Temat numeru
 
Ugandyjscy męczennicy – ofiary króla-homoseksualisty
Agnieszka Stelmach

Św. Karol Lwanga i Towarzysze, należący do królewskiego dworu i do straży przybocznej króla Bugandy (dzisiejszej Ugandy), Mwangi – byli neofitami i żarliwymi zwolennikami wiary katolickiej. Rozwiązły władca chciał ich wykorzystać do aktów homoseksualnych! Nie zgodzili się na spełnienie nikczemnych żądań władcy, więc z jego rozkazu zostali spaleni żywcem na wzgórzu Namugongo.

 

Pierwsi misjonarze w Bugandzie

 

Pierwsi misjonarze chrześcijańscy na tereny dzisiejszej Ugandy przybyli stosunkowo późno, bo dopiero pod koniec XIX wieku, za panowania króla Mutesa, który traktował ich neutralnie.

 

Po śmierci władcy na tron wstąpił jego osiemnastoletni syn Mwanga II. Wtedy też stosunek do misjonarzy uległ gwałtownej zmianie. Religia chrześcijańska, przyjmowana z entuzjazmem przez mieszkańców Bugandy wymagała od nich zerwania z bałwochwalstwem, wielożeństwem i barbarzyńskimi praktykami. Kiedy zaczęli kategorycznie odmawiać kontaktów homoseksualnych z królem – w których ten się lubował, władca uznał ich za „buntowników” i „zdrajców”.

 

Zaledwie w ciągu roku od wstąpienia na tron (czyli w 1885 roku) król skazał na karę śmierci trzech pierwszych protestanckich wyznawców Chrystusa. 15 listopada 1885 roku został ścięty w Nakivubo katolicki doradca władcy, Józef Mukasa Balikuddembe, stając się tym samym pierwszym katolickim męczennikiem Ugandy. W okresie od grudnia 1885 roku do maja 1886 król zamordował kilkudziesięciu innych wyznawców Chrystusa z powodu rzekomego nieposłuszeństwa. Mwanga domagał się od konwertytów wyrzeczenia wiary i bezwzględnego podporządkowania swoim rozkazom, także tym dotyczącym kontaktów seksualnych. Neofici powszechnie zaczęli wybierać śmierć. Wierni wyznawcy Chrystusa ginęli wskutek poćwiartowania ciał, kastracji, spalenia i ścięcia albo rzucani byli na pożarcie dzikiej zwierzynie.

 

Prześladowania bynajmniej nie powstrzymały rozwoju chrześcijaństwa. Męczeństwo tych pierwszych wierzących stało się zarzewiem wiary. Od tego czasu stale przybywało nowych wyznawców. Jednym z nich był św. Karol Lwanga…

 

Za parę chwil spotkamy się w raju!

 

Karol pełnił na dworze Mwangi II funkcję przełożonego czterystu dworzan królewskich i elitarnych oficerów. Do głębi poruszony wiadomością o postawie umierającego Józefa Mukasy Balikuddembe, nawrócił się. Józef miał powiedzieć swojemu katowi: Mwanga potępił mnie bez powodu, ale powiedz mu, że wybaczam mu z całego serca.

 

Lwanga poprosił o chrzest i został przyjęty do Kościoła. Natychmiast też zaczął przekazywać naukę Chrystusa także innym dworzanom, którzy coraz powszechniej zaczęli odmawiać kontaktów homoseksualnych swojemu władcy. Znaczna część nawróciła się. I to wywołało wściekłość króla.

Pewnego dnia Mwanga oburzony odmową dworzanina, nakazał zamknąć drzwi pałacu i stanąć z boku wszystkim paziom, którzy modlili się. Jako pierwszy wystąpił z szeregu Karol Lwanga, a następnie 22 inne osoby. Lwanga mówił:

– Niemożliwe jest nie wyznać tego, w co z całego serca się wierzy.

