celi pojawił się zakonnik, który powiedział: Jestem wasz współbrat Andrzej Bobola, męczennik. Jeśli odnajdziecie moją trumnę i oddzielicie od innych, ja was uratuję przed Szwedami. Trumnę odnaleziono w podziemiach kościoła z zachowanym od rozkładu ciałem. Uczyniono to, co powiedział, a Szwedzi rzeczywiście nie weszli do miasta. To objawienie odbiło się szerokim echem i przyczyniło się do beatyfikacji Andrzeja Boboli.
Z kolei ponad stulecie później w Wilnie objawił się o. Alojzemu Korzeniewskiemu, dominikaninowi, który nie mógł pogodzić się z utratą niepodległości przez Polskę. Głosząc kazania, budził ducha patriotycznego. Gdy dowiedzieli się o tym Rosjanie, zagrozili zamknięciem klasztoru i wyrzuceniem zakonników z miasta. Alojzy mógł odtąd poruszać się tylko po klasztorze i nie wolno mu było kontaktować się z ludźmi. Pewnego wieczoru, przed udaniem się na spoczynek, o. Alojzy modlił się, pytając Pana Boga czy i kiedy Polska odzyska niepodległość. Wtedy ukazał mu się kapłan, mówiąc: Jestem Andrzej Bobola, jezuita. Po czym polecił mu otworzyć okno. Korzeniewski zobaczył rozległą równinę, która była pokryta walczącymi wojskami wielu narodów. Andrzej Bobola przekazał mu trzy proroctwa dotyczące Polski:
Dwa proroctwa się spełniły, trzecie – dotyczące jego głównego patronatu nad Polską – jeszcze nie.
Kiedy latem 1920 roku armia bolszewicka ruszyła na Warszawę, obradujący w Częstochowie polscy biskupi wystosowali do Watykanu prośbę o kanonizację bł. Andrzeja, dając wyraz przekonaniu, że jego opieka uchroni Polskę od zagłady. Między 6 a 15 sierpnia na terenie archidiecezji warszawskiej odprawiono nowennę. 8 sierpnia, podczas stołecznej procesji, przy udziale 100 tysięcy osób oraz wtórze dział walczących tuż pod Warszawą wojsk, niesiono relikwie bł. Andrzeja Boboli i bł. Władysława z Gielniowa.
15 sierpnia – w uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, a zarazem w ostatnim dniu nowenny do bł. Andrzeja – Polacy odnieśli wielkie zwycięstwo nad Armią Czerwoną, a wydarzenie to przeszło do historii jako Cud nad Wisłą. Polskę i Europę uratowała wówczas Matka Boża. Podczas bitwy na przedpolach Warszawy Maryja objawiła się walczącym bolszewickim żołnierzom, którzy widząc na niebie Niepokalaną Dziewicę, w przerażeniu uciekli z pola boju. Nie można jednak zapominać, że Cud nad Wisłą wyprosił u Boga także św. Andrzej Bobola. Po tym niezwykłym wydarzeniu rozpoczęto starania o jego kanonizację.
Warto dodać, że około 1936 roku św. Siostra Faustyna Kowalska doznała objawienia: W pewnej chwili ujrzałam stolicę Baranka Bożego i przed tronem trzech świętych: Stanisława Kostkę, Andrzeja Bobolę i Kazimierza królewicza, którzy się wstawiali za Polskę (Dz. 689). Wizja ta miała miejsce dwa lata przed kanonizacją Boboli.
Uroczystej kanonizacji św. Andrzeja Boboli dokonał w Rzymie papież Pius XI 17 kwietnia 1938 r. Rozpoczął się wówczas triumfalny powrót relikwii Męczennika z Rzymu do Polski, a jego ciało ostatecznie spoczęło w Sanktuarium św. Andrzeja Boboli w Warszawie.
Sanktuarium w Strachocinie
Po tym, jak, Jezuici przekazali do Strachociny relikwie św. Andrzeja, szybko rozwinął się tam jego kult. Jak mówi ks. Józef: Wystarczyło 19 lat, aby św. Andrzej przekonał do siebie Kościół. W krótkim czasie tylu ludzi sobie wyprosiło tutaj łaski, że ks. abp Józef Michalik podniósł strachociński kościół do rangi sanktuarium.
Ks. Niżnik wyjaśnia, że słowa Zacznijcie mnie czcić św. Andrzej wypowiedział w Strachocinie, ale były skierowane do wszystkich Polaków. Mówi, że dopiero z perspektywy lat można zrozumieć pewne fakty – jak wszystko było prowadzone rękę Świętego. Jak inaczej wytłumaczyć decyzję o założeniu w Strachocinie klasztoru franciszkanek?
