Podczas jednej z mistycznych wizji, św. Ojciec Pio z Pietrelciny usłyszał od Chrystusa te słowa: Mój synu, nie wierz w to, że moja agonia trwała tylko trzy godziny. Ona nadal trwa i będzie trwała do końca świata ze względu na Dusze, które bardzo umiłowałem. W sposób szczególny o tej prawdzie ciągle przypominają nam swoiści współuczestnicy Chrystusowej Męki – stygmatycy, czyli ci, którzy zostali naznaczeni ranami Zbawiciela – na rękach, nogach, boku i głowie.
Stygmatycy budzą – w zależności od temperamentu i stopnia religijności obserwatorów – fascynację, plotkarską ciekawość, zażenowanie, uśmiech politowania… Niestety, także wielu szczerych katolików patrzy na ich życie w kategoriach sensacji. Sceptycy albo pełni samouwielbienia „racjonaliści”, którzy uważają, że nauka jest w stanie wyjaśnić wszystko, dopatrują się w stygmatach ostatecznego efektu histerii czy zaburzeń nerwicowych albo wprost sugerują samookaleczenie osób dotkniętych tymi świętymi znakami. Jeszcze inni twierdzą, że to wynik autosugestii: stygmatyk tak długo myśli o Męce Chrystusa, że w wyniku tych myśli na ciele same z siebie pojawiają się rany przypominające o tej męce.
Na taki argument pewnego oponenta Padre Pio odpowiedział tyleż humorystycznie, co stanowczo: Proszę pójść na łąkę i mocno zapatrzeć się na woła. Proszę o nim cały czas myśleć. Jeśli wyrosną Panu na głowie rogi, wtedy wrócimy do tej rozmowy.
Stygmaty budziły i budzą zainteresowanie badaczy i lekarzy. Wśród badających je medyków byli katolicy, żydzi, protestanci, agnostycy, ateiści. Wszyscy, którzy rzetelnie podeszli do badań, twierdzili, że przyczyna powstania tych ran jest ponadnaturalna.
Historia Kościoła zna 350 stygmatyków. Wszyscy oni byli dla ludzi swojej epoki „znakami”, przypominającymi o Męce Zbawiciela. Stygmatyzacji towarzyszą często wizje prorockie, zdolność widzenia wydarzeń na odległość, bilokacja, lewitacje, wizje mistyczne. Prawdziwych stygmatyków charakteryzuje przede wszystkim wielka miłość Kościoła, szczególne umiłowanie rozważania Męki Pańskiej, ogromna pokora, pewne zawstydzenie z powodu otrzymania tych ran, całkowite wyrzeczenie się siebie i ofiarowanie swych cierpień za grzechy innych. Przyjrzyjmy się czterem osobom obdarowanym stygmatami.
Rozkosz i cierpienie św. Franciszka
Za pierwszego stygmatyka w Kościele uważany jest ten, którego nazywano Alter Christus – Drugi Chrystus, jeden z największych świętych w historii – Franciszek z Asyżu. Dzisiejsza popkultura mylnie widzi w nim symbol współczesnego ekologizmu, pacyfizmu, politycznej poprawności, otwartości i towarzyskości. Biedaczyna z Asyżu – zakochany do szaleństwa w Chrystusie, rzeczywiście kochał świat – jako arcydzieło Boże. Równocześnie prowadził niezwykle surowe życie. Był bezkompromisowym obrońcą wiary chrześcijańskiej. Często udawał się w miejsca odludne, gdzie w ciszy i spokoju mógł modlić się, rozmyślać o Bogu i Jego Męce oraz nieustannie ofiarowywać swoje cierpienia.
