Cudowne wydarzenia
 
Święta, która cierpiała, by wybawić innych
Agnieszka Stelmach
Dla zrównoważenia ciężaru złego, mnożyć się będą ofiary wynagradzające. Na całym świecie wiele sióstr zakonnych, zakonników, księży i świeckich przyjmować będzie na siebie krzyż zadośćuczynienia za bezmiar zła, który nas otacza – tymi słowami biograf św. Ludwiny z Schiedam, Joris-Karl Huysmans wyjaśnił krótko istotę cierpienia, które dotyka dobrych i sprawiedliwych ludzi.
 
Święta Ludwina z Schiedam żyła na przełomie XIV i XV wieku w Holandii. Był to w Kościele czas szerzenia się herezji i ogromnego zepsucia tak wśród duchownych, jak i wiernych.
 
Ludwina należy do grona tych świętych, którzy podobnie jak Barbara od św. Dominka, Ludwika Lateau, Elżbieta Canori Mora, czy wiele innych cierpiała za dusze czyśćcowe, za prześladowców Kościoła i za różnego rodzaju grzechy bliźnich.
 
Jedna z najurodziwszych panien w miasteczku Schiedam w krótkim czasie straciła cały swój ziemski urok. Dotknięta strasznymi chorobami, w wyniku których jej ciało pokryło się ohydnymi wrzodami, początkowo nie chciała pogodzić się z cierpieniem. Dopiero dzięki uważnemu rozważaniu Męki Pańskiej, zmieniła swój sposób patrzenia na świat. Tłumaczyła później, że cierpimy nie tylko za grzechy, które popełniamy sami, ale także za grzechy innych. Wcześnie owdowiała żona może np. znosić ciężary życia tu na ziemi po to, by wymodlić niebo dla duszy przedwcześnie zmarłego męża, trawionego ogniem czyśćca.
 
Dzieciństwo
 
Ludwina przyszła na świat w holenderskim miasteczku Schiedam, w zubożałej rodzinie (co znamienne, w Niedzielę Palmową 1380 r., w chwili gdy w miejscowej świątyni czytano Mękę Pańską) – jako jedyna córka Piotra i Petronelli. Miała ośmiu braci.
 
Podobnie jak inne dziewczynki z okolic pomagała matce w obowiązkach domowych. Gdy była starsza, chodziła po sprawunki, ale często zdarzało się, że spóźniała się do domu, ponieważ wstępowała do miejscowego kościoła pomodlić się przed figurą Matki Bożej. Twierdziła nawet, że Maryja się do niej uśmiechała. W porównaniu z innymi nastoletnimi dziewczętami niechętnie brała udział w zabawach, tańcach czy spacerach. Dwunastolatka częściej wybierała samotność.

Jej piękno znikło…
 
Piękna blondynka o wdzięcznym uśmiechu podobała się wielu młodzianom z okolicy. Przychodzili prosić ją o rękę, ale za każdym razem dziewczyna odmawiała. Ślubowała bowiem Jezusowi zachować czystość.
Mimo że ojciec pod wpływem swojej żony przestał na nią naciskać, by wyszła za mąż za bogatego kandydata i przez to ulżyła rodzinie – niepokoiła się swoją niezwykłą urodą. Gdy miała 15 lat, Chrystus naznaczył ją swym piętnem. Dziewczyna zapadła na nieznaną chorobę, która ją bardzo osłabiła. Zaczęła chudnąć. Wdzięk rysów zaginął. Twarz, która dawniej była biało-różowa, teraz przybrała kolor ziemisty. Życzenie Ludwiny spełniło się. Jej piękno znikło zupełnie. Chłopcy, pragnący ją niegdyś poślubić, cieszyli się, że odrzuciła ich zaloty…
 
