Temat numeru
 
Kościół w czasach epidemii...
Adam Kowalik

Choroby to jeden ze skutków grzechu pierwszych rodziców. Ludzkość zmaga się z nimi niemal od początku ziemskiej pielgrzymki. Czasem przybierają one rozmiar groźnych pandemii, dotykających całe społeczeństwa. Uwalnianie ludzi od dolegliwości fizycznych stanowiło ważną część działalności Pana Jezusa na tym świecie. Opieka duchowa i fizyczna nad chorymi zajmuje też poważne miejsce w życiu Kościoła.

 

 

Św. Cyprian, biskup Kartaginy, jeden z ojców Kościoła, uczy nas, jak chrześcijanin powinien patrzeć na groźbę śmierci podczas epidemii: A że z naszych (chrześcijan) wielu umiera w czasie tej zarazy – to oznacza tylko, że wielu z więzienia świata na wolność się wydostaje. Bo taka śmierć tylko dla Żydów i pogan, i wrogów Chrystusowych jest zarazą, ale dla prawdziwych sług Bożych jest szczęśliwą podróżą.

Niestety, ten ideał trudno osiągnąć w stopniu doskonałym, tak aby zejście z tego świata przyjmować jako rzecz pozytywną, możliwość szybkiego spotkania ze Zbawicielem. Stąd epidemie chorób śmiertelnych były dla ludzkości okresem wielkiej ­trwogi.

 

Czarna śmierć

Szczególnie wielkie spustoszenia spowodowała w Europie czarna śmierć, czyli dżuma (poł. XIV wieku). Przenikała tu z Azji szlakami kupieckimi, jednak jej marsz przyspieszyła wojna biologiczna, jaką chan tatarski Dżanibek wydał Genueńczykom. Podczas oblężenia należącej do tej kupieckiej republiki Kaffy ciała zmarłych na zarazę własnych żołnierzy rozkazał przerzucać przy pomocy katapult za mury twierdzy. Choć załoga Kaffy wytrwała, to jednak uciekający przed dżumą kupcy przewieźli jej bakterie do europejskich miast portowych. Z nich choroba rozszerzyła się na cały kontynent, zabijając około dwie trzecie populacji. W miarę obronną ręką z tego pogromu wyszły tylko ziemie polskie.

 

Ofiarne duchowieństwo

Zaraza była wielką próbą dla Kościoła. Choć wielu kapłanów paraliżował strach i starali się umknąć przed chorobą, to jednak duża część pełniła swoje obowiązki z wielkim poświęceniem. Świadczy o tym choćby bardzo wysoka śmiertelność wśród duchowieństwa. Na niektórych terenach przewyższała nawet średnią ofiar świeckich. Wygaśnięcie zarazy w 1453 roku niestety nie oznaczało, że znikła na zawsze. Wręcz przeciwne, do początku XVIII wieku była w Europie częstym gościem. Nie oszczędzała także ludności Rzeczypospolitej. Na szczęście nie powtórzyła się hekatomba ofiar czarnej śmierci.

Tak więc także kolejne pokolenia duchownych stawały przed próbą. Wspaniałym przykładem wytrwania w posłudze duszpasterskiej był św. Szymon z Lipnicy. Dżumę, która nawiedziła Kraków w lipcu 1482 roku, nazwał żartobliwie jubileuszem, czyli szansą na nawrócenie. Niewątpliwie było to nawiązanie do lat jubileuszowych, które Kościół obchodził od 1300 roku, hojnie szafując sakramentami i odpustami. Św. Szymon według świadectw braci zakonnych, postrzegał epidemię jako okazję do wcześniejszego spotkania z Bogiem.

 

Niestety, rzadko który chrześcijanin płonie aż tak wielkim ogniem miłości do Boga jak św. Szymon. Dlatego wszelkie zagrożenie dla zdrowia lub życia mobilizuje nas do gorących modlitw o pomoc i opiekę. Smutne to, choć po ludzku zrozumiałe, jeśli weźmiemy pod uwagę, jak trudno nam przychodzi modlitwa pochwalna.