 

Król zażądał, by wyrzekli się chrześcijaństwa. Gdy tego nie uczynili, wszystkich skazał na śmierć przez spalenie na stosie.

Dwudziestopięcioletni Karol został pierwszy wrzucony do ognia. Chrzest przyjął zaledwie kilka miesięcy wcześniej. Tuż przed śmiercią zawołał w stronę braci w wierze: – Za parę chwil spotkamy się w raju! Do oprawcy powiedział zaś: – Wierzysz, że dręczysz mnie ogniem, podczas gdy to, co robisz, jest obmywaniem moich nóg źródlaną wodą. Pomyśl raczej o sobie: żeby Bóg, którego obrażasz, nie wrzucił cię w ogień piekielny. Kiedy ogień doszedł do serca, tuż przed śmiercią Karol westchnął: – Boże mój, Boże mój. I skonał. Razem z nim spłonęło żywcem 13 innych chrześcijan. Stało się to w uroczystość Wniebowstąpienia Pańskiego, 3 czerwca 1886 roku. Zginęli Poncjan Ngondwe – patron żołnierzy, Mugagga – patron włókienników, Matthias Mulumba – patron urzędników, Łukasz Banabakintu – patron rybaków i żeglarzy, Jan Maria Muzeyi – opiekun chorych i cierpiących, Gyavira – patron posłańców i listonoszy, Denis (Dionizy) Ssebuggwawo – patron nauczycieli, Atanazy Bazzekuketta – patron kupców i biznesmenów, Anatol Kiriggwajjo – patron krawców, Adolf Mukasa Ludigo – patron rolników, Noe Mawaggali – patron garncarzy i rzemieślników, MbagaTuzinde – patron ludzi niezachwianej wiary, Kizito – patron młodzieży, Jakub Buzabaliawo, Gonzaga Gonza, Andrzej Kaggwa – patron muzyków, Ambroży Kibuka, Achilles Kiwanuka – patron urzędników i Bruno Serunkuma Kiriwawanvu – patron gospodarzy. Męczennicy zostali kanonizowani w 1964 roku przez papieża Pawła VI.

 

„Barbarzyńcy” z serca Afryki?

 

Wszyscy ci święci zasługują na osobną uwagę. Zadziwia ich mądrość i dojrzałość. Ze względu na brak miejsca, wspomnimy jedynie o kilku, aby Czytelnik miał wyobrażenie, jaką mądrością i głęboką wiarą, a także odwagą odznaczali się nawróceni „barbarzyńcy” z serca Afryki.

 

Poncjan Ngondwe miał trudny, choleryczny charakter. Był mściwy. Pod wpływem swoich nawróconych przyjaciół zaczął się zmieniać. 18 listopada 1885 roku przyjął chrzest. Swe trudne obowiązki rekwirowania bydła dla króla spełniał, kierując się sprawiedliwością i bezstronnością. Pewnego razu został wtrącony do więzienia za to, że zabrał – zgodnie z otrzymanymi wcześniej rozkazami – parę zwierząt należących do królewskiego kata. Ten sam kat, z królewskiego rozkazu zabił go później, gdy nie chciał zdradzić Chrystusa.

 

Mugagga był paziem na dworze króla Mwangi. Odznaczał się wielkim posłuszeństwem i uczynnością. Ten radosny nastolatek pełnił funkcję osobistego posłańca króla. Karol Lwanga pouczył go o prawdach wiary chrześcijańskiej i ochrzcił 26 maja 1886 roku. Mugagga parokrotnie nie zgodził się na nieprzyzwoite propozycje króla. Taka postawa ściągnęła na niego nienawiść władcy.

3 czerwca 1886 roku Mugagga dołączył do innych męczenników prowadzonych do Namugongo.