Pewnego razu święta pod naporem nieustępliwych przyjaciółek wyszła, by poślizgać się po zamarzniętym tuż za domem kanale. Ludwina ledwie zdążyła włożyć łyżwy i wstać, gdy nagle jakaś rozpędzona dziewczyna wjechała w nią. Święta, upadłszy, złamała prawe żebro. Ten wypadek przykuł ją do łóżka. Ludwina cierpiała prawdziwe katusze. W końcu zjawił się u jej łoża pobożny medyk Godfryd z Hagi. Zbadawszy chorą, powiedział: – Ta choroba nie wchodzi w nasz zakres kompetencji. Wszyscy Hipokratesi świata zostawiliby tu swą chwałę. Ręka Boża jest w tym dziecku. Wielkie dziwy Pan w niej działać będzie. Jeżeliby ona moją córką była, chętnie oddałbym wagę złota, równą jej głowie, aby zapłacić za taką łaskę. To rzekłszy odszedł, nie zapisując żadnego lekarstwa…
 
Dziwna choroba wzmagała się. Dziewczyna nie mogła stać, leżeć, chodzić ani siedzieć. Obawiając się odleżyn, prosiła innych, by ją przenosili od czasu do czasu z jednego łóżka na drugie.
 
Przez jakiś czas jeszcze próbowała czołgać się. Po trzech latach takiej męki została całkowicie przykuta do łóżka i już się z niego nie ruszyła.
Zadośćuczyniła za grzechy innych

Na początku choroby Ludwina myślała, że spotyka ją taka udręka z powodu grzechów, które być może popełniła. Święta prosiła Pana, by ulżył jej cierpieniom. Potem, w miarę jak coraz bardziej rozczulała się nad swoim stanem, rzadziej zaczęła się zwracać o pomoc do Boga. Dopiero wiele lat później zrozumiała, że jest duszą wybraną, która ma zadośćuczynić za grzechy innych.
 
Pan Jezus przygotowywał Ludwinę do wyzwolenia się z wszystkiego, co nie pozwalałoby świętej służyć Mu w sposób doskonały. Poza cierpieniami fizycznymi, dziewczynę nękały utrapienia duszy. W stanie wewnętrznego opuszczenia, połączonego z nieustającymi cierpieniami fizycznymi, przeżyła Ludwina całe lata i uważała się za przeklętą przez Boga. Jezus niewidzialnie wspierał ją w owym czasie „oczyszczenia”, ale też odebrał wszelkie namacalne pociechy. Odmówił jej nawet – przez pewien czas – dostępu do sakramentów świętych.
 
Ludwina, przykuta do łoża, po kilku latach udręki początkowo otrzymywała Najświętszy Sakrament dwa razy do roku, a potem sześć razy. Przełomowe dla niej stało się spotkanie z jednym ze spowiedników, ks. Janem Potem, który pewnego razu stwierdził: – Moja córko za mało rozmyślasz nad Męką Pańską. Zacznij rozważać Mękę Chrystusową, a zobaczysz, że jarzmo Pana będzie lekkim. Ludwina wysłuchała rad i nawet próbowała pójść za nimi, lecz ból, którego doświadczała na co dzień był tak dojmujący, iż nie potrafiła przenieść się myślami do Ogrodu Oliwnego, ani tym bardziej na Kalwarię, by towarzyszyć Panu Jezusowi. Później wyjaśniła kapłanowi, że zamiast rozpamiętywać Mękę Chrystusową, myśli o swoich cierpieniach. I mimo starań nie jest w stanie skupić się na tej modlitwie. Wówczas duchowny przekonywał ją, że modlitwa niejako wymuszona, jest miła Bogu, bo dużo ją kosztuje. Dodał, że gdyby Pan Jezus zawsze dawał tyko pociechy, stałyby się one szkodliwe, rozmiękczając dusze i tracąc wskutek tego swe znaczenie.
 