Takim szczególnym miejscem była pustelnia na górze La Verna (Alwernia). To właśnie tam 14 września 1224 roku podczas jednej z ekstaz Franciszkowi ukazał się Ukrzyżowany Chrystus w otoczeniu skrzydeł serafińskich. Doświadczenie Bożej obecności przeszyło ciało i duszę Świętego. Ból towarzyszył szczęściu, a rozkosz – cierpieniu. Kiedy ekstaza się skończyła, Franciszek zauważył ślady krwi tryskającej z ran na jego rękach i nogach. Były to rany z wyraźnymi śladami po gwoździach. Tak Król Wszechświata odbił na ciele umiłowanego sługi Swoje rany, które ten przyjął z najwyższą pokorą, ofiarowując cierpienie za nawrócenie grzeszników.
W XX wieku, epoce tak bardzo rozpowszechnionego racjonalizmu i kultu ciała, Pan Bóg postanowił w specyficzny sposób „zadrwić” sobie z ludzkiej pychy, zsyłając Ojca Pio (1887–1968), świętego w stylu „średniowiecznym”, pokornego kapucyna – duchowego syna św. Franciszka z Asyżu, stygmatyka i cudotwórcę, obdarzonego darem proroctwa i przywilejem bilokacji. Padre Pio całym życiem dał świadectwo miłości do Chrystusa Ukrzyżowanego. Pierwszy raz otrzymał stygmaty już w 1910 roku. Podczas modlitwy w Pietrelcinie kapucyn ujrzał Jezusa i Maryję. W pewnym momencie poczuł silny ból i pieczenie w obu dłoniach, a za chwilę zobaczył na nich rany Zbawiciela. Zaczął się gorąco modlić, by rany zniknęły. I tak się rzeczywiście stało. Równo rok później stygmaty znów się pojawiły. Ojciec Pio tak to opisywał: W środku obu dłoni pojawiły się czerwone plamy wielkości centymetra. Towarzyszył temu silny i przenikliwy ból, dotkliwszy w lewej ręce. Ból odczuwam także pod stopami. (…) Serce, dłonie, stopy – jakby przeszyte szpadą – tak straszliwego doznaję bólu. Zakonnik znów prosił Pana, by znaki zniknęły. I znów rany pozostały niewidzialne aż do 20 września 1918 r., kiedy to klęcząc przed wizerunkiem Ukrzyżowanego w kościele Matki Bożej Łaskawej w San Giovanni Rotondo, już na stałe otrzymał stygmaty – pięć ran Chrystusowych. Pokorny czciciel Męki Pańskiej, prosił: Gdyby tak Pan zechciał zesłać na mnie największy ból i cierpienie, ale nie ujawniał go przez zewnętrzne znaki, które są dla mnie źródłem zażenowania i nieopisanego, nieznośnego poniżenia… Bóg jednak wiedział, że te stygmaty będą źródłem nie tylko sensacji, lecz przede wszystkim przyczyną nawrócenia wielu, i nie wysłuchał prośby kapucyna. Ojciec Pio przyjął wolę Pana z pokorą. Stygmatyk został kanonizowany w 2002 roku przez Papieża Jana Pawła II.
Zaledwie 33 lata temu we Francji zmarła Marta Robin, która została naznaczona stygmatami 2 lutego 1937 roku (miała wtedy 35 lat). Ta prosta dziewczyna bez żadnego wykształcenia, pochodząca z francuskiej wsi Chateauneuf‑de‑Galaure została dotknięta okrutną chorobą, która doprowadziła do paraliżu całego ciała, a nadto do zaniku odruchu przełykania. Przez całe dorosłe życie przykuta do łóżka, miała częste wizje Jezusa i Maryi. Obdarzona została cudownym przywilejem widzenia rzeczy, które działy się daleko od niej. Niczym na ekranie widziała porażkę francuskiej armii w 1940 roku. Od chwili przyjęcia stygmatów jedynym pokarmem, jaki przyjmowała Marta, była Komunia Święta, którą dwa razy w tygodniu podawał jej ksiądz, wyznaczony przez władze kościelne na jej spowiednika. Marta Robin cieszyła się ogromnym szacunkiem kapłanów i ludzi świeckich szczerze poszukujących Boga. Miała wgląd w ludzkie sumienia. W latach II wojny światowej straciła wzrok. Powiedziała wtedy: Jezus zażądał moich oczu. Mimo ogromnych cierpień potrafiła pocieszać innych, dodawać odwagi i udzielać im zbawiennych rad.