 

Matthias Mulumba (Kalemba) na dwór króla trafił po tym, jak pewien człowiek o imieniu Mugatto kupił go jako niewolnika. Zauroczony jego uprzejmością usynowił go i zmienił nazwisko na Kalemba. Mugatto był człowiekiem wielkiej uczciwości i zwykł powtarzać: Poszukuję prawdy w swym sercu. Przed śmiercią przywołał Matthiasa. Zapowiedział mu, że pewnego dnia przybędą cudzoziemcy, by nauczać drogi dobra i prawdy. Na chłopcu – jak sam później zapewniał – słowa te wywarły niezatarte wrażenie. Matthias początkowo – przed zetknięciem z misjonarzami katolickimi – przyjął islam. Uznał bowiem, że jest to lepsza religia niż plemienne przesądy. Najprawdopodobniej to właśnie wtedy wstąpił na służbę do naczelnika prowincji Singo. Później poznał Noego Mwaggali, garncarza Mukwenda. Szybko zostali przyjaciółmi i Kalemba przyczynił się do tego, że Mwaggali również przyjął islam. Muzułmanie cieszyli się wtedy uprzywilejowaną pozycją.

 

Matthias był inteligentny i odznaczał się rozsądkiem. Jako niezwykle energiczny, odważny człowiek szybko zyskał uznanie wśród urzędników dworskich. Rozstrzygał spory w swojej prowincji.

 

W 1887 w kraju pojawili się pierwsi misjonarze protestanccy. Kiedy później przybyli misjonarze katoliccy, jeden z protestantów poradził Kalembie, by unikał wszelkich kontaktów z katolikami, ponieważ nie znają oni prawdy i czczą Maryję. Matthiasa zaintrygował jednak sposób bycia nowych misjonarzy. Zaczął chodzić na zajęcia prowadzone przez katolików. Nawrócił się. Od momentu konwersji usiłował ze wszystkich sił zapanować nad dumą i opanować impulsywny temperament. Był poligamistą, ale zanim przyjął chrzest, oddalił – poza jedną – wszystkie żony, dając w ten sposób dowód swej głębokiej wiary. Ojciec Livinhac przed udzieleniem mu chrztu powiedział:

Jeśli myślisz o powrocie do protestantyzmu, to będzie lepiej, żebyś nie przyjmował chrztu.

– Nie bój się, ojcze – odparł Matthias. – Już od dwóch lat jestem zdecydowany i nikt nie będzie mógł odwieść mnie od podjętej decyzji. Jestem katolikiem i umrę jako katolik.

 

Matthias przyjął chrzest 28 maja 1882 roku, w dzień Zesłania Ducha Świętego. Bardzo szybko stał się gorącym propagatorem wiary katolickiej. Co tydzień posyłał jednego ze swych ludzi do misji, aby ten wysłuchał poleceń ojców, a następnie powtórzył je wszystkim pozostałym. Matthias był szanowany ze względu na uczciwość. Ludzie dziwili się, ponieważ w czasie wypraw wojennych nigdy nie brał łupów. Cieszył się na myśl, że męczeństwo jest nieuchronne: – Przyjdą niebawem, aby nas pojmać i zabiją z powodu naszej religii. Co za szczęście umrzeć dla Chrystusa!

Aresztowano go rankiem 26 maja. Sędzia pytał:

– Ty jesteś Mulumba?

– Tak, to ja.

– Jesteś wielkim człowiekiem, co cię skłoniło do przyjęcia chrześcijaństwa?

– Moja religia jest moją sprawą!

– Rozstałeś się ze wszystkimi żonami i sam sobie przygotowujesz jedzenie?

– Oskarżasz mnie o to, że jestem szczupły, czy o to, że wyznaję chrześcijaństwo?

– Zabierzcie go i zabijcie – rozkazał sędzia. – Niech cierpi! Obetnijcie mu stopy i nogi, rozerwijcie mu plecy i smażcie kawałki jego ciała na jego oczach! Zobaczymy, czy Bóg przyjdzie i wybawi go!

Mulumba odparł:

– On mnie wyzwoli, ale ty tego nie będziesz mógł oglądać. On zabierze to, co czyni człowieka (duszę) i pozostawi resztę (ciało).

