Temat numeru
 
Co zrobić, by młodzi nie porzucali wiary?
Marcin Więckowski

Coraz bardziej widoczny kryzys wiary wśród młodzieży rodzi w nas pytanie, czy wielkie dziedzictwo polskiego katolicyzmu będziemy mieli komu przekazać? Jako przyczyny tego zjawiska zazwyczaj wymieniamy używki, pornografię, złe wzorce, brak autorytetów. Wszystko to jednak są wyłącznie zewnętrzne przejawy kryzysu. Jego przyczyny sięgają o wiele głębiej, do psychiki młodego człowieka i sposobu, w jaki został wychowany. Niech będzie mi wolno pochylić się nad tym problemem, jako że sam do tego pokolenia należę.

Niedawno środowiska naukowe w całej Polsce zszokowała wiadomość o odwołaniu wykładu prof. Magdaleny Grzyb na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Nie będziemy się w tym miejscu zastanawiać nad treścią wystąpienia ani poglądami tej badaczki, gdyż są one bardzo dalekie od nauki Kościoła. Wspominam o tej sytuacji z zupełnie innej przyczyny. Otóż, według części studentów pani profesor, choć jest feministką, to… zbyt mało radykalną i tylko z tego powodu władze uczelni zdecydowały się wykład odwołać. W oficjalnym oświadczeniu koła naukowego czytamy, że wysłuchanie tego wykładu mogło wywołać u wielu osób dyskomfort i zaburzyć ich poczucie bezpieczeństwa (sic!).

W ten sposób całkowicie oficjalnie organ współuczestniczący w sprawowaniu władzy na najstarszym i najbardziej renomowanym uniwersytecie w Polsce dał do zrozumienia, że jego studentów trzeba chronić przed spotkaniem z osobą mającą inne zdanie od nich, bo może to dla nich skończyć się urazem psychicznym! A dodajmy, że mowa tu o studentach medycyny sądowej, a więc o ludziach, do których przyszłych obowiązków należeć będą na przykład oględziny zwłok ofiar zabójstw…

Zdziecinniały świat

Opisana powyżej sytuacja uwidacznia skutki propagowanej w naszym kraju już od dobrych dwudziestu lat koncepcji „bezstresowego wychowania”. Te wychowywane „bez stresu” dzieci i nastolatki dzisiaj są już na uczelniach wyższych, dlatego również na uniwersytety przenoszą się nowe mody, które wcześniej zaczęły dominować w polskich szkołach i, niestety, także w wielu domach: pobłażliwość, uznawanie nawet podniesienia głosu za przemoc, ­rozmywanie granicy pomiędzy dobrem a złem, brak stawianych jasno wymagań i trzymanie dorastających dzieci pod kloszem, aby przypadkiem nie narażać ich na negatywne bodźce i zagrożenia. Jeśli w ten sposób przez dwie dekady wychowywano dzieci, to dzisiaj trzeba studentów traktować jak dzieci. Tak tworzy się problem infantylizmu, czyli masowego dziecinnienia dorosłych, co widać zresztą nie tyko u studentów, ale także u wykładowców, dziennikarzy, wiodących polityków, a nawet – co najsmutniejsze – u niektórych duchownych.

Infantylizm widzimy teraz na każdym kroku. Skazanie dr Ewy Budzyńskiej z Uniwersytetu Śląskiego na karę dyscyplinarną za krytykę LGBT i aborcji na podstawie donosu własnych studentów, działalność pewnej niepełnoletniej youtuberki, która sprzedaje w Internecie podrobione towary, ale kiedy ktoś wytyka jej oszustwo, wrzuca płaczliwe filmiki, w których nazywa wszelką krytykę „hejtem” i grozi popełnieniem samobójstwa czy chorobliwe wręcz żale wylewane przez młodą feministkę, która oświadczyła, że musi przepracować z psychoterapeutą awarię swojego laptopa (sic!). To wszystko świadczy o niedojrzałości emocjonalnej tych osób. A to z kolei jest efekt wychowywania dzieci w skrajnie pojmowanym bezpieczeństwie, bez dawania im możliwości kontaktu z negatywnymi bodźcami emocjonalnymi, co jest konieczne dla normalnego rozwoju naszej psychiki – tak samo, jak poprzez kontakt z wirusami nabywamy naturalną odporność! Moje pokolenie chce chyba żyć w jakimś świecie bez skazy, w którym mówienie czegokolwiek negatywnego, wygłaszanie krytycznych opinii na jakikolwiek temat jest z góry klasyfikowane jako „mowa nienawiści”. I nie jest to zwykłe, młodzieńcze patrzenie na świat przez różowe okulary, bo kiedy dawniej ludzie o coś się pokłócili, to załatwiali to między sobą, zamiast pisać na siebie donosy i płakać w internecie, na oczach setek tysięcy widzów, że są „napastowani psychicznie”.