Każdego tygodnia od nowa przeżywała Pasję. W czwartkowy wieczór wymawiała słowa Chrystusa powiedziane w Ogrodzie Oliwnym, a następnie wpadała w ekstazę, trwającą 48 godzin. „Konała” w Wielki Piątek. Stan ten opuszczał ją w niedzielę. – Cierpię – mówiła – ale jestem szczęśliwa, że mogę moje cierpienia ofiarować za ojczyznę, za grzeszników, za Kościół. Od 1986 roku toczy się jej proces beatyfikacyjny.
Teresa Neumann z Konnersreuth (1898–1962) marzyła o misjach w Afryce, a jej ideałem była św. Teresa z Lisieux. W 1918 roku, pomagając sąsiadom podczas pożaru, zapadła na zdrowiu; kilka miesięcy później straciła wzrok, została sparaliżowana i przestała słyszeć. Od 1923 do 1925 roku przestała przyjmować pokarmy i płyny, żywiąc się jedynie Hostią. W dniu beatyfikacji św. Teresy (29 kwietnia 1923 r.) odzyskała wzrok, a dwa lata później – w dniu jej kanonizacji – całkowicie wróciła do zdrowia. Od marca 1926, po wizjach mistycznych cierpiącego Zbawiciela, na jej ciele zaczęły pojawiać się kolejno krwawiące stygmaty: przebitego boku, głowy cierniem ukoronowanej, przebitych rąk i stóp, a z jej oczu płynęły krwawe łzy. Odtąd Teresa bardzo ekspresyjnie przeżywała Mękę Pańską w każdy piątek; zdarzało się jej relacjonować – z zadziwiającymi szczegółami archeologicznymi i na dodatek w języku aramejskim! – drogę Chrystusa na Golgotę. – Poprzez doznane cierpienia poznałam prawdziwą miłość, jaką Zbawiciel ma do nas – mówiła. Przez wiele lat była poddawana rozmaitym badaniom. Wszystkie wykazały prawdziwość stygmatów. W 2005 roku rozpoczął się jej proces beatyfikacyjny.
Każdy ze stygmatyków, choć w szczegółach może się różnić (np. św. Katarzynie Sieneńskiej z ran wydobywały się zamiast krwi, czerwone promienie; z kolei św. Faustyna Kowalska była obdarzona stygmatami wewnętrznymi, niewidocznymi dla otoczenia) przypomina nam o Męce Chrystusa, o tym, że nasz Zbawiciel z miłości do swego stworzenia będzie cierpiał do końca świata.
Bóg obdarowuje stygmatami według własnego uznania. Często naznacza nimi tych najbardziej bezradnych, jak np. przykuta do łóżka Marta Robin. Pokazuje nam stale, że cierpienie ma sens tylko wtedy, jeśli złączymy swoje utrapienia z Jego Krzyżem. Pamiętajmy o tym zwłaszcza w chwilach, kiedy Panu spodoba się zesłać na nas Krzyż. Z Chrystusem przemienimy go w radość, bo w Jego Ranach jest nasze zdrowie (Iz 53,5). Odrzucając Go, zostaniemy przygnieceni jego ciężarem.
Kocham Boga i ludzi
Pani Zofia Kłakowicz wspiera Stowarzyszenie Ks. Piotra Skargi od 2007 roku. Urodziła się w miejscowości Stary Las koło Głuchołaz w województwie opolskim. Tam należała do parafii pod wezwaniem św. Marcina, w której przyjęła wszystkie sakramenty. Po zawarciu małżeństwa, którego 60. rocznicę będzie obchodziła z mężem w przyszłym roku, przeprowadziła się do sąsiedniego Nowego Lasu, do parafii pw. św. Jadwigi Śląskiej.