Matthias Mulumba (Kalemba) faktycznie umierał powoli. Najpierw obcięto mu dłonie w nadgarstkach, później ręce do łokci, następnie stopy i nogi aż do kolan. Na koniec wycięto kawałki ciała. Tak okaleczonego pozostawiono leżącego na ziemi. Mężczyzna ani razu nie poskarżył się. Czasami wymawiał słowa: Boże mój, Boże mój!

 

Aby zatrzymać krwotoki i przedłużyć agonię, obwiązano go bandażami Chociaż był okaleczony, dwa dni później wciąż żył. Przypuszcza się, że zmarł w niedzielę 30 maja. Miał około 50 lat.

 

Jan Maria Muzeyi – opiekun chorych i cierpiących

 

Muzeyi był synem handlarza królewskiego. W wieku 13 lat został przedstawiony królowi Mutesowi. Za pośrednictwem urzędnika królewskiego, Muzeyi przyjął islam i otrzymał imię Yamari. Kiedy wybuchła epidemia dżumy w 1881 roku, Yamari schronił się w Mutundwe, gdzie poznał paru chrześcijan. Poczuł się zaintrygowany ich sposobem życia i nauczył się modlić. Po powrocie do pałacu, Muzeyi został przyjęty do grona paziów Mutesa. Król chciał go uwieść, ale mężczyzna energicznie odrzucił jego propozycję. Z tego powodu król Bugandy zdegradował go do roli zwykłego sługi.

 

Chociaż miał około dwudziestu pięciu lat, ze względu na powagę i roztropność nadano mu imię Muzeyi, co znaczy „stary” albo „szanowany”. Odznaczał się trafnością sądów i serdecznością. Posiadał wyjątkową inteligencję i pamięć. Był znakomitym nauczycielem religii. Pomógł Józefowi Mukasa w formacji katechumenów, którzy mieszkali na dworze. Jego chrześcijańskie świadectwo było zawsze szczególne. Oddawał swe dobra, by wspomóc ubogich i troszczył się o chorych, pouczał ich i udzielał chrztu. Po śmierci króla Mutesa opuścił dwór, ale aż do końca życia głosił wiarę chrześcijańską. Przyjął chrzest 1 listopada 1885 roku. Kiedy wybuchło prześladowanie, Myzeyi ukrył się w domu Józefa Mukasa Balikuddembe. Król jednak nie zapomniał o nim. Rozkazał go odnaleźć. Poszukiwania nie przyniosły skutku. Myzeyi zdecydował się jednak osobiście stawić przed władcą. Udał się najpierw do misji, wyspowiadał się i po przyjęciu Komunii Świętej poszedł do pałacu. Król mu powiedział: – Przyprowadź tu swych towarzyszy, a dam wam wszystkim wysokie urzędy. Nie ulegało już żadnej wątpliwości, że król pragnie zabić wszystkich chrześcijan. Jan Maria ostrzegł ich, by mogli się ukryć. Na nowo powrócił na dwór, którego już nie opuścił. Mwanga rozkazał go ściąć 27 stycznia 1887 roku w Mengo. Następnie Muzeyi został wrzucony do bagna. Miał trzydzieści trzy lata.

 

Gyavira należał do wpływowej i bogatej rodziny. Jego ojciec był strażnikiem świątyni bożka Mayanja w Segguku i podobno posiadał 50 żon. Gyawira został przedstawiony królowi Mwanga, gdy miał szesnaście lat. Od razu mianowano go doradcą. W maju 1886 r. nastolatek przyjął chrzest. Król bardzo sobie upodobał tego chłopca. Skazał go na śmierć za odmowę czynów homoseksualnych. Został spalony żywcem 3 czerwca 1886 roku. Miał siedemnaście lat.