Ks. Pot mówił, że każdy do pewnego stopnia jest odpowiedzialny za błędy innych i powinien też do pewnego stopnia za nie zadośćuczynić. Możemy więc za pozwoleniem Bożym przekazywać część swych zasług innym, którzy ich nie mają i nie zamierzają się nawet o nie starać. Tak, jak zrobił to Pan Jezus, który wziął na siebie spłacenie długu zaciągniętego przez innych, by zadośćuczynić Bogu Ojcu za nieprawości grzeszników, których odkupił. – Syn Boży pierwszy dał przykład przelewania zasług z niewinnego na winnego i żąda w dalszym ciągu od wielu dusz, by idąc w Jego ślady, cierpiały za drugich – mówił kapłan.
 
– Gdyby nie było takich dusz – kontynuował ks. Pot – przyjmujących na swe barki kary za grzechy, których nie popełniły, stałoby się ze światem całym to, co z Holandią, gdyby jej nie ochraniały wały: pogrążyłby się on w falach grzechu, jak kraj nasz w falach morza. Dusze więc takie są dobrodziejkami nieba i ziemi. Dalej duchowny tłumaczył, że gdy dusza dochodzi do wyżyn cierpienia, ból fizyczny przechodzi w rozkosz niebiańską. Ksiądz Pot przekonywał Ludwinę, że ona nie może zaznać tej rozkoszy, ponieważ wzbrania się przed cierpieniem i nie pozwala oczyścić się Panu do końca. – Przyjmij te przygniatające cię krzyże, a zobaczysz, że ci już dolegać nie będą – dodał.
 
Ludwina za radą duchownego walczyła ze swoimi słabościami byle tylko móc skupić się na rozważaniu Męki Jezusa. W Wielkanoc poczciwy ksiądz przyniósł jej Komunię Świętą i rzekł: – Droga córko. Do dnia dzisiejszego opowiadałem Ci o męce Pana Jezusa. Odtąd zamilknę, gdyż On sam zapuka do serca Twego. Po Komunii dusza Ludwiny rozgorzała miłością Bożą. Wycieńczona chora oderwać się nie mogła od męki Pana, która ją dawniej tak bardzo męczyła. Widok ukrzyżowanego Jezusa odrywał ją zupełnie od siebie samej i rzucał do stóp Ukochanego.
 
Cierpienia fizyczne kobiety wzmagały się z każdym rokiem. Ciało świętej trawiła gangrena. Gdy chciano jej zmienić posłanie, trzeba było związywać członki, aby ciało się nie rozpadło. Święta przez 30 lat zjadła tyle, co zdrowa osoba przez 3 dni spożywać powinna. Przez jakiś czas podawano jej jedynie plasterek pieczonego jabłka. Potem tylko wodę z winem. W końcu cały jej pokarm stanowiła Eucharystia. Chora nie tylko nie mogła jeść, ale także spać. Urzędnicy z Schiedam wskutek szerzących się plotek o niezwykłym cudzie, jakim było życie Ludwiny, postanowili sprawdzić, czy faktycznie był w tym palec Boży… Przez cały miesiąc święta znajdowała się pod ścisłym nadzorem bogobojnych strażników, którzy dzień i noc ją obserwowali. W 1421 roku w specjalnych protokołach potwierdzono, że kobieta żyła bez pożywienia i snu, a jej ciało rozpadało się. Napisano, że Ludwina pozbawiona była jednej części wnętrzności, podczas gdy druga, pokryta robactwem, wydawała miły zapach. Dodano, że rodzice Ludwiny zachowywali na pamiątkę odrywające się części ciała w specjalnym naczyniu i wydawały one nadzwyczaj miłą woń.
 
Gdy Ludwina wyzwoliła się ze wszystkiego, co tylko mogło odwracać jej uwagę od Boga, przyszedł czas na drobne pociechy. Pan Jezus sam ją odwiedził kilka razy. Po raz pierwszy, gdy otrzymała stygmaty… Święta często też widywała aniołów, a w towarzystwie swojego Anioła Stróża przemierzała czyściec, by wyzwolić zeń dusze.