– Kocham Boga, kocham ludzi i dobrze mi z tym. W domu urządziłam „kaplicę”: krzyż Trójcy Świętej, figury Boga Ojca, Jezusa Miłosiernego, Jezusa Chrystusa – Króla Polski i naszych rodzin oraz figurę Matki Bożej oraz wielu świętych.
Bóg mnie prowadzi
– Ja jestem tylko po siedmiu klasach szkoły podstawowej. Nie miałam możliwości dłużej się uczyć, bo ojciec był inwalidą, mama była po pobycie na Syberii, a poza mną mieli jeszcze troje dzieci i trzeba było ciężko pracować w polu. To niesamowite, jak Pan Bóg mnie prowadził w moim życiu.
Wraz z mężem ufamy Bogu i Go kochamy. Mamy gospodarkę, hodujemy kury, uprawiamy ziemniaki, owoców się pełno u nas rodzi, robimy przetwory, dzielimy się z ludźmi. Ze zdrowiem już różnie bywa, ale nie dajemy się, a córka Katarzyna nam pomaga. Córka mieszka w Bielsku-Białej, wyposaża apteki i szpitale, otwiera i projektuje ludziom apteki. Ma bardzo dobrego męża.
Maryja otarła moje łzy
– Syn Jan zmarł w tamtym roku. To był bardzo dobry człowiek dla ludzi, znana osoba w powiecie. Był mechanikiem samochodowym, miał swój warsztat i dobrze wykonywał swoją pracę. Jego syn i córka teraz pracują w tym warsztacie.
– W tamtym roku, podczas oktawy Bożego Ciała, w święto Najświętszego Serca Pana Jezusa pochowaliśmy go, a w tym roku Matka Boża otarła mi łzy, bo akurat w oktawie zaprosiła mnie do Fatimy. Pan Bóg dał, że córka też skorzystała i była ze mną w tym miejscu, bo też bardzo kocha Pana Boga. Uważam, że to była też nagroda z Nieba.
Z Apostolatem w Fatimie
– Przed wyjazdem do Fatimy córka mi mówiła: „Mamuś, to jest jakieś Stowarzyszenie, ty pieniądze dajesz, a dzisiaj świat jest jaki jest; nie byłaś tam, nie wiesz. Trzeba wziąć pieniądze, bo nie wiadomo, jak będzie. Może trzeba będzie za nocleg zapłacić, może za jakieś obiady”. Ona wzięła i ja wzięłam i był kłopot, bo faktycznie, co się okazało – i to nas bardzo zaskoczyło – że wszystko było domknięte, wszystko było zadbane, była bardzo dobra opieka…
Co było dla mnie bardzo fajne, to pierwsze przeżycie, jeszcze w Krakowie, w hotelu, gdy pan prezes bardzo miło nas przywitał, z uśmiechem i serdecznością, słowami: „Szczęść Boże”. To było dla mnie takie piękne!
Na pielgrzymce poznaliśmy pracowników Stowarzyszenia; moja córka dużo z nimi przebywała. Pani przewodnik powiedziała, że taka paczka, jak nasza, to jest mało spotykana. Było pięknie, nie było kłopotów i na wszystko było dużo czasu. Córka dbała o mnie i Bogu dzięki, że była ze mną. Ja wiem, że to był palec Boży i zasługa Matki Bożej.
W Fatimie wychodziłam trochę wcześniej na Mszę Świętą o szóstej rano. Mieliśmy kapłana, z którym dużo rozmawiałam. Zamówiliśmy Mszę Świętą za Stowarzyszenie, za pracowników Stowarzyszenia oraz ich rodziny i ksiądz ją odprawił. Chcieliśmy w ten sposób wynagrodzić i żeby Pan Bóg Wam wynagrodził, Waszym rodzinom i całej organizacji.