 

Kizito był najmłodszym spośród wszystkich męczenników. Jako młody chłopiec trafił na dwór króla Mutesa, gdzie zetknął się z misjonarzami katolickimi. Po śmierci króla został paziem Mwangi. Kizito był czystego serca. Bardzo spodobał się władcy, który ciągle składał mu niemoralne propozycje. Kizito, mimo grożącego niebezpieczeństwa, pozostał niewzruszony. To zagrożenie przyspieszyło jednak jego prośbę o chrzest u misjonarza o. Lourdela. Mówił:

– Ochrzcij mnie! Kabaka (czyli król – przyp. red.) nas zabije!

Jeszcze nie poznałeś dobrze religii i jesteś zbyt młody – odpowiadał duchowny.

Nie jestem zbył młody, by umrzeć! Król nieustannie nam powtarza: zabiję wszystkich, którzy nie przestaną się modlić. Zabije nawet dzieci, zabije wszystkich, jeśli nadal będą się modlili! Chcesz zatem, bym umarł, nie będąc dzieckiem Bożym?

– Przecież już nim jesteś przez chrzest pragnienia! – tłumaczył duchowny.

Kizito niekiedy zostawał całą noc w misji, prosząc duchownego, by podał mu datę chrztu. Wreszcie pewnego razu misjonarz nie mogąc przekonać go, by sobie poszedł, powiedział:

– Sprawuj się tak, jak dotąd. Módl się, poznawaj religię i za miesiąc zostaniesz ochrzczony.

Kizito mu odpowiedział:

– Ale król nie pozwoli mi przyjść do misji!

– Dam ci pewien środek – odpowiedział misjonarz – który sprawi, że będziesz się wydawał chory. W ten sposób spędzisz parę dni w Rubaga, przygotowując się do tego wielkiego wydarzenia.

 

Kizito przyjął wreszcie upragniony chrzest z rąk Karola Lwangi 26 maja 1886 roku. Chłopiec początkowo obawiał się męczeńskiej śmierci. Ale tuż przed nią Bóg okazał mu wielką łaskę. Kizito przed śmiercią i w czasie egzekucji zachował radość, która promieniowała na zewnątrz. Na jego twarzy – jak później zeznawali świadkowie – nie było oznak smutku, a jedynie wielka radość. Kiedy rozpalono stos, zawołał do swoich towarzyszy, że szybko ujrzą Boga. Mówił:

– Przyjaciele, powinniśmy iść do Nieba, modląc się ze złączonymi rękoma, aby Pan dał nam wszystkim łaskę bycia wiernymi.


Chłopiec polecił jednemu z trzech uwolnionych chrześcijan przekazać ojcu Lourdelowi pozdrowienia oraz zapewnienie, że jego radość na myśl o męczeńskiej śmierci była bez miary, gdyż umierał z miłości do Jezusa i Maryi. Z rękoma przywiązanymi do pleców, okręcony słomą spłonął 3 czerwca 1886 roku, mając zaledwie czternaście lub piętnaście lat.



NAJNOWSZE WYDANIE:
Ty też masz zostać świętym!
W tym numerze pragniemy zastanowić się z jednej strony nad fenomenem śmierci, a z drugiej – nad świętością. Jedno jest pewne, śmierć to dopiero początek nowego Życia. Życia bez końca. Jakie jednak ono będzie, zależy od naszych codziennych wyborów.

UWAGA!
Przymierze z Maryją
WYSYŁAMY
BEZPŁATNIE!
 
Maryja mnie wysłuchała

Pani Stanisława Tracz pochodzi z parafii pod wezwaniem Przemienienia Pańskiego w Rzeczycy Ziemiańskiej, niedaleko Kraśnika. O swoich początkach w Apostolacie Fatimy mówi tak: – Znalazłam ulotkę w skrzynce pocztowej, zauważyłam że jest na niej wizerunek cudownej Matki Bożej Fatimskiej, przeczytałam i postanowiłam przystąpić do tej duchowej wspólnoty. A było to już prawie 20 lat temu…

 

Panią Stanisławę poznałem w trakcie pielgrzymki Apostolatu do Fatimy w maju tego roku. Jestem bardzo szczęśliwa, że tam byłam i że zwiedziłam tyle sanktuariów. To trzeba przeżyć, bo tego nie da się opisać. Przeżyłam to głęboko i bardzo dziękuje całemu Stowarzyszeniu powiedziała kilka tygodni po powrocie do Polski.


