Cudowne wydarzenia
 
„Kopciuszek" z Pibrac
Agnieszka Stelmach

Święta Germana była niechcianym, maltretowanym i zaniedbywanym dzieckiem. Nigdy nie chodziła do szkoły. W tej mizerii doczesnego życia doświadczyła jednak niezwykłych mistycznych pocieszeń. Żyła tylko 22 lata. Zmarła w oborze. Po jej duszę przybył cudowny orszak…

Nasz „kopciuszek” urodził się w 1579 roku w małej wiosce we Francji o nazwie Pibrac. Wojny, głód i plagi sprawiły, że morale mieszkańców tej miejscowości ograniczało się do walki o przetrwanie. W tej mało znanej wiosce, dziesięć mil na południowy zachód od Tuluzy, leżała farma państwa Cousin. Niegdyś dobrze prosperująca, potem podupadła wskutek złego zarządzania. Ojciec dziewczynki – Laurent – otrzymał ją od swojego taty.

Owdowiały Laurent Cousin postanowił ożenić się ponownie – jak się okazało – z podłą i samolubną kobietą, Armandą de Rajols. Macocha traktowała Germanę bardzo źle. Przybyła na farmę Cousinów, gdy dziewczynka miała około czterech czy pięciu lat.

U samolubnej Armandy Germana wzbudzała odrazę. Sfrustrowana przedwczesną śmiercią własnych dzieci, odreagowywała złość i zniechęcenie na pasierbicy, chorującej na powszechne w owym czasie „skrofuły”. Na napuchniętej szyi i policzkach pojawiały się ropienie. Choroba miała też wpływ na kości i stawy, często powodując obrzęk i otwarte rany na kończynach.

Armanda nie mogła znieść widoku chorego dziecka i wyrzuciła je z rodzinnego domu do obory. Tam dziewczynka, w towarzystwie owiec, spała na słomianym „łożu”. Chodziła w łachmanach, zawsze z gołymi stopami. Była traktowana gorzej niż pies gospodarzy. Każdego ranka oczekiwała cierpliwie pod drzwiami, aż macocha łaskawie rzuci jej coś do jedzenia. Zwykle był to kawałek czerstwego chleba…

Madame Cousin powierzyła dziecku obowiązek wypasania owiec. Germana na pobliskie polany udawała się przez zabagniony las Bouconne. Macocha miała nadzieję, że któregoś dnia wieść o dziewczynce zaginie…

Wielokrotnie też sama próbowała przyspieszyć jej śmierć. Raz, w przypływie wściekłości, poparzyła ją wrzątkiem. Innym razem biła bez opamiętania.

Msze Święte wybawieniem…

Macocha często wpadała w złość i wyżywała się na naszym „kopciuszku”. Jedynym źródłem pocieszenia okazały się dla dziewczynki coniedzielne, a później także codzienne Msze Święte. Germana mogła co tydzień opuszczać farmę i uczestniczyć w nabożeństwie po drugiej stronie rzeki, w zaniedbanym wiejskim kościółku pw. św. Marii Magdaleny.

Dziewczynka z niecierpliwością chłonęła każde słowo kazania i nauki katechetycznej głoszonej po Eucharystii dla dzieci. To tutaj zostało zasiane ziarno wiary. Germana powoli dojrzewała. Zrozumiała siebie i zaczęła pojmować sens swojego mizernego życia. To była misja miłości, poświęcenia i wypraszania łask dla innych – chociażby łaski nawrócenia dla straszliwej macochy.

Mimo że Germana nigdy nie chodziła do szkoły, okazała się sumienną uczennicą w szkole Boskiej Miłości. Doskonale opanowała Katechizm. Nauczyła się go na pamięć. Po każdej niedzielnej nauce przez tydzień rozważała to, czego się dowiedziała. Jej Eucharystyczny Zbawiciel stał się umiłowanym towarzyszem podczas samotnego życia. Często pozostawała w świątyni dłużej niż inni, kontemplując godzinami usłyszane słowo.

W miarę upływu lat Germana odczuwała głęboką potrzebę adoracji Pana Jezusa.