Cierpiała za złych księży
 
Kobieta cierpiała głównie za złych księży. Jeden z nich o imieniu Piotr nie miał czasu odpokutować na ziemi za swe grzechy, a święta, której zawdzięczał nawrócenie, modliła się za niego, nic nie wiedząc o jego losie. Dwanaście lat po śmierci tego duchownego, gdy błagała jeszcze o miłosierdzie Boże nad nim, anioł zaprowadził ją do czyśćca. Tam usłyszała płaczliwy głos wołającego o pomoc z głębi studni. – To dusza tego księdza, za którego zaniosłaś tyle modlitw do Odkupiciela – rzekł anioł. Święta zmartwiła się bardzo, widząc go jeszcze pogrążonego w ogniu czyśćcowym, lecz niebieski towarzysz zapytał: – Czy chcesz cierpieć, aby tę duszę wybawić? O tak – zawołała. Wtenczas anioł zaprowadził Ludwinę przed potok, wpadający z hukiem do przepaści, i kazał jej go przejść. Cofnęła się ogłuszona hałasem i przerażona głębokością przepaści. W końcu wskoczyła w próżnię i rzuciła się w fale. Czepiając się skał, dotarła wycieńczona do brzegu. Dusza zaś biała uleciała do nieba. Ludwina wyzwoliła też z czyśćca duszę nieszczęśliwego zakonnika Jana Angeli, zmarłego w Schiedam, który wyznał swe grzechy świętej i odszedł pełen dobrych postanowień. Pchany jednak popędami zmysłowymi, uległ pokusie. Wreszcie usłuchał rad Ludwiny i oddalił od siebie okazje pobudzające do grzechu. Osiem tygodni później zapadł na dżumę i umarł.
 
Dar bilokacji
 
Święta, chociaż była przykuta do łóżka, miała dar bilokacji. Gdy pewnego razu odwiedził ją przeor klasztoru św. Elżbiety położonego na wyspie Woorne, święta dała tak wyraźny opis każdej z sal, iż zakonnik zdumiony zdołał jedynie wykrzyknąć: – Wszak u nas nigdy nie byłaś! – Mój ojcze – odpowiedziała święta – przebiegałam duchem Twój klasztor i poznałam tam wszystkich aniołów, strzegących twoich zakonników.
 
Ludwina miała też dar uspokajania ludzi skrupulatnych i wzmacniania nieszczęśliwców atakowanych przez szatana. Przykładem jest tutaj pewien dręczony przez diabła urzędnik, który chciał się powiesić. Ksiądz, wyczerpawszy wszystkie sposoby, aby zapobiec samobójstwu, poszedł po radę do Ludwiny. Ta powiedziała, że to pokusa szatańska i doradziła: – Wyspowiadaj tego człowieka i każ mu za pokutę… powiesić się.
 
Ksiądz zdumiony spytał: – A jeśli to zrobi? Na to Ludwina odrzekła: – Nie bój się. Szatan, który go trapi czarnymi myślami, nie da mu nigdy zabić się przez nadnaturalne posłuszeństwo. Zanadto nienawidzi sakramentów świętych. Ksiądz Jan Pot – chociaż miał wielkie zaufanie do Ludwiny – wyszedł strapiony, nie wiedząc co czynić. Ale, gdy nieszczęśnik trwał przy swoim zamiarze odebrania sobie życia, ksiądz doprowadzony do ostateczności rzekł: – Powiesisz się za pokutę. Uradowany urzędnik wrócił do siebie. Czym prędzej przywiązał sznur do belki sufitu. Już zaciągnął go na szyję, gdy nagle czarci zawołali: – Nie zabijaj się nieszczęśniku! W tej samej chwili jeden z nich zerwał powróz, a drugi, porwawszy biedaka, rzucił nim o ścianę. Mężczyzna zemdlał i dopiero po kilku godzinach krewni go odnaleźli. Nigdy więcej nie przyszło mu do głowy, by odbierać sobie życie.