Nasza rozmowa była jednak przede wszystkim okazją do tego, żeby dowiedzieć się, skąd Pani Stanisława wyniosła swoją głęboką wiarę i wyjątkową cześć do Najświętszej Maryi Panny.


Zasługa mamy i babci


Wiarę przekazała mi szczególnie moja mama Stanisława i babcia Wiktoria. Babcia była bardzo skromną kobietą. Pamiętam jak mama wysłała mnie do niej w Wielki Piątek, a babcia powiedziała wtedy do mnie: Dziecko, dzisiaj jest Wielki Piątek, je się tylko chleb i pije się tylko wodę.

Mama nauczyła mnie między innymi, że na święto Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny święci się ziele, a na zakończenie oktawy po uroczystości Bożego Ciała święci się wianki. To co widziałam u mamy, starałam się naśladować i zachować. W dzień ślubu dostałam od niej obraz Matki Bożej Częstochowskiej.

Uważam, że wszystkie łaski błogosławieństwo i opiekę Maryi dla rodziny i dla siebie otrzymałam dzięki modlitwie za wstawiennictwem Jasnogórskiej Pani. Gdy byłam chora, prosiłam Matkę Najświętszą o zdrowie i zostawałam wysłuchana. To tylko umacniało moją wiarę. Swoimi modlitwami wspomagałam też inne chore osoby z mojej rodziny. A teraz, w każdą sobotę, odmawiam nowennę do Matki Bożej Częstochowskiej, a każdego 13. dnia miesiąca dziękuję Matce Bożej Fatimskiej za zdrowie i opiekę.


Róża Różańcowa


W swojej parafii Pani Stanisława należy do koła różańcowego pod wezwaniem Matki Bożej Częstochowskiej; niedawno została jego zelatorką. – Do Róży Różańcowej należy 15 kobiet. Trudno o więcej osób, bo młodzi nie bardzo się garną. Staramy się, żeby odmawiany był cały Różaniec włącznie z tajemnicami światła dodanymi przez Jana Pawła II. Zmianki mamy w pierwszą niedzielę miesiąca.


Piękno katolicyzmu ludowego


Doskonałym wyrazem i świadectwem wiary Pani Stanisławy jest pomoc w prowadzeniu modlitwy przy zabytkowej kapliczce i krzyżu, znajdujących się w jej rodzinnej miejscowości. Na nabożeństwa majowe i czerwcowe chodzę pod krzyż i do kapliczki z obrazem Matki Bożej Nieustającej Pomocy. Modlę się tam przeważnie z sąsiadkami i koleżankami. Czasami w środy, z moją siostrą cioteczną Józefą, odmawiamy przy kapliczce nowennę do Matki Bożej Nieustającej Pomocy. Pamiętam, że jak byłam dzieckiem, młodą dziewczyną, to w tym miejscu też się modlono. Teraz my staramy się przekazać ten zwyczaj młodszemu pokoleniu.


Na trudne sprawy święta Rita


Oprócz szczególnego nabożeństwa do Matki Bożej Pani Stanisława zwraca się też często do świętej Rity. Koronkę, modlitwy i książkę o św. Ricie otrzymałam ze Stowarzyszenia. Do tej świętej modlę się codziennie, a zwłaszcza 22. dnia każdego miesiąca. Robię też bukiet na jej cześć. Wzięłam również udział w zorganizowanej przez Stowarzyszenie akcji złożenia róż w sanktuarium św. Rity we Włoszech.