Podziękowania
– Dziękuję Bogu Najwyższemu, Ojcu, Synowi i Duchowi Świętemu, a także Matce Najświętszej za wielkie łaski, którymi mnie obdarzyli. Dziękuję, że żyję bez żadnych uszczerbków na ciele. Jestem pewna, że Pan Jezus czuwa nade mną. Jest to znak, że krzyż jest naszą obroną zawsze, a szczególnie na te ostateczne czasy. Za wszystkie łaski i błogosławieństwa dla mnie i całej rodziny serdecznie dziękuję Stwórcy. Twoja cześć i chwała, po wszystkie wieki wieków. Amen. Wdzięczna Twoja służebnica Zofia.
Oprac. JK
Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!
Pragnę podziękować za wszelkie informacje, broszury i książeczki, jakie otrzymuję od Państwa. Najbardziej cieszy mnie wydawane „Przymierze z Maryją”, ponieważ wiele trudnych spraw zostaje przedstawionych w klarowny sposób, wnosi wiele radości, ale przede wszystkim przybliża nam drogę do naszego Ojca. Czasami trzeba wrócić do początku i odnaleźć siebie, a to niełatwe. Wy w tym pomagacie. I róbcie to nadal, bo tego potrzebujemy.
„Przymierze z Maryją” jest początkiem. I z tego zrezygnować nie warto. To moje skromne zdanie, które podyktowane jest szczerą troską o byt „Przymierza…”. Sama jestem w trudnej sytuacji finansowej, dwoje dzieci uczących się poza domem to niemałe koszty. I dlatego z mężem postanowiliśmy ograniczyć wszystko do minimum przez jakiś czas, żeby stać nas było na utrzymanie domu. W dzisiejszych czasach jest to niełatwe zadanie, bo przez ostatnie lata przyzwyczailiśmy się do spełniania wszystkich swoich pragnień i zachcianek i nas też to się tyczy. Jednak trzeba wybrać, co w danym momencie jest ważniejsze. Nawet w pewnym momencie rozważaliśmy rezygnację z comiesięcznego datku na rzecz Stowarzyszenia Ks. Piotra Skargi, ale moje sumienie by tego nie zniosło, więc nadal będziemy Państwa wspierać finansowo oraz codzienną modlitwą. Proszę Was zarazem o modlitwę za moją rodzinę, by wspólnie umiała przetrwać trudne chwile. Ja nie mogę ofiarować nic poza tym. Zatem bardzo mi przykro, że tak jest, ale z ufnością patrzę w przyszłość i wiem, że będziemy oglądać owoce Waszej działalności. Serdecznie pozdrawiam i polecam Was opiece naszej Matuchny Matki Bożej Rychwałdzkiej.
Dagmara z mężem
Szanowni Państwo
Bardzo dziękuję za Wasz wkład w krzewienie prawd wiary. Pragnę podziękować za otrzymane materiały edukacyjne, które poszerzają moją wiedzę religijną. Życzę Wam błogosławieństwa Bożego i obfitych łask w działalności. Trzeba dbać o to, aby wiara nie wygasła. Szczęść Wam Boże!
Jadwiga
Szczęść Boże!
Dziękuję za prowadzenie tak pięknych i potrzebnych akcji katolickich. W miarę moich możliwości wspieram Was w tym pięknym dziele materialnie i duchowo. Życzę Wam, abyście kontynuowali to dzieło jak najdłużej. Pozdrawiam serdecznie!
Janina z Krakowa
Szanowny Panie Prezesie
Wspominając niedawną konferencję „Czy chrześcijanie są skazani na ewolucję”, chciałbym bardzo podziękować za niezwykłą możliwość uczestniczenia w niej. Jest to dla mnie jedyna okazja do kontaktu na żywo z najwybitniejszymi naukowcami, którzy sami odnaleźli właściwą drogę prawdy, a teraz wskazują ją innym. Takie spotkanie to coś absolutnie bezcennego, co będę wspominał jako najpiękniejsze chwile w moim życiu. Pragnę podziękować wszystkim osobom zaangażowanym w to niezwykle ważne przedsięwzięcie.