Chora na ciele, leczyła chorych na duszy
 
Stygmatyczka i mistyczka przykuta do łoża nie mogła zaznać spokoju. Ta chora na ciele Święta, leczyła chorych na duszy. Przychodzili do niej po radę zarówno księża i zakonnicy, jak i książęta, mieszczanie, patrycjusze i plebejusze.
 
Tuż przed śmiercią miała widzenie. Jezus ukazał jej obraz ówczesnych czasów. Ujrzała ukoronowanych szaleńców, żądny krwi lud mordujący się nawzajem. Widziała zepsutych mnichów handlujących Ciałem Chrystusa. Zobaczyła straszne gusła i „czarne msze” odprawiane po lasach. Byłaby umarła z rozpaczy na ten widok, ale Pan ją pocieszył, ukazując zastępy świętych przemierzających ziemię, którzy reformowali opactwa, niszczyli kult szatana, nawracali lud, karcili królów, szli naprzód, nie zważając na żadne zniewagi.
 
Na ten widok Ludwina błagała Boga, by mogła wynagrodzić Mu za niezmierzoną ilość zbrodni. Wiedziała, że godzina śmierci zbliża się i wydawało jej się, że nie dość dobrze spełniła swoje posłannictwo. W końcu nadeszła Wielkanoc 1433 roku. Ludwina przytuliła się do Serca Jezusowego i szepnęła: – O jakże jestem zmęczona życiem. Weź mnie stąd, mój Panie. Chrystus w towarzystwie chórów anielskich, apostołów i Maryi oraz licznych świętych osobiście ją namaścił. Anioł Stróż włożył do jej rąk świecę i postawił krzyż. Ludwina poprosiła jeszcze o straszliwe tortury, by móc uratować jak najwięcej dusz i od razu pójść do Nieba. Jezus spełnił jej życzenie. Umarła dwa dni później w ogromnych męczarniach…
 


NAJNOWSZE WYDANIE:
Matka Kościoła zmiażdży jego głowę!
Dopiero co nastał nam nowy rok, a już za moment przeżywać będziemy Wielki Post. Szczególny to czas, w którym możemy przyjrzeć się wnikliwiej naszej chrześcijańskiej postawie i dokonać w niej niezbędnych korekt tak, by rzeczywiście być solą ziemi i świadectwem dla świata. Wszak Krew naszego Pana nie darmo została wylana za nas i za wielu…

UWAGA!
Przymierze z Maryją
WYSYŁAMY
BEZPŁATNIE!
 
Dziękuję za każdy przeżyty dzień

Pani Henryka Kłopotowska należy do Apostolatu Fatimy od jego początków, czyli od 2003 roku. Pochodzi z parafii Przemienienia Pańskiego w Perlejewie koło Siemiatycz. Tam przystąpiła do Pierwszej Komunii Świętej i bierzmowania, tam również mając zaledwie 17 lat zawarła sakrament małżeństwa.

 

– Po ślubie z mężem Stanisławem mieszkaliśmy w Siemiatyczach, ale w 1999 roku przeprowadziliśmy się do Białegostoku – opowiada Pani Henryka. – Tu należeliśmy najpierw do parafii katedralnej pw. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, ale później przenieśliśmy się na nowe osiedle i teraz chodzimy do kościoła pw. bł. Bolesławy Lament. Katedra była przepiękna, stara, a w nowym kościele jest na razie bardzo skromnie, chociaż ksiądz proboszcz stara się to zmienić, i w miarę możliwości finansowych robi, co się da.