Maryja słynąca łaskami


Warto nadmienić, że parafia Pani Stanisławy w Rzeczycy Ziemiańskiej posiada piękny, drewniany i zabytkowy kościół pochodzący z połowy XVIII wieku. Można w nim podziwiać rokokowe rzeźby i malowidła ścienne, ambonę i chrzcielnicę. Najważniejszą ozdobę bogato zdobionego wnętrza świątyni stanowi ołtarz główny z obrazem Matki Bożej Łaskawej.

Oprac. Janusz Komenda

 


Listy od Przyjaciół
 
Listy

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!

Od długiego czasu biłam się z myślami, czy podzielić się świadectwem o otrzymanych łaskach w szerokim gronie Czytelników, czy głęboko trzymać to w swoim sercu. Zadaniem każdego katolika jest jednak szerzenie wiary, mówienie o otrzymanych łaskach głośno, zwłaszcza teraz, gdy młodych ludzi w kościołach jest coraz mniej.

Rok 2017 był bardzo trudnym czasem w moim życiu. Od 3 lat byłam młodą mężatką, bardzo chciałam mieć dziecko. Miałam wszystko: dom, pracę, miłość, poukładane życie religijne, bardzo dobre wyniki zdrowotne, a mimo to nie mogłam zajść w ciążę. Dni mijały, a ja zaczęłam popadać w depresję. Małżeństwo bez dziecka wydawało mi się bez przyszłości, coraz częściej dochodziło do kłótni między mną a mężem. Pewnego dnia otrzymałam przesyłkę od Stowarzyszenia Ks. Piotra Skargi, w której był różaniec. Moje zdziwienie było ogromne: Skąd? Jak? Za darmo? Dla mnie? Odczytałam to jako wołanie Matki Bożej o modlitwę. Zaczęłam modlić się na tym różańcu, jednak nadal nie mogłam zajść w ciążę, a mój entuzjazm znów opadł. Zaczęły pojawiać się nawet myśli samobójcze…

Pewnego dnia w odwiedziny do moich teściów przyjechał znajomy ksiądz. Porozmawiałam z nim, a on wręczył mi modlitwę, którą wziął ze sobą niby przypadkiem. Był to „Akt oddania się przeciwko niepokojom i zmartwieniom”. Od pierwszego przeczytania poczułam w sobie spokój, którego nie miałam od 2 lat. Odmawiałam ten akt codziennie i modliłam się na różańcu. Uwierzyłam, że Bóg da mi dziecko, potrzeba tylko cierpliwości i wytrwania. Po kilku miesiącach miałam bardzo realny sen, obudziłam się cała zapłakana z radości. We śnie towarzyszyła mi ogromna jasność i usłyszałam piękny głos: „Będziesz miała dziecko”. W rocznicę ślubu zaszłam w ciążę, a dziś mam już dwie córki.

Teraz Matka Boża i słowa „Jezu, Ty się tym zajmij” pomagają mojej drugiej córce w walce o zdrowie, gdyż urodziła się z wadą serca. Na dziś rokowania są dobre. Polecam odmawianie tej pięknej modlitwy każdemu, kto ma problemy życiowe. W życiu bywa ciężko, jednak z Bożą pomocą łatwiej jest przez to przejść, czego i ja jestem przykładem.

Anna

 

 

Szczęść Boże!

Serdecznie dziękuję za przesłanie obrazu Matki Bożej Ostrobramskiej. Jest on dla mnie bardzo ważny! Wiele modliłam się przed tym obrazem w Klinice Akademii Medycznej we Wrocławiu, kiedy mój mąż był po wypadku. Miał 1 procent szans na przeżycie. Najpierw była trudna operacja, potem długa rehabilitacja. Dzisiaj mąż jest całkowicie sprawny. Dziękuję za tę łaskę! Pozdrawiam Was serdecznie.

Blandyna z Dolnośląskiego

 

 

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!