Myliłby się ktoś, kto słowa bernardyna interpretowałby jako zapowiedź bezmyślnego narażania się na zarażenie. Św. Szymon po prostu dalej z oddaniem pełnił swoje obowiązki kaznodziejskie.

 

Odwaga i rozsądek

Kościół zawsze stara się postępować racjonalnie. Dlatego przy okazji epidemii duchownych starszych i słabszych – jednym słowem bardziej podatnych na chorobę – przełożeni starali się przenieść na tereny mniej zagrożone. Na miejscu pozostawali kapłani, zakonnicy i zakonnice niezbędni do zapewnienia opieki duchowej ludności. Wymagało to od nich wielkiej wiary i ducha poświęcenia. Źródła francuskie z czasów epidemii 1628 roku wspominają o księżach i zakonnicach, którzy musieli czasem wspinać się po ciałach leżących na podłodze oraz na schodach domów, aby nieść pomoc tym, którzy jeszcze dawali oznaki życia.

 

Starano się zachowywać przy tym środki ostrożności, w miarę ówczesnej, niestety bardzo ułomnej, wiedzy medycznej. W 1622 roku w krakowskim kościele Jezuitów pw. św. Barbary prezbiterzy odprawiali Msze Święte oddzieleni od wiernych przegrodą, a Komunię Świętą podawali nad dymiącym kadzidłem. Kadzidła używali także w celu oczyszczenia pomieszczeń klasztornych. Z kolei udając się do chorych, zmieniali odzież. W murach kościoła Bożego Ciała na krakowskim Kazimierzu do dziś widać pozostałości małych okien, przez które w dobie epidemii kanonicy spowiadali penitentów i udzielali Komunii Świętej. Jednym z szafarzy był święty Stanisław Kazimierczyk, który dwa razy (w 1482 i 1486 roku) na czas epidemii na własną prośbę zostawał w klasztorze, by posługiwać chorym. Przeżył, choć zaraza zbierała żniwo wśród najgorliwszych kapłanów i duchownych pielęgnujących chorych.

Warto w tym miejscu wspomnieć o powołanej do życia w Wilnie w 1705 roku Wspólnocie Braci Miłosierdzia od św. Rocha, tzw. rochitów. Charyzmatem tego zgromadzenia było pielęgnowane osób dotkniętych zarazą i grzebanie zmarłych. Niedługo potem ziemie polskie dotknęła dżuma. Pierwsi rochici, pełniąc posługę, zarazili się i pomarli. Dopiero w 1713 roku po raz drugi założono wspólnotę, która miała siedzibę w wileńskim Szpitalu św. Rocha.

 

Trudno nam, wystraszonym epidemią koronawirusa, znaną raczej z ekranu telewizora niż z własnego doświadczenia, wyobrazić sobie realia nie tak przecież odległe, gdy ludzie umierali tysiącami, czasem nawet na ulicy. Ks. prof. Jan Kracik w swojej pracy o kościele krakowskim podaje, że podczas zarazy w 1475 roku w samej parafii mariackiej umierało dziennie 40–50 osób, a z kolei dżuma z 1543 roku pozbawiła życia 12–14 tysięcy krakowian, co oznaczało, że zmarła połowa mieszkańców miasta. Jedyną pociechą i otuchą pozostawał wówczas Bóg i modlitwa do Niego.