Bez ryzyka

Nienauczeni znoszenia trudów codziennego życia i obcowania z ludźmi „trudnymi”, czasem o innych poglądach, nie potrafimy robić jednego ani drugiego. Odizolowani od wszelkiego ryzyka, nie chcemy go podejmować. Bez wpojonej wartości podejmowania poświęcenia dla drugiego człowieka, myślimy tylko o sobie. Nieprzyzwyczajeni do uczciwej pracy, mamy z nią problemy. Wychowani w przeświadczeniu, że nasze bezpieczeństwo jest najwyższą wartością, oddajemy za nie bezcenne dla poprzednich pokoleń wartości, których obrona wymaga czasem rezygnacji z czegoś mniej ważnego. A wszystko przez to, że w połowie XX wieku w centrum katolickiej teologii postawiono człowieka, a nie Boga, ucztę zamiast Ofiary. Katolicy stali się bardziej „dziećmi tego świata” i podążając za modami swojej epoki, odrzucili katolickie wychowanie kładące nacisk na poświęcenie.  

I jak w takich warunkach przygotować młodzież do wyznawania wiary, której istotą jest ofiara Jezusa Chrystusa z własnego życia dla wszystkich ludzi? Jak mają wytrwać w wierze wymagającej wyrzeczeń i przestrzegania Dekalogu ludzie, którym wpojono, że najmniejsza krytyka skierowana wobec nich to dla nich krzywda i zagrożenie dla zdrowia psychicznego?

Btak ojca to brak Boga

Infantylne wychowanie młodego pokolenia ma też swoje źródła w rozpadzie rodzin i związanym z tym utrudnianiem ojcom dostępu do dzieci. Wiadomo, że w warunkach polskich po rozwodzie rodziców niemal zawsze potomstwo zostaje z matką. Normalny proces wychowawczy, w którym dziecko potrzebuje wzorców obojga płci, staje się przez to niemożliwy do zrealizowania. Ojciec, który dla małego dziecka jest obrazem Boga, znika z jego życia, gdy ma ono najczęściej od 5 do 9 lat. Od tego momentu pociecha często zostaje pod wyłączną opieką matki, której nadmierna troskliwość bez zrównoważenia w postaci ojcowskiej ręki robi z chłopców mięczaków, a z dziewczynek dorastające feministki, mające do wszystkich o wszystko pretensje. Zjawisko to ma jednak miejsce również w rodzinach, które nie są rozbite, ale w których ojciec nie wypełnia należycie swojej roli z powodu przepracowania albo zwykłego lenistwa.

Ale i rozwód w momencie, gdy dziecko jest już pełnoletnie, wywiera na nie dojmujący wpływ! Dwudziestoletnia, młoda kobieta, dostając informację o rozwodzie swoich rodziców po takim stażu małżeńskim, nabiera nieufności wobec ludzi i przeświadczenia o braku sensu budowania trwałych relacji, i to w wieku, w którym ludzie zawierają związki na całe życie.