Dziękuję za przesłanie mi „Przymierza z Maryją” wraz ze smutnym listem… W liście pisze Pan Prezes o odległym miejscu w Iraku, gdzie znajduje się katolicka świątynia, w której to podczas niedzielnej Mszy Świętej dochodzi do zamachu. Terroryści z Państwa Islamskiego strzelają do bezbronnych ludzi, są zabici i ranni.

Panie Prezesie, ta porażająca scena jest nie do przyjęcia i w głowie się nie mieści. Możemy sobie wyobrazić, jakby to się wydarzyło w Polsce, choć już słyszymy o profanacjach i zakłóceniach Mszy Świętych, pobiciach księży. W naszych czasach nie słyszało się o napadach czy profanacjach. My, Apostołowie Fatimy, nie możemy jednak ograniczać się do emocji. Kiedy widzimy takie zło na świecie, musimy odpowiedzieć sobie, co teraz możemy zrobić, aby to zmienić? Aby z Bożą pomocą to zło zmienić w duchowe dobro dla siebie i bliźnich. Jak wiemy, wielu świętych naszych patronów to też byli męczennicy za wiarę katolicką. W naszym 130. numerze „Przymierza z Maryją” głównym tematem jest męczeństwo i prześladowania chrześcijan. Zyskaliśmy więc rzetelną wiedzę na temat współczesnych prześladowań.

Pisze Pan Prezes, że musimy wysłać „Przymierze…” do 202000 osób i musimy zebrać 670 000 zł. Ta kwota nie jest jeszcze taka duża. Zbieraliśmy większą i daliśmy radę, to teraz razem też damy radę. Martwi mnie jednak, że coraz rzadziej docieramy do naszych bliźnich. Co się z nimi dzieje? Czy nie chcą współpracować z naszym Stowarzyszeniem?

Dobrze jest sobie uświadomić, że mój datek pieniężny w żaden sposób nie równa się z ofiarą życia, którą składają codziennie nasi prześladowani bracia i siostry w różnych częściach świata…

Ewa z Olkusza

 

 

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!

Szanowni Państwo, bardzo szczytny cel akcji, związanej z szerzeniem kultu Matki Bożej Miłosierdzia moim skromnym zdaniem zasługuje na to, aby ją wspierać. Odmówiłem modlitwę błagalną do Matki Miłosierdzia, jest piękna, bardzo Wam za nią dziękuję.

Bez Waszego Stowarzyszenia nie doświadczyłbym tego, czego teraz mam okazję doświadczyć. Dziękuję raz jeszcze, że jesteście i działacie tak prężnie.

Wojciech z Rodziną z Buska-Zdroju



Szczęść Boże!

Dziękuję Panu Bogu i Matce Bożej Fatimskiej, że jesteście i czynicie piękne dzieła na chwałę Bożą i rozpowszechniacie kult Fatimskiej Pani. Wszystko, co robi Stowarzyszenie, jest według mnie zawsze aktualne i ma głębokie znaczenie dla nas, katolików. To dla mnie zaszczyt być Apostołem Fatimy i wierzę, że to dzieło Matki Bożej. Módlmy się za siebie wzajemnie i nie ustawajmy w szerzeniu kultu Maryjnego!

Iwona z Wielunia

 

 

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!

Droga Redakcjo, skończyły się już na szczęście obostrzenia związane z koronawirusem, a niestety w naszych świątyniach Komunia Święta nadal jest rozdawana na rękę. W związku z tym warto propagować szczególnie 111. numer „Przymierza z Maryją” z roku 2020, w którym znajduje się artykuł „Komunia Święta na rękę. Czy to się godzi?”, który bardzo poważnie traktuje tę kwestię. Przy okazji pragnę podziękować Państwu za Waszą działalność. Ona wniosła wiele dobra do mojego życia i przyczyniła się do pogłębienia mojej wiary. Dziękuję za przesyłanie „Przymierza…”, mimo że nie zawsze mam możliwość wsparcia Państwa finansowo. Pozdrawiam serdecznie.

Karolina