Te wszystkie dzieła, co zrozumiałe, wymagają poświęcenia oraz wsparcia również finansowego. Chyba wszyscy to rozumieją, widząc przecież efekty Państwa działalności, ale zapewne widzi to również ta druga strona, która robi wszystko, aby to zniszczyć, co jest najlepszym dowodem na właściwy kierunek Państwa działalności. Doskonale zdają sobie z tego sprawę wszystkie siły, które wiedzą, że tego ewolucjonistycznego matactwa zapewne nie da się już długo utrzymać. Myślę, że właśnie dlatego sam plan zniszczenia musi być doskonały i właśnie dlatego postanowiono uderzyć w korzenie, czyli członków Państwa organizacji, tak, by nie mogli wesprzeć dalszego rozwoju tych dzieł.
Rozwiązania, które obecnie wdraża się w firmach produkcyjnych, to kierunek dokładnie wskazany przez śp. Pana Krzysztofa Karonia w polecanym przez niego filmie „Amerykańska fabryka” – dostępnym na Netflixie. Plan, który przygotowany jest krok po kroku dla wszystkich narodów. Myślę, że dlatego choć chcielibyśmy ogromnie pomóc dalszemu rozwojowi Państwa działalności, to będzie to coraz trudniejsze.
Rozwój Państwa wszechstronnej działalności na polu wiary – (by wspomnieć choćby o Apostolacie Fatimy czy piśmie „Przymierze z Maryją”), historii, polityki, prawa – Ordo Iuris, nauki – „Polonia Christiana” i informacji – PCh24.pl, Klubie Przyjaciół, to wszystko z dumą przypomina mi, że jestem Polakiem, a moi bracia i siostry, twórcy tych pięknych dzieł, przypominają mi o właściwej postawie moralnej.
Temat ewolucji inspirował mnie, odkąd pamiętam. Brakujące ogniwo, które „na pewno jest” i „niebawem wam go ukażemy”, to temat flagowy wszystkich „naukowych czasopism”. A ja, posiadając jedynie maturę, mam nadzieję, że większość wykładów rozumiem, bo przedstawione są w takiej formie, aby wszyscy mogli zobaczyć to, co najwybitniejszym umysłom udało się dostrzec pod mikroskopem. Ich geniusz dodatkowo polega na obserwacji zjawisk zachodzących w ułamkach sekund w mikro i makroskali.
Podsumowując, w mojej skromnej opinii pomysł udostępnienia tej wiedzy wszystkim chętnym jest wyrazem chrześcijańskiej miłości, wskazującej właściwą drogę do Boga. Przecież to nasz Stwórca oddał nam ziemię, abyśmy czynili ją sobie poddaną, nie czyniąc wiedzy tajemną, tylko dla wybranych. Jeszcze raz niech będzie mi wolno podziękować za całą działalność Państwa organizacji.
Z wyrazami szacunku
Czytelnik
Szczęść Boże!
Wasza działalność zasługuje na szacunek i podziw! Otwieracie drzwi do serc ludzi zagubionych, pokazujecie inną drogę – uświadamiając, że życie to nie tylko praca, ale przede wszystkim duchowe potrzeby, które dają nadzieję i siłę do życia. Walczcie o serca, które są jeszcze uśpione. Powodzenia!
Anna z Mysłowic
Szczęść Boże!
Pragnę z całego serca podziękować za dwumiesięcznik „Przymierze z Maryją”. Od kilku lat gości on w moim rodzinnym domu, niosąc umocnienie duchowe, światło i pokój. I niech tak pozostanie jak najdłużej.
Daniel