Żeński Niepokalanów, to zgromadzenie zakonne założone w Japonii. Klasztor w Strachocinie jest pierwszym w Polsce i w Europie. Za dzień jego powstania należy uznać 17 września 1988 r., kiedy to śluby zakonne złożyły pierwsze polskie franciszkanki, Rycerki Niepokalanej. Tego samego dnia poświęcono i wmurowano kamień węgielny pod klasztor zgromadzenia. Obecnie w Strachocinie posługuje 18 sióstr.
Ksiądz kustosz przyznaje: Wiem jedno, gdyby nie było tu sióstr, nie byłoby tak dynamicznie rozwijającego się kultu św. Andrzeja Boboli. Żeby mógł on się rozwijać, musi być baza. To znaczy muszą być ludzie, którzy zajmą się pielgrzymami, którzy będą pomagać przy organizacji różnych uroczystości. Postrzegam to z perspektywy lat jako wielką łaskę.
W sanktuarium kult św. Andrzeja jest bardzo żywy. Każdego 16 dnia miesiąca odbywa się specjalne nabożeństwo – wtedy odczytuje się indywidualne intencje, których bywa i po kilkaset. Ksiądz Niżnik mówi, że św. Andrzej po prostu działa – tak jak to obiecał – czego dowodem jest wielka liczba świadectw wyproszonych za jego pośrednictwem łask.
Miejmy tylko nadzieję, że kiedyś nabożeństwa do tego potężnego patrona Polski będą odprawiane w całym naszym kraju. Wypada również napisać, że sanktuarium w Strachocinie – pięknie położone wśród malowniczych karpackich pagórków – warto odwiedzić chociaż raz w życiu.
Święty na trudne czasy
Bez wątpienia Andrzej Bobola to wyjątkowy święty w historii naszego narodu. Ks. Niżnik uważa jednak, że nie jest on do końca odczytany: Myślę, że diabeł robi wszystko, żeby Polacy nie rozeznali do końca, kim jest święty Andrzej Bobola. Trudno zrozumieć, dlaczego jest tak pomijany, niedoceniany, mimo że o jego obecność w katalogu świętych zadbał sam Pan Bóg, by gdyby nie objawiał się po śmierci, to nigdy by go nie doceniono. Zwracam na to uwagę jako wieloletni czciciel Andrzeja: trzeba go mierzyć inną miarą niż innych świętych, dlatego że innych świętych to ludzie tworzą, Kościół tworzy – w tym znaczeniu, że ludzie dostrzegają w nich jakieś walory świętości i chcą to upamiętnić. Mamy przykład z Janem Pawłem II, Matką Teresą z Kalkuty.
Modląc się do św. Andrzeja zrozumiałem, dzięki niemu, że jest „głównym patronem Ojczyzny”. Tą godnością obdarzył go sam Bóg i zlecił opiekę nad polskim narodem. Kiedy to mi przekazał, dostarczono mi książkę z objawieniami Fulli Horak, mistyczki z XX wieku. I tam natrafiam na opis jej spotkania ze św. Andrzejem 3 maja 1938 roku. Ten opis zapiera mi dech – na pytanie: „czy będziesz Patronem Polski?”, on jej odpowiada: „Już nim jestem”. W tym czasie nie było żadnych nominacji papieskich o jego patronowaniu, a on jej mówi: „już nim jestem!”
Znak prorocki dla Ojczyzny
Warto dodać, że do wspomnianej mistyczki św. Andrzej powiedział także: Będę wam pomagał… Ludzie nie dość gorąco i nie tak jak trzeba zwracają się do mnie. Mogę być bardzo pomocny w zażegnywaniu wielkich katastrof. Mogę nieść ulgę w cierpieniu… Powiedz ludziom, że grożą im straszne rzeczy za to, że zaniedbują sprawy wewnętrznego życia. Możesz mnie zawsze prosić, a wysłucham cię.
Jan Paweł II nazwał św. Andrzeja „znakiem prorockim dla Ojczyzny” – czyli że powinniśmy się wpatrzyć w św. Andrzeja, żeby coś zrozumieć, czegoś się nauczyć.