– Mąż pracował 54 lata jako kierowca, 36 lat jeździł po Europie. Gdy mąż zarabiał, ja wychowywałam dzieci. Pilnowałam, żeby iść z nimi do kościoła na pierwszy piątek, do spowiedzi i Komunii, żeby je nauczyć, że tak trzeba. Teraz to
mój starszy syn, Sławek, musi o tym pamiętać i prowadzić do kościoła swoje dzieci. Czasami mogę mu co najwyżej o tym przypomnieć. Sławek jest szanowanym radcą prawnym, ale wciąż jako lektor służy do Mszy Świętej, co jest dla mnie wielkim zaszczytem. Synowa też jest bardzo religijna, z czego jestem bardzo zadowolona. Mam dwóch wnuków: jeden już pracuje, a drugi kończy studia.


– Młodszy syn, Ernest, skończył szkołę zawodową i interesuje się informatyką. Chodzi do kościoła, co miesiąc jest u spowiedzi i Komunii, co jest dla mnie bardzo ważne.


W Apostolacie od 20 lat


– Do Apostolatu Fatimy należę od 2003 roku. W 2017 roku byłam nawet zaproszona na Kongres Apostołów Fatimy w Krakowie. Przy okazji odwiedziłam wtedy Sanktuarium Bożego Miłosierdzia i Sanktuarium Jana Pawła II.


– Przez 20 lat dostałam ze Stowarzyszenia tak dużo dewocjonaliów, że trudno wszystkie spamiętać. Były wśród nich różańce, książki, szkaplerz, kropielnica i różne obrazki. Niedawno otrzymałam piękne wizerunki Najświętszego Serca Pana Jezusa i Niepokalanego Serca Maryi, które oprawione w ramki wiszą na ścianie w moim pokoju. Z kolei figura Matki Bożej Fatimskiej stoi w witrynie.


– Kiedyś nazbierałam tak dużo numerów „Przymierza z Maryją”, że nie wiedziałam, co z nimi zrobić. W końcu mąż zaniósł je do katedry i w ciągu dwóch dni się rozeszły, a ja je gromadziłam może nawet ponad 10 lat. Dopiero teraz, z ostatniego numeru „Przymierza…”, dowiedziałam się, że na obrazie Matka Boża Ostrobramska jest pokazana bez Pana Jezusa, bo nosiła Go wtedy pod swoim sercem. I że oryginał tego obrazu znajduje się w Wilnie, w Ostrej Bramie.


Złote gody na Jasnej Górze


Warto w tym miejscu wspomnieć, że Pani Henryka osobiście pielgrzymowała do ostrobramskiego – i nie tylko sanktuarium. – W 1992 roku byłam z mężem i młodszym synem w Druskiennikach i Ostrej Bramie, w kościele św. św. Piotra i Pawła. Wspólnie nawiedziliśmy również kilka razy sanktuarium Matki Bożej w Licheniu. Pamiętam, że jak byłam tam po raz pierwszy w 1994 roku z pielgrzymką z mojej parafii, to był tam tylko pusty plac; ziemia była dopiero poświęcona. A jak pojechałam tam z mężem kilka lat później, to zwiedzaliśmy kościół św. Doroty, Las Grębliński, drogę krzyżową, byliśmy na Mszy Świętej i Apelu Jasnogórskim. Kilka razy byliśmy także w Częstochowie. Naszą 50. rocznicę ślubu obchodziliśmy właśnie w jasnogórskim sanktuarium. Uczestniczyliśmy wtedy w Różańcu i Mszy Świętej w naszej intencji w Kaplicy Matki Bożej Częstochowskiej.

Jak być szczęśliwym


– Teraz opiekuję się mężem. On tyle lat pracował i zrobił dla nas bardzo dużo. Na co dzień wspólnie odmawiamy Różaniec z
 Radiem Maryja i Koronkę do Bożego Miłosierdzia. Ostatnimi czasy najczęściej modlę się za zmarłych z naszych rodzin, a także o zdrowie i pokój w rodzinie. Dziękuję Panu Bogu za każdy przeżyty dzień, za rodzinę, za wnuki. Za to, że czuwa nade mną, że mam siłę do pracy. Czasami jest ciężko nawet obiad ugotować, ale jak wszystko się uda, to dziękuję za to Matce Bożej i Duchowi Świętemu.