 

Święci patroni

Świadomi prawdy o obcowaniu świętych katolicy proszą także o wstawiennictwo mieszkańców Nieba, którzy cieszą się możliwością pozostawania z Bogiem niejako „twarzą w twarz”. Za patronów „od morowego powietrza” uważani są tradycyjnie przede wszystkim: św. Sebastian – męczennik, św. Rozalia – pustelnica i św. Roch – asceta i pielgrzym. Pierwszy z wymienionych świętych zasłynął ocaleniem w 680 roku od epidemii Rzymu i Peruggi. Sława św. Rozalii zakwitła po raz pierwszy, gdy w 1625 roku ocaliła od śmierci mieszkańców Palermo. Z kolei św. Roch już za życia skutecznie wypraszał modlitwą zdrowie dotkniętym zarazą. Natomiast po śmierci ochronił przed dżumą duchowieństwo zebrane na soborze w Konstancji oraz mieszkańców miasta. Wprawdzie równie skuteczni w lokalnej skali bywali także inni mieszkańcy Nieba, jednak ta trójka ma szczególne w tej dziedzinie zasługi.

Dżuma to niestety nie jedyna choroba, która nabrała rozmiarów śmiertelnej pandemii. W XVIII wieku ogromne żniwo zebrała ospa. Z kolei w kolejnym wieku miliony osób pochłonęła cholera. Ta ostatnia do Polski przywędrowała wraz z armią rosyjską podczas powstania listopadowego. Znany krakowski pamiętnikarz Ambroży Grabowski tak relacjonował: Szerzyła się gwałtownie i ludzi sprzątała co nie miara. Zarażony nią nie biedził się długo, gdyż objawiała się nagłymi womitami, rozwolnieniem żołądka i w dniu jednym lub dwóch zabierała do grobu. To szczególniejsza, że najwięcej chwytała się ludzi nieporządne życie wiodących, nałogowych pijaków (…); także podlegali jej owi, którzy się jej najwięcej obawiali, wystrzegali się zarazy i różne przeciw niej ochronne zachowywali przepisy.

 

Pod koniec I wojny światowej osłabione społeczeństwa zaatakowała grypa zwana „hiszpanką”. Ocenia się, że pochłonęła aż do 100 mln istnień ludzkich na całym świecie.

Każda choroba przypomina człowiekowi, że nasi prarodzice sprzeniewierzyli się Bogu. Konsekwencję ich pychy ponosimy także my. Wszechmocny w Swoim Miłosierdziu wyciągnął do nas pomocną dłoń, zsyłając na świat Swego Syna. W Nim jest nasza pociecha i nadzieja na przyszłość. I na wieczność w Niebie…

 

Adam Kowalik

 



NAJNOWSZE WYDANIE:
Wzór męża i ojca
Wielu z nas ma wielkie nabożeństwo do świętego Józefa. Prosimy go o pomoc między innymi w problemach rodzinnych czy w sytuacjach trudnych. Dlaczego tak się dzieje? Nie mamy przecież o nim większej wiedzy, bo i Ewangelie poświęciły mu niewiele miejsca.

UWAGA!
Przymierze z Maryją
WYSYŁAMY
BEZPŁATNIE!
 
Opatrzność Boża czuwa nade mną

– Jestem sympatykiem Stowarzyszenia Ks. Piotra Skargi od wielu lat. Podoba mi się to, że bronicie fundamentalnej, a nie liberalnej wiary katolickiej oraz poruszacie temat prześladowań i działań przeciw naszemu Kościołowi. Martwię się tym chaosem, który jest obecnie w Kościele – mówi Pan Józef Łazaj należący do Apostolatu Fatimy od 2019 roku. W tym numerze naszego pisma prezentujemy jego świadectwo.

 

W tym roku będę obchodził z żoną 58. rocznicę ślubu i sam skończę 80 lat. Mamy dwójkę dzieci, oboje dali nam pięcioro wnuków i troje prawnuków. Wielokrotnie w swoim życiu doświadczyłem działania Opatrzności Bożej, której każdego dnia się powierzam i która nade mną czuwa, o czym jestem głęboko przekonany. Żeby nie być gołosłownym Pan Józef opowiada jedną z historii, która zdarzyła się, zanim przeszedł na emeryturę.