Na koniec oddajmy raz jeszcze głos księdzu kustoszowi. – Wydaje się, że kiedy został on patronem Polski w 2002 roku, to po to, aby Polacy zobaczyli, że III tysiąclecie chrześcijaństwa nie będzie takie łatwe i trzeba będzie być takim jak Andrzej Bobola. Jan Paweł II postawił go nam za wzór do naśladowania, żebyśmy umieli trwać w katolickiej wierze, bronić jej i nie lękać się tych, którzy ją zwalczają. I drugie – trzeba być wiernym Polsce, ojczyźnie, bo to się jakby zazębia u Andrzeja Boboli. Bobola został nam dany, żeby ocalić tę resztę, która jest wierząca. Ma nas przeprowadzić przez trudne „dziś”. Jeśli będziemy umieli choć trochę naśladować Andrzeja Bobolę, to nie musimy się martwić o przyszłość Polski.
No właśnie, czy będziemy umieli naśladować św. Andrzeja?
Paweł Kot
Pani Henryka Kłopotowska należy do Apostolatu Fatimy od jego początków, czyli od 2003 roku. Pochodzi z parafii Przemienienia Pańskiego w Perlejewie koło Siemiatycz. Tam przystąpiła do Pierwszej Komunii Świętej i bierzmowania, tam również mając zaledwie 17 lat zawarła sakrament małżeństwa.
– Po ślubie z mężem Stanisławem mieszkaliśmy w Siemiatyczach, ale w 1999 roku przeprowadziliśmy się do Białegostoku – opowiada Pani Henryka. – Tu należeliśmy najpierw do parafii katedralnej pw. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, ale później przenieśliśmy się na nowe osiedle i teraz chodzimy do kościoła pw. bł. Bolesławy Lament. Katedra była przepiękna, stara, a w nowym kościele jest na razie bardzo skromnie, chociaż ksiądz proboszcz stara się to zmienić, i w miarę możliwości finansowych robi, co się da.
– Mąż pracował 54 lata jako kierowca, 36 lat jeździł po Europie. Gdy mąż zarabiał, ja wychowywałam dzieci. Pilnowałam, żeby iść z nimi do kościoła na pierwszy piątek, do spowiedzi i Komunii, żeby je nauczyć, że tak trzeba. Teraz to mój starszy syn, Sławek, musi o tym pamiętać i prowadzić do kościoła swoje dzieci. Czasami mogę mu co najwyżej o tym przypomnieć. Sławek jest szanowanym radcą prawnym, ale wciąż jako lektor służy do Mszy Świętej, co jest dla mnie wielkim zaszczytem. Synowa też jest bardzo religijna, z czego jestem bardzo zadowolona. Mam dwóch wnuków: jeden już pracuje, a drugi kończy studia.
– Młodszy syn, Ernest, skończył szkołę zawodową i interesuje się informatyką. Chodzi do kościoła, co miesiąc jest u spowiedzi i Komunii, co jest dla mnie bardzo ważne.
W Apostolacie od 20 lat
– Do Apostolatu Fatimy należę od 2003 roku. W 2017 roku byłam nawet zaproszona na Kongres Apostołów Fatimy w Krakowie. Przy okazji odwiedziłam wtedy Sanktuarium Bożego Miłosierdzia i Sanktuarium Jana Pawła II.
– Przez 20 lat dostałam ze Stowarzyszenia tak dużo dewocjonaliów, że trudno wszystkie spamiętać. Były wśród nich różańce, książki, szkaplerz, kropielnica i różne obrazki. Niedawno otrzymałam piękne wizerunki Najświętszego Serca Pana Jezusa i Niepokalanego Serca Maryi, które oprawione w ramki wiszą na ścianie w moim pokoju. Z kolei figura Matki Bożej Fatimskiej stoi w witrynie.
– Kiedyś nazbierałam tak dużo numerów „Przymierza z Maryją”, że nie wiedziałam, co z nimi zrobić. W końcu mąż zaniósł je do katedry i w ciągu dwóch dni się rozeszły, a ja je gromadziłam może nawet ponad 10 lat. Dopiero teraz, z ostatniego numeru „Przymierza…”, dowiedziałam się, że na obrazie Matka Boża Ostrobramska jest pokazana bez Pana Jezusa, bo nosiła Go wtedy pod swoim sercem. I że oryginał tego obrazu znajduje się w Wilnie, w Ostrej Bramie.