Zakończmy to świadectwo Pani Henryki słowami, które usłyszała kiedyś od matki swojego męża i które utkwiły Jej w pamięci: – Kogo Pan Bóg kocha, temu krzyże daje, kto je cierpliwie znosi, szczęśliwym zostaje.


Oprac. JK


Listy od Przyjaciół
 
Listy

Szczęść Boże!

Bardzo dziękuję za przesłanie mi pięknego kalendarza „366 dni z Maryją” na rok 2024. Zajmie on bardzo ważne miejsce w moim domu. Obecność Maryi pomaga mi przezwyciężyć samotność i czasami smutek. Ona mnie nie opuści!

Barbara z Rudy Śląskiej

 

Szczęść Boże!

Jako mała dziewczynka zachorowałam na zapalenie opon mózgowych i wyszłam z tego zupełnie zdrowa. Do 18. roku życia byłam pod lekarską kontrolą, miałam nigdy nie mieć dzieci, a urodziłam ich czworo. Pierwsze dziecko zmarło mając 6 tygodni na zapalenie płuc. Mam jednego syna i dwie córki, doczekałam się pięciorga wnuków i jednego prawnuka. Wierzę, że z Bożą pomocą można osiągnąć wszystko czego człowiek pragnie. Chciałabym, żeby wszyscy ludzie uwierzyli w łaski, które płyną od Pana Jezusa za przyczyną Matki Najświętszej.

Lilianna ze Śląska

 

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!

Na wstępie serdecznie dziękuję za życzenia błogosławieństwa Bożego i opieki Najświętszej Maryi Panny. Podziękowania składam również za interesującą i wartościową książkę autorstwa Jerzego Wolaka o objawieniach Maki Bożej w Akicie. Maryja ciągle ostrzega nas przed Bożym gniewem i nie chce, abyśmy zginęli śmiercią wieczną. Matka Boża pragnie nas ratować i powinniśmy o tym zawsze pamiętać. Nadchodzą bardzo trudne czasy. Bardzo często zastanawiam się nad tym, że jeżeli ludzkość nie pokona grzechu, to Bóg może nas ukarać. Modlę się więc do Niepokalanego Serca Maryi, aby Ono zatryumfowało dla całej ludzkości. Kończąc moje przemyślenia na temat tych pełnych zamętu czasów – pamiętajmy, że Matka Boża nas przed nimi ostrzega, cały świat (w tym nasza Ojczyzna) jest zagrożony aborcją, eutanazją, ingerencją w płeć czy błędami popełnianymi przez niektórych kapłanów. Częstym zjawiskiem w obecnych czasach jest krytyka Kościoła, księży, a także wyśmiewanie się z naszej wiary. Te zjawiska prowadzą do kłótni i nienawiści….

Marianna z Włocławka

 

Szczęść Boże!

Z całego serca dziękuję za „Przymierze z Maryją” oraz wszystkie upominki. Wciąż dowiaduję się czegoś nowego z tej prasy katolickiej. Niech Bóg Was błogosławi. Proszę o modlitwę wstawienniczą za mnie w intencji szybkiego powrotu do zdrowia. Bóg zapłać za wszystko!

Justyna ze Śląska

 

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!

Bardzo dziękuję za piękny „Notes Apostoła Fatimy”, przygotowany z okazji 20-lecia istnienia Apostolatu Fatimy. Te 20 lat przyczyniły się do upowszechniania Prawdy, Dobra i Piękna, dzięki czemu wielu ludzi uznało te wartości za najistotniejsze w swoim życiu. Życzę Apostolatowi Fatimy i Panu Prezesowi wielu kolejnych lat w upowszechnianiu tego dzieła.