Bardzo trafnie, z brutalnym wręcz realizmem napisał o wpływie braku ojca na religijność młodzieży ks. Robert Skrzypczak: Ojciec genetyczny przeobraził się w typa przyzwalającego, zajętego czymś innym, obojętnego. Ojciec Niebieski został przysłonięty instytucją o paternalistycznych zapędach, niepotrafiącą stawiać wymagań, promującą charaktery miękkie, niewytrwale. (…) Ojciec nieistniejący dla syna staje się mało istotny. Skazał go na bycie wiecznie niedojrzałym smarkaczem, z infantylnymi oczekiwaniami, z niedojrzałą seksualnością i potrzebą niszczenia wszystkiego, co słabe, zajętym poszukiwaniem ideału mocy, której nigdy nie poznał. (…) Na sto sposobów i w tysiącu odsłonach to pokolenie domaga się jakiegoś środka zaradczego. Szesnastolatki włóczą się po nocach, (…) nieustannie krążą, by się zabawić na dyskotekach i prywatkach do bladego świtu. Symbolem tego pokolenia bez ojca i bez kapłana są tony wciąganej kokainy, ciała trzydziestolatków odnajdywane na wysypisku, nastolatki umierające w autach prowadzonych przez pijanych. (…) Całe pokolenie zabija się na naszych – ojcowskich i kapłańskich – oczach. W profanowaniu swego Boskiego Brata i jego sług przekracza ono granicę swojej rozpaczy. W otchłaniach beznadziei i w bezmiarze sieroctwa mnożą bluźnierstwa i wulgaryzmy. A i tak nikt go nie słyszy, nikt się nie gniewa, nikt nie podniesie głosu…

Absurd infantylizmu

Co interesujące, choć usta polityków i celebrytów pełne są haseł o tolerancji, zrozumieniu i wrażliwości społecznej, to ta wrażliwość kończy się w momencie, gdy trzeba cisnąć kamieniem w obrońców życia albo zniszczyć medialnie publicystę krytykującego LGBT. Dziś każda krytyka to „hejt”, tylko „faszystów” i „katoli” można wyzywać od najgorszych. Często nie wolno już nawet skrytykować filmu czy aktora, bo to może go urazić, ale nie ma problemu z tym, że miliony katolików są obrażanie profanowaniem ich świętości, a z klinik aborcyjnych wyjeżdżają plastikowe pojemniki z ciałkami zamordowanych niewiniątek.

Czy jest jeszcze wyjście z tej potwornej sytuacji? Oczywiście, jak z każdego kryzysu, których Kościół przeszedł w swej historii tysiące – powrót do tradycji i sprawdzonych rozwiązań, które działały przez stulecia. Chronić swoje ognisko domowe, strzec nierozerwalności małżeństwa, przekazywać dzieciom nieskażoną wiarę Chrystusową, uczyć od najmłodszych lat wyrzeczenia, zdrowego samoograniczania się, przekazywać wiedzę o właściwie kierowanej seksualności połączonej z odpowiedzialnością czy zachęcać nastolatka do szybkiego poszukiwania pierwszej pracy, nawet jeśli nie ma takiej konieczności finansowej – dla samego kształtowania charakteru! Niech ojcowie zabierają synów na ryby, na męskie wypady w góry, w późniejszym wieku na strzelnicę, niech matki pokazują córkom piękno skromnego, kobiecego stroju, uczą je gotowania wymyślnych potraw, szycia, a nawet szydełkowania! I może wreszcie przestaną pustoszeć kościoły, może znikną wulgarne protesty i nie będzie więcej dewastowanych kapliczek i apostazji. Daj Boże! Niech po prostu stanie się znowu to, co kiedyś było normą – a czego mojemu pokoleniu, obecnym dwudziestokilkulatkom, tak bardzo w dzieciństwie brakowało… i nadal brakuje.



NAJNOWSZE WYDANIE:
Matka Kościoła zmiażdży jego głowę!
Dopiero co nastał nam nowy rok, a już za moment przeżywać będziemy Wielki Post. Szczególny to czas, w którym możemy przyjrzeć się wnikliwiej naszej chrześcijańskiej postawie i dokonać w niej niezbędnych korekt tak, by rzeczywiście być solą ziemi i świadectwem dla świata. Wszak Krew naszego Pana nie darmo została wylana za nas i za wielu…

UWAGA!
Przymierze z Maryją
WYSYŁAMY
BEZPŁATNIE!
 
Dziękuję za każdy przeżyty dzień

Pani Henryka Kłopotowska należy do Apostolatu Fatimy od jego początków, czyli od 2003 roku. Pochodzi z parafii Przemienienia Pańskiego w Perlejewie koło Siemiatycz. Tam przystąpiła do Pierwszej Komunii Świętej i bierzmowania, tam również mając zaledwie 17 lat zawarła sakrament małżeństwa.