Złote gody na Jasnej Górze
Warto w tym miejscu wspomnieć, że Pani Henryka osobiście pielgrzymowała do ostrobramskiego – i nie tylko – sanktuarium. – W 1992 roku byłam z mężem i młodszym synem w Druskiennikach i Ostrej Bramie, w kościele św. św. Piotra i Pawła. Wspólnie nawiedziliśmy również kilka razy sanktuarium Matki Bożej w Licheniu. Pamiętam, że jak byłam tam po raz pierwszy w 1994 roku z pielgrzymką z mojej parafii, to był tam tylko pusty plac; ziemia była dopiero poświęcona. A jak pojechałam tam z mężem kilka lat później, to zwiedzaliśmy kościół św. Doroty, Las Grębliński, drogę krzyżową, byliśmy na Mszy Świętej i Apelu Jasnogórskim. Kilka razy byliśmy także w Częstochowie. Naszą 50. rocznicę ślubu obchodziliśmy właśnie w jasnogórskim sanktuarium. Uczestniczyliśmy wtedy w Różańcu i Mszy Świętej w naszej intencji w Kaplicy Matki Bożej Częstochowskiej.
Jak być szczęśliwym
– Teraz opiekuję się mężem. On tyle lat pracował i zrobił dla nas bardzo dużo. Na co dzień wspólnie odmawiamy Różaniec z Radiem Maryja i Koronkę do Bożego Miłosierdzia. Ostatnimi czasy najczęściej modlę się za zmarłych z naszych rodzin, a także o zdrowie i pokój w rodzinie. Dziękuję Panu Bogu za każdy przeżyty dzień, za rodzinę, za wnuki. Za to, że czuwa nade mną, że mam siłę do pracy. Czasami jest ciężko nawet obiad ugotować, ale jak wszystko się uda, to dziękuję za to Matce Bożej i Duchowi Świętemu.
Zakończmy to świadectwo Pani Henryki słowami, które usłyszała kiedyś od matki swojego męża i które utkwiły Jej w pamięci: – Kogo Pan Bóg kocha, temu krzyże daje, kto je cierpliwie znosi, szczęśliwym zostaje.
Oprac. JK
Szczęść Boże!
Bardzo dziękuję za przesłanie mi pięknego kalendarza „366 dni z Maryją” na rok 2024. Zajmie on bardzo ważne miejsce w moim domu. Obecność Maryi pomaga mi przezwyciężyć samotność i czasami smutek. Ona mnie nie opuści!
Barbara z Rudy Śląskiej
Szczęść Boże!
Jako mała dziewczynka zachorowałam na zapalenie opon mózgowych i wyszłam z tego zupełnie zdrowa. Do 18. roku życia byłam pod lekarską kontrolą, miałam nigdy nie mieć dzieci, a urodziłam ich czworo. Pierwsze dziecko zmarło mając 6 tygodni na zapalenie płuc. Mam jednego syna i dwie córki, doczekałam się pięciorga wnuków i jednego prawnuka. Wierzę, że z Bożą pomocą można osiągnąć wszystko czego człowiek pragnie. Chciałabym, żeby wszyscy ludzie uwierzyli w łaski, które płyną od Pana Jezusa za przyczyną Matki Najświętszej.
Lilianna ze Śląska
Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!
Na wstępie serdecznie dziękuję za życzenia błogosławieństwa Bożego i opieki Najświętszej Maryi Panny. Podziękowania składam również za interesującą i wartościową książkę autorstwa Jerzego Wolaka o objawieniach Maki Bożej w Akicie. Maryja ciągle ostrzega nas przed Bożym gniewem i nie chce, abyśmy zginęli śmiercią wieczną. Matka Boża pragnie nas ratować i powinniśmy o tym zawsze pamiętać. Nadchodzą bardzo trudne czasy. Bardzo często zastanawiam się nad tym, że jeżeli ludzkość nie pokona grzechu, to Bóg może nas ukarać. Modlę się więc do Niepokalanego Serca Maryi, aby Ono zatryumfowało dla całej ludzkości. Kończąc moje przemyślenia na temat tych pełnych zamętu czasów – pamiętajmy, że Matka Boża nas przed nimi ostrzega, cały świat (w tym nasza Ojczyzna) jest zagrożony aborcją, eutanazją, ingerencją w płeć czy błędami popełnianymi przez niektórych kapłanów. Częstym zjawiskiem w obecnych czasach jest krytyka Kościoła, księży, a także wyśmiewanie się z naszej wiary. Te zjawiska prowadzą do kłótni i nienawiści….
Marianna z Włocławka
Szczęść Boże!