Świadectwo


W zakładzie pracy mieliśmy pasiekę. Pewnej czerwcowej niedzieli jechałem drogą leśną z Żyglinka do Nakła Śląskiego, przez Świerklaniec, by skontrolować lot pszczół. Żadnego ruchu na drodze, słońce świeciło wprost w oczy. Na liczniku skromne 120 km/h. W pewnym momencie, zupełnie nieoczekiwanie, w odległości około 10–15 metrów przed sobą zauważyłem przechodzącego, w poprzek drogi, łosia. Na hamowanie nie było już czasu, krzyknąłem tylko: „Jezu” i gwałtownie skręciłem w prawo, chcąc rowem ominąć potężne zwierzę. Nie potrafię odpowiedzieć, jak to się stało. Droga stosunkowo wąska, pobocza prawie nie było, a ja wyjechałem na drogę bez wstrząsu, bez uszkodzeń. Zatrzymałem się po kilkudziesięciu metrach. Cały trzęsący się z wrażenia, spojrzałem do tyłu – przez drogę przechodził drugi łoś. Gdy wracałem, oglądałem to miejsce. Nie mogłem uwierzyć, pobocze bardzo wąskie z wyrwami, wkopany kamienny słupek. Jakim cudem wyszedłem z tego cało, nie wiem. Mogłem tylko przypuszczać, że mój krzyk o pomoc został wysłuchany. Ten przypadek na wiele lat pozbawił mnie poczucia bezpieczeństwa przy jeździe przez las.

Rodzina szkołą życia i wiary


Urodziłem się w Woźnikach Śląskich. Pochodzę z wielodzietnej rodziny robotniczej. To była rodzina zwarta i kochająca się. Panowała w niej dyscyplina, której dziś w rodzinach brakuje. Ojciec pracował jako robotnik leśny, a pomagali mu najstarsi moi bracia. Mieliśmy też małe gospodarstwo. Kiedy ojciec wstawał o brzasku i szedł kosić łąkę, to ja szedłem później z młodszą siostrą Ireną tę trawę rozrzucać i suszyć, a kiedy on, spracowany po całym dniu, wieczorem, klękał przy łóżku, to dla mnie był to autorytet i widok, którego nigdy nie zapomnę. Wszyscy pracowali ciężko i choć przy pracy niewiele mówiło się o Bogu, to ten Bóg był zawsze blisko. Dla wszystkich było oczywiste, że w niedzielę idzie się do kościoła. Wiara nie podlegała żadnym wątpliwościom.

Szykany za sprzeciw


Skończyłem szkołę podstawową w miejscowości Dyrdy, liceum ogólnokształcące w Tarnowskich Górach, a 2-letnie technikum górnicze w Chorzowie-Batorym. Gdy w 1965 roku biskupi polscy napisali słynny list do biskupów niemieckich, komuniści organizowali masówki, podczas których krzyczano: „Jakim prawem przebaczają?”. Ja się odezwałem, broniąc polskich hierarchów; z tego powodu byłem gnębiony i nawet chciano mnie wyrzucić ze szkoły, ale wszystko skończyło się dobrze: zdobyłem tytuł technika-górnika i rozpocząłem pracę w odkrywkowej kopalni dolomitu i w tej branży, na wielu stanowiskach, przepracowałem aż do emerytury.

Wiary trzeba bronić!


Już w okresie komuny miałem świadomość, że naszej wiary trzeba bronić i z takim nastawieniem żyję cały czas, bo wciąż widzę, że jest ona atakowana przez system, później przez liberalizm. Po przejściu na emeryturę czytałem bardzo dużo książek katolickich i zgromadziłem bardzo bogatą bibliotekę religijną, w której największym skarbem jest mistyczne, cudowne dzieło Marii Valtorty, pt. Poemat Boga-Człowieka. Dzięki temu moja wiedza i świadomość religijna bardzo mocno się rozwijały.