 

– Po ślubie z mężem Stanisławem mieszkaliśmy w Siemiatyczach, ale w 1999 roku przeprowadziliśmy się do Białegostoku – opowiada Pani Henryka. – Tu należeliśmy najpierw do parafii katedralnej pw. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, ale później przenieśliśmy się na nowe osiedle i teraz chodzimy do kościoła pw. bł. Bolesławy Lament. Katedra była przepiękna, stara, a w nowym kościele jest na razie bardzo skromnie, chociaż ksiądz proboszcz stara się to zmienić, i w miarę możliwości finansowych robi, co się da.


– Mąż pracował 54 lata jako kierowca, 36 lat jeździł po Europie. Gdy mąż zarabiał, ja wychowywałam dzieci. Pilnowałam, żeby iść z nimi do kościoła na pierwszy piątek, do spowiedzi i Komunii, żeby je nauczyć, że tak trzeba. Teraz to
mój starszy syn, Sławek, musi o tym pamiętać i prowadzić do kościoła swoje dzieci. Czasami mogę mu co najwyżej o tym przypomnieć. Sławek jest szanowanym radcą prawnym, ale wciąż jako lektor służy do Mszy Świętej, co jest dla mnie wielkim zaszczytem. Synowa też jest bardzo religijna, z czego jestem bardzo zadowolona. Mam dwóch wnuków: jeden już pracuje, a drugi kończy studia.


– Młodszy syn, Ernest, skończył szkołę zawodową i interesuje się informatyką. Chodzi do kościoła, co miesiąc jest u spowiedzi i Komunii, co jest dla mnie bardzo ważne.


W Apostolacie od 20 lat


– Do Apostolatu Fatimy należę od 2003 roku. W 2017 roku byłam nawet zaproszona na Kongres Apostołów Fatimy w Krakowie. Przy okazji odwiedziłam wtedy Sanktuarium Bożego Miłosierdzia i Sanktuarium Jana Pawła II.


– Przez 20 lat dostałam ze Stowarzyszenia tak dużo dewocjonaliów, że trudno wszystkie spamiętać. Były wśród nich różańce, książki, szkaplerz, kropielnica i różne obrazki. Niedawno otrzymałam piękne wizerunki Najświętszego Serca Pana Jezusa i Niepokalanego Serca Maryi, które oprawione w ramki wiszą na ścianie w moim pokoju. Z kolei figura Matki Bożej Fatimskiej stoi w witrynie.


– Kiedyś nazbierałam tak dużo numerów „Przymierza z Maryją”, że nie wiedziałam, co z nimi zrobić. W końcu mąż zaniósł je do katedry i w ciągu dwóch dni się rozeszły, a ja je gromadziłam może nawet ponad 10 lat. Dopiero teraz, z ostatniego numeru „Przymierza…”, dowiedziałam się, że na obrazie Matka Boża Ostrobramska jest pokazana bez Pana Jezusa, bo nosiła Go wtedy pod swoim sercem. I że oryginał tego obrazu znajduje się w Wilnie, w Ostrej Bramie.


Złote gody na Jasnej Górze


Warto w tym miejscu wspomnieć, że Pani Henryka osobiście pielgrzymowała do ostrobramskiego – i nie tylko sanktuarium. – W 1992 roku byłam z mężem i młodszym synem w Druskiennikach i Ostrej Bramie, w kościele św. św. Piotra i Pawła. Wspólnie nawiedziliśmy również kilka razy sanktuarium Matki Bożej w Licheniu. Pamiętam, że jak byłam tam po raz pierwszy w 1994 roku z pielgrzymką z mojej parafii, to był tam tylko pusty plac; ziemia była dopiero poświęcona. A jak pojechałam tam z mężem kilka lat później, to zwiedzaliśmy kościół św. Doroty, Las Grębliński, drogę krzyżową, byliśmy na Mszy Świętej i Apelu Jasnogórskim. Kilka razy byliśmy także w Częstochowie. Naszą 50. rocznicę ślubu obchodziliśmy właśnie w jasnogórskim sanktuarium. Uczestniczyliśmy wtedy w Różańcu i Mszy Świętej w naszej intencji w Kaplicy Matki Bożej Częstochowskiej.