Z całego serca dziękuję za „Przymierze z Maryją” oraz wszystkie upominki. Wciąż dowiaduję się czegoś nowego z tej prasy katolickiej. Niech Bóg Was błogosławi. Proszę o modlitwę wstawienniczą za mnie w intencji szybkiego powrotu do zdrowia. Bóg zapłać za wszystko!
Justyna ze Śląska
Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!
Bardzo dziękuję za piękny „Notes Apostoła Fatimy”, przygotowany z okazji 20-lecia istnienia Apostolatu Fatimy. Te 20 lat przyczyniły się do upowszechniania Prawdy, Dobra i Piękna, dzięki czemu wielu ludzi uznało te wartości za najistotniejsze w swoim życiu. Życzę Apostolatowi Fatimy i Panu Prezesowi wielu kolejnych lat w upowszechnianiu tego dzieła.
Marek z Lublina
Szczęść Boże!
Pragnę serdecznie podziękować za tak miłe i wzruszające życzenia urodzinowe. Jestem zachwycona tym, że przy nawale pracy w Stowarzyszeniu można jeszcze chwilę przeznaczyć dla innych. Jeszcze raz pięknie dziękuję, prosząc Matkę Bożą Częstochowską o opiekę i wiele łask tak potrzebnych do działania.
Z Panem Bogiem
Teresa z Częstochowy
Szczęść Boże!
Dziękuję za życzenia urodzinowe oraz za modlitwę. Pragnę w dużym skrócie podzielić się swoim życiem. Moja, mama urodzona w Warszawie, wojnę spędziła na Podhalu w oddziale AK. Pod koniec wojny dowiedziała się, że jej rodzina zginęła na Woli. Została sama z dzieckiem, które miała pod sercem. Wsiadła w pociąg i pojechała na ziemie odzyskane, gdzie przyjęli ją dobrzy ludzie. Znaleźli jej pracę, a ja wychowywałem się na wsi. Po przeprowadzce do Jeleniej Góry, gdzie zaopiekowali się nami jej znajomi z partyzantki, mama pracowała, a ja… wagarowałem. Na swoje potrzeby „zarabiałem” żebrząc pod kinem. Po przeprowadzce do Ząbkowic Śląskich mama zachorowała, a ja musiałem powtarzać piątą klasę. Po jej śmierci w 1958 roku, zostałem sam. Miałem 12 lat. Nazywano mnie „dzieckiem ulicy”. Trafiłem do znajomej mamy z dzieciństwa mieszkającej w Zakopanem. Traktowano mnie tam jak służącego. W kościele bywałem, choć w tym domu nie obchodzono świąt. Dziś mogę powiedzieć, że tak jak śmierć Pana Jezusa uratowała ludzkość, tak śmierć mamy uratowała mnie. To co nazywałem wolnością, było tak naprawdę moją „drogą krzyżową”. Wpadłem w szpony szatana. Gdy wyjechałem do Krakowa, ożeniłem się. Po roku dostałem mieszkanie, urodziła mi się córka i zacząłem wszystko od nowa. Wyjeżdżałem z zakładu pracy na Słowację, Węgry i do Izraela, gdzie zwiedziłem większość miejsc związanych ze Zbawicielem. Częste rozłąki oddaliły mnie jednak od żony. Byłem złym mężem i ojcem. Żona zachorowała na raka piersi i po ślubie córki i urodzeniu się wnuczki to ja się nią opiekowałem. Będąc na emeryturze, sam zacząłem chorować i miałem głęboką depresję. Wtedy nagle nastąpił przełom w moim życiu. Po przeczytaniu książki „Moc uwielbienia” odmieniło się wszystko. Wróciłem do Boga, zniknęły lęki depresyjne, a z nimi wszystko co było we mnie złe. Po latach poszedłem do spowiedzi. Od śmierci żony uczestniczę co dzień we Mszy Świętej, regularnie korzystam z sakramentu pokuty. Pojednałem się też z córką, która często odwiedza mnie wraz z wnuczką. Razem spędzamy święta.
Z Panem Bogiem
Ryszard z Krakowa
Szczęść Boże!
Jestem bardzo wdzięczna Waszemu Stowarzyszeniu za wszelkie kampanie – nie tylko kalendarze, ale i inne ciekawe książki czy gazetę „Przymierze z Maryją”. Już od kilku lat ten piękny kalendarz z Maryją ubogaca moje mieszkanie, ponieważ jestem wielką czcicielką Najświętszej Maryi Panny. Dlatego bardzo zasmuciło mnie to, że może go już nie otrzymam. Dziękuję za wszystko!
Elżbieta z Wieprza