Na Facebooku toczę na temat wiary zacięte dyskusje, w których wykorzystuję wiedzę zdobytą m.in. dzięki artykułom publikowanym w „Przymierzu z Maryją”. Prowadzę bloga, (myslebowierze.pl), gdzie publikuję artykuły poświęcone obronie wiary. Co istotne, na blogu tematy te są trwałe i dostępne, a na Facebooku są usuwane i znikają. Cieszę się z tego, co robię, i jestem przekonany, że są to działania niezbędne i konieczne, bo jeśli nie będziemy bronić naszej wiary, to jej przeciwnicy zapędzą nas do katakumb lub uznają, że jest to tylko nasza prywatna sprawa i wtedy nie będziemy mogli się w ogóle odzywać.

Moja książka


Zdecydowałem się nawet napisać książkę w obronie wiary, w której starałem się zestawić wszystkie elementy świata, które noszą znamiona cudów lub są cudami. Książka nosi tytuł Dlaczego? i jest opatrzona mottem: Dlaczego ludzie żyją dzisiaj tak, jakby Boga wcale nie było? Wydałem tę książkę za własne pieniądze, a cały nakład w większości rozdałem.


Oprac. JK

 


Listy od Przyjaciół
 

Szczęść Boże!

Jestem bardzo wdzięczna Redakcji za tak piękną pracę. 25-lecie istnienia Stowarzyszenia Ks. Piotra Skargi to dowód na to, że potrzebna jest taka działalność tysiącom polskich rodzin, jak również nam wszystkim. To pobudza serce i otwiera umysł na wiarę katolicką. Jeszcze raz serdecznie dziękuję za wyróżnienie w postaci pamiątkowego dyplomu i modlitwy Sługi Bożego Ks. Piotra Skargi.

Anna z Ostrowca Świętokrzyskiego

 

Szanowni Państwo!

Od dawna otrzymuję od Państwa „Przymierze z Maryją”. Na mojej ścianie też co roku wisi piękny kalendarz z Matką Bożą. Jakiś czas temu hojnie wspierałem Państwa działalność. Od tego czasu zdążyłem się ożenić, mam dwójkę wspaniałych dzieci. Razem z żoną wychowujemy je w duchu katolickim. Od czasu, gdy wspierałem Państwa moja sytuacja ekonomiczna nieco się pogorszyła, już nie jestem kawalerem, który swobodnie może dysponować swoimi zasobami. Może jednak wkrótce będę mógł wesprzeć Państwa działalność jakąś kwotą, bo uważam, że jest ona szlachetna i ważna.

Paweł


Szanowny Panie Prezesie!

Na wstępie pragnę Pana przeprosić za wieloletnie milczenie. Mimo braku reakcji z mojej strony, przysyłał mi Pan każdego roku kalendarz. Chociaż na to nie zasługiwałam, bardzo sobie to cenię. Kalendarze przypominają mi o każdym święcie kościelnym. Myślę, że miała w tym udział Fatimska Pani, której kapliczką obok naszego kościoła przez kilkanaście lat się opiekowałam. Od dwudziestu dwóch lat jestem na emeryturze, a głównym moim zajęciem są obecnie wizyty u lekarzy, w aptekach, na badaniach, no i oczywiście prace domowe. Kończąc, serdecznie Pana pozdrawiam, życzę wielu wspaniałych Przyjaciół, a przede wszystkim, aby Matka Najświętsza wspierała wszystkie inicjatywy podejmowane przez Stowarzyszenie Ks. Piotra Skargi.

Maria z Lubelskiego

 

Szczęść Boże!

Bardzo dziękuję za kolejną kampanię, od której zależy los i przyszłość naszej katolickiej Polski. Tak wielu Polaków zmieniło życie i poglądy po pandemii. Od nas, Apostołów, wymaga się budzenia sumień naszych rodaków, żeby nie odeszli od chrześcijańskich korzeni. Bóg zapłać za tak cudowne Wasze dzieło. Niech Wam Bóg błogosławi!

Anna z Małopolski

 

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!