Jak być szczęśliwym


– Teraz opiekuję się mężem. On tyle lat pracował i zrobił dla nas bardzo dużo. Na co dzień wspólnie odmawiamy Różaniec z
 Radiem Maryja i Koronkę do Bożego Miłosierdzia. Ostatnimi czasy najczęściej modlę się za zmarłych z naszych rodzin, a także o zdrowie i pokój w rodzinie. Dziękuję Panu Bogu za każdy przeżyty dzień, za rodzinę, za wnuki. Za to, że czuwa nade mną, że mam siłę do pracy. Czasami jest ciężko nawet obiad ugotować, ale jak wszystko się uda, to dziękuję za to Matce Bożej i Duchowi Świętemu.

Zakończmy to świadectwo Pani Henryki słowami, które usłyszała kiedyś od matki swojego męża i które utkwiły Jej w pamięci: – Kogo Pan Bóg kocha, temu krzyże daje, kto je cierpliwie znosi, szczęśliwym zostaje.


Oprac. JK


Listy od Przyjaciół
 
Listy

Szczęść Boże!

Bardzo dziękuję za przesłanie mi pięknego kalendarza „366 dni z Maryją” na rok 2024. Zajmie on bardzo ważne miejsce w moim domu. Obecność Maryi pomaga mi przezwyciężyć samotność i czasami smutek. Ona mnie nie opuści!

Barbara z Rudy Śląskiej

 

Szczęść Boże!

Jako mała dziewczynka zachorowałam na zapalenie opon mózgowych i wyszłam z tego zupełnie zdrowa. Do 18. roku życia byłam pod lekarską kontrolą, miałam nigdy nie mieć dzieci, a urodziłam ich czworo. Pierwsze dziecko zmarło mając 6 tygodni na zapalenie płuc. Mam jednego syna i dwie córki, doczekałam się pięciorga wnuków i jednego prawnuka. Wierzę, że z Bożą pomocą można osiągnąć wszystko czego człowiek pragnie. Chciałabym, żeby wszyscy ludzie uwierzyli w łaski, które płyną od Pana Jezusa za przyczyną Matki Najświętszej.

Lilianna ze Śląska

 

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!

Na wstępie serdecznie dziękuję za życzenia błogosławieństwa Bożego i opieki Najświętszej Maryi Panny. Podziękowania składam również za interesującą i wartościową książkę autorstwa Jerzego Wolaka o objawieniach Maki Bożej w Akicie. Maryja ciągle ostrzega nas przed Bożym gniewem i nie chce, abyśmy zginęli śmiercią wieczną. Matka Boża pragnie nas ratować i powinniśmy o tym zawsze pamiętać. Nadchodzą bardzo trudne czasy. Bardzo często zastanawiam się nad tym, że jeżeli ludzkość nie pokona grzechu, to Bóg może nas ukarać. Modlę się więc do Niepokalanego Serca Maryi, aby Ono zatryumfowało dla całej ludzkości. Kończąc moje przemyślenia na temat tych pełnych zamętu czasów – pamiętajmy, że Matka Boża nas przed nimi ostrzega, cały świat (w tym nasza Ojczyzna) jest zagrożony aborcją, eutanazją, ingerencją w płeć czy błędami popełnianymi przez niektórych kapłanów. Częstym zjawiskiem w obecnych czasach jest krytyka Kościoła, księży, a także wyśmiewanie się z naszej wiary. Te zjawiska prowadzą do kłótni i nienawiści….

Marianna z Włocławka

 

Szczęść Boże!

Z całego serca dziękuję za „Przymierze z Maryją” oraz wszystkie upominki. Wciąż dowiaduję się czegoś nowego z tej prasy katolickiej. Niech Bóg Was błogosławi. Proszę o modlitwę wstawienniczą za mnie w intencji szybkiego powrotu do zdrowia. Bóg zapłać za wszystko!

Justyna ze Śląska

 

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!