Marek z Lublina

 

Szczęść Boże!

Pragnę serdecznie podziękować za tak miłe i wzruszające życzenia urodzinowe. Jestem zachwycona tym, że przy nawale pracy w Stowarzyszeniu można jeszcze chwilę przeznaczyć dla innych. Jeszcze raz pięknie dziękuję, prosząc Matkę Bożą Częstochowską o opiekę i wiele łask tak potrzebnych do działania.

Z Panem Bogiem

Teresa z Częstochowy

 

Szczęść Boże!

Dziękuję za życzenia urodzinowe oraz za modlitwę. Pragnę w dużym skrócie podzielić się swoim życiem. Moja, mama urodzona w Warszawie, wojnę spędziła na Podhalu w oddziale AK. Pod koniec wojny dowiedziała się, że jej rodzina zginęła na Woli. Została sama z dzieckiem, które miała pod sercem. Wsiadła w pociąg i pojechała na ziemie odzyskane, gdzie przyjęli ją dobrzy ludzie. Znaleźli jej pracę, a ja wychowywałem się na wsi. Po przeprowadzce do Jeleniej Góry, gdzie zaopiekowali się nami jej znajomi z partyzantki, mama pracowała, a ja… wagarowałem. Na swoje potrzeby „zarabiałem” żebrząc pod kinem. Po przeprowadzce do Ząbkowic Śląskich mama zachorowała, a ja musiałem powtarzać piątą klasę. Po jej śmierci w 1958 roku, zostałem sam. Miałem 12 lat. Nazywano mnie „dzieckiem ulicy”. Trafiłem do znajomej mamy z dzieciństwa mieszkającej w Zakopanem. Traktowano mnie tam jak służącego. W kościele bywałem, choć w tym domu nie obchodzono świąt. Dziś mogę powiedzieć, że tak jak śmierć Pana Jezusa uratowała ludzkość, tak śmierć mamy uratowała mnie. To co nazywałem wolnością, było tak naprawdę moją „drogą krzyżową”. Wpadłem w szpony szatana. Gdy wyjechałem do Krakowa, ożeniłem się. Po roku dostałem mieszkanie, urodziła mi się córka i zacząłem wszystko od nowa. Wyjeżdżałem z zakładu pracy na Słowację, Węgry i do Izraela, gdzie zwiedziłem większość miejsc związanych ze Zbawicielem. Częste rozłąki oddaliły mnie jednak od żony. Byłem złym mężem i ojcem. Żona zachorowała na raka piersi i po ślubie córki i urodzeniu się wnuczki to ja się nią opiekowałem. Będąc na emeryturze, sam zacząłem chorować i miałem głęboką depresję. Wtedy nagle nastąpił przełom w moim życiu. Po przeczytaniu książki „Moc uwielbienia” odmieniło się wszystko. Wróciłem do Boga, zniknęły lęki depresyjne, a z nimi wszystko co było we mnie złe. Po latach poszedłem do spowiedzi. Od śmierci żony uczestniczę co dzień we Mszy Świętej, regularnie korzystam z sakramentu pokuty. Pojednałem się też z córką, która często odwiedza mnie wraz z wnuczką. Razem spędzamy święta.

Z Panem Bogiem

Ryszard z Krakowa

 

Szczęść Boże!

Jestem bardzo wdzięczna Waszemu Stowarzyszeniu za wszelkie kampanie – nie tylko kalendarze, ale i inne ciekawe książki czy gazetę „Przymierze z Maryją”. Już od kilku lat ten piękny kalendarz z Maryją ubogaca moje mieszkanie, ponieważ jestem wielką czcicielką Najświętszej Maryi Panny. Dlatego bardzo zasmuciło mnie to, że może go już nie otrzymam. Dziękuję za wszystko!

Elżbieta z Wieprza