Szanowny Panie Prezesie! Serdecznie dziękuję za dotychczasową korespondencję, która służy Czytelnikom w dziele popularyzacji Orędzia naszej Fatimskiej Pani, rozpala ogień patriotycznej miłości do naszej ukochanej Ojczyzny i podejmuje jakże niezbędną dla nas troskę o rozwój cywilizacji łacińskiej, a przede wszystkim jej trwanie w Europie i na świecie. Jestem Panu i Stowarzyszeniu, któremu Pan przewodzi, szczerze i serdecznie wdzięczny i mniemam, że tak czyni wielu Księży i Rodaków w Polsce i na emigracji. Niech te Wasze starania i trud wokół tej sprawy oraz tych tematów wynagrodzi Boża Opatrzność. Za przesłane egzemplarze „Przymierza z Maryją” serdecznie dziękuję. Staram się rozprowadzić je wśród moich najlepszych znajomych i przyjaciół.

Ks. Kazimierz

 

Szczęść Boże!

Dziękuję bardzo za piękny kalendarz „366 dni z Maryją” na 2024 rok, który poświęcony jest szkaplerzowi świętemu. Kalendarz jest bardzo ciekawy i pięknie wydany. Nie o wszystkich przedstawionych szkaplerzach wiedziałam, ale też nie wszystkie można przedstawić w kalendarzu ze względu na objętość. Tak samo jak Pana pragnieniem, tak również i moim jest, aby ten kalendarz trafił do jak największej liczby osób. Pozdrawiam serdecznie.

Lucyna z Bydgoszczy

 

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!

Na początku dziękuję serdecznie za przesłany kalendarz „366 dni z Maryją” na rok 2024. Dziękuję też za grudniowe „Przymierze z Maryją”. Dostałam również 4. numer „Apostoła Fatimy”. Przeczytałam list od Pana Prezesa i świadectwa ludzi, którzy są Apostołami Fatimy. Proponuje Pan, abym opowiedziała swoją historię. Moja historia nie jest niestety chwalebna. Żyłam bardzo daleko od Boga i Kościoła świętego. W zasadzie to nie było życie. Moja mama, bardzo pobożna niewiasta, modliła się za mnie, również kapłani modlili się za mnie. Kiedyś, gdy leżałam i czułam od nóg drętwienie, poczułam trzy pocałunki tak gorące i pełne miłości, że zapragnęłam żyć. Mama była przy mnie, wyciągnęłam ręce do niej i pomogła mi wstać. Teraz sama jestem mamą i wiem, co czuła moja, kiedy żyłam daleko od Boga…

Anna


Szczęść Boże!

Dziękuję za wielkie zaangażowanie i tak wspaniałe dzieło, jakie tworzycie. Dziękuję też za list, „Przymierze z Maryją” i drugi kalendarz z Maryją. W świątecznym „Przymierzu…” opisaliście różne ciekawe tematy związane z Bożym Narodzeniem np. jak godnie przeżyć Wigilię i narodziny Chrystusa. Dziękuję jeszcze za dwa wspaniałe upominki: szopkę bożonarodzeniową i kartę z modlitwą o triumf wiary katolickiej. Nie możemy ani na moment przestać działać na rzecz obrony wiary. Ja w miarę swoich możliwości finansowych, jak do tej pory, gdy zdrowie pozwoli, będę nadal wspierać Was swoim „groszem”… W modlitwach często polecam Bogu i Matce Najświętszej całe Stowarzyszenie. Szczęść Wam Boże na dalsze lata!

Z Panem Bogiem

Stefania z Płocka

 

Szanowni Państwo!

Mozambik jest jednym z najbiedniejszych państw świata i wszelka pomoc materialna, a nade wszystko duchowa, jest nieodzowna. Wsparcie Stowarzyszenia dla tych społeczności jest wielką radością, gdyż mogą z nadzieją budować swoją przyszłość i wieczność! Szczęść Wam Boże!

Marek z Lublina