Bardzo dziękuję za piękny „Notes Apostoła Fatimy”, przygotowany z okazji 20-lecia istnienia Apostolatu Fatimy. Te 20 lat przyczyniły się do upowszechniania Prawdy, Dobra i Piękna, dzięki czemu wielu ludzi uznało te wartości za najistotniejsze w swoim życiu. Życzę Apostolatowi Fatimy i Panu Prezesowi wielu kolejnych lat w upowszechnianiu tego dzieła.

Marek z Lublina

 

Szczęść Boże!

Pragnę serdecznie podziękować za tak miłe i wzruszające życzenia urodzinowe. Jestem zachwycona tym, że przy nawale pracy w Stowarzyszeniu można jeszcze chwilę przeznaczyć dla innych. Jeszcze raz pięknie dziękuję, prosząc Matkę Bożą Częstochowską o opiekę i wiele łask tak potrzebnych do działania.

Z Panem Bogiem

Teresa z Częstochowy

 

Szczęść Boże!

Dziękuję za życzenia urodzinowe oraz za modlitwę. Pragnę w dużym skrócie podzielić się swoim życiem. Moja, mama urodzona w Warszawie, wojnę spędziła na Podhalu w oddziale AK. Pod koniec wojny dowiedziała się, że jej rodzina zginęła na Woli. Została sama z dzieckiem, które miała pod sercem. Wsiadła w pociąg i pojechała na ziemie odzyskane, gdzie przyjęli ją dobrzy ludzie. Znaleźli jej pracę, a ja wychowywałem się na wsi. Po przeprowadzce do Jeleniej Góry, gdzie zaopiekowali się nami jej znajomi z partyzantki, mama pracowała, a ja… wagarowałem. Na swoje potrzeby „zarabiałem” żebrząc pod kinem. Po przeprowadzce do Ząbkowic Śląskich mama zachorowała, a ja musiałem powtarzać piątą klasę. Po jej śmierci w 1958 roku, zostałem sam. Miałem 12 lat. Nazywano mnie „dzieckiem ulicy”. Trafiłem do znajomej mamy z dzieciństwa mieszkającej w Zakopanem. Traktowano mnie tam jak służącego. W kościele bywałem, choć w tym domu nie obchodzono świąt. Dziś mogę powiedzieć, że tak jak śmierć Pana Jezusa uratowała ludzkość, tak śmierć mamy uratowała mnie. To co nazywałem wolnością, było tak naprawdę moją „drogą krzyżową”. Wpadłem w szpony szatana. Gdy wyjechałem do Krakowa, ożeniłem się. Po roku dostałem mieszkanie, urodziła mi się córka i zacząłem wszystko od nowa. Wyjeżdżałem z zakładu pracy na Słowację, Węgry i do Izraela, gdzie zwiedziłem większość miejsc związanych ze Zbawicielem. Częste rozłąki oddaliły mnie jednak od żony. Byłem złym mężem i ojcem. Żona zachorowała na raka piersi i po ślubie córki i urodzeniu się wnuczki to ja się nią opiekowałem. Będąc na emeryturze, sam zacząłem chorować i miałem głęboką depresję. Wtedy nagle nastąpił przełom w moim życiu. Po przeczytaniu książki „Moc uwielbienia” odmieniło się wszystko. Wróciłem do Boga, zniknęły lęki depresyjne, a z nimi wszystko co było we mnie złe. Po latach poszedłem do spowiedzi. Od śmierci żony uczestniczę co dzień we Mszy Świętej, regularnie korzystam z sakramentu pokuty. Pojednałem się też z córką, która często odwiedza mnie wraz z wnuczką. Razem spędzamy święta.

Z Panem Bogiem

Ryszard z Krakowa

 

Szczęść Boże!

Jestem bardzo wdzięczna Waszemu Stowarzyszeniu za wszelkie kampanie – nie tylko kalendarze, ale i inne ciekawe książki czy gazetę „Przymierze z Maryją”. Już od kilku lat ten piękny kalendarz z Maryją ubogaca moje mieszkanie, ponieważ jestem wielką czcicielką Najświętszej Maryi Panny. Dlatego bardzo zasmuciło mnie to, że może go już nie otrzymam. Dziękuję za wszystko!

Elżbieta z Wieprza