Dziewczyna na czas Mszy pozostawiała stado owiec bez opieki. I mimo że okoliczne lasy roiły się od wilków, cud Boski sprawił, że nigdy jej stado nie zostało zaatakowane. Każdego ranka pobliski kościół parafialny biciem dzwonów wzywał ją na Mszę. Deszcz, śnieg czy burza nigdy nie przeszkadzały jej w sumiennym wykonywaniu świętej praktyki.

Sąsiedzi nie mogli się nadziwić, że owieczki Germany były tak zdyscyplinowane i nigdy nie opuściły terenu, który dziewczyna wyznaczała za pomocą wełny.

 

Dobroć i niewinność

Wkrótce wiejskie dzieciaki zaczęły dostrzegać w ubogiej pasterce dobroć i niewinność. W niewypowiedziany sposób dzieci garnęły się do skromnej Germany chodzącej w łachmanach, zdeformowanej i pokrytej ropniami.

Po szkole biegły do niej na wzgórze, gdzie zrobiła sobie kapliczkę z dwóch prymitywnych kawałków drewna, ułożonych w kształcie krzyża i przypominających o Męce kochającego Zbawiciela. W swych dłoniach pasterka dzierżyła różaniec zrobiony ze sznurka i słomy. Po modlitwie dzieci siadały wokół niej i rozmawiały.

Germana nigdy nie mówiła o sobie. Nie uskarżała się. Opowiadała o Świętej Wierze, która rozwijała się dzięki długim godzinom ciszy, modlitwy i cierpienia. Kontemplowanie piękna natury i liczne łaski obudziły w jej sercu płomienną miłość do Boga. Opowiadała o swoim żarliwym pragnieniu, by pomóc innym kochać Go bardziej. Kiedy jej lojalni towarzysze ubolewali nad poszarpanym ubraniem, niedostatkiem jedzenia czy siniakami, które widzieli na ciele, Germana pomagała im dostrzec, że wszystkie te cierpienia to okazje do wspominania Męki naszego Pana.

Boskie życie Germany toczyło się z dnia na dzień. Mroźne zimy, upalne lata przynosiły ze sobą nowe krzyże, ale któregoś dnia Bóg uznał za stosowne, by wybranemu przez Siebie stworzeniu okazać swoją aprobatę przed ludźmi.

Była wczesna wiosna. Śniegi topniały i wylewały potoki. Germana, słysząc dzwony kościelne, wiedziała, że nie ma wystarczająco dużo czasu, aby dojść do mostu i zdążyć na Mszę. Postanowiła więc przejść przez potok Cou­rbet, który w innych porach roku był jedynie strumieniem. Teraz okazał się rwącą rzeką. Dwaj jej przyjaciele po przeciwnej stronie krzyknęli, by nie próbowała wchodzić do rzeki, bo jest zbyt rwąca i głęboka. Młoda pasterka jednak wykonała znak krzyża i ku zdziwieniu gapiów, rozstąpiły się wody potoku – jak niegdyś Morze Czerwone – pozostawiając dla niej suchą ścieżkę.

Wiadomość o tym cudzie wkrótce rozeszła się po całej wiosce. Wywołała różne reakcje. Madame Cousin była rozgniewana, ponieważ wiele osób zaczęło okazywać szacunek młodej dziewczynie, której tak bardzo nienawidziła. Fakt, że zdarzył się cud, nie zmienił jednak jej serca. Dlatego Germana modliła się za swoją macochę jeszcze bardziej. Wiedziała, jak bardzo nienawiść obraża Boga i że dopóki macocha się nie zmieni, trudno będzie ocalić jej duszę.

Dziewczyna, chociaż sama nic nie miała, pomagała żebrakom. Dzieliła się z nimi czerstwym chlebem. Madame Cousin słyszała o tym i biła Germanę, krzycząc, że nie będzie żywić wszystkich okolicznych żebraków.

 

Kwiaty zimową porą

Pewnego bardzo mroźnego zimowego dnia nasz „kopciuszek” udał się do kuchni, by zabrać kilka odpadków dla swoich wygłodniałych przyjaciół. Macocha zauważyła to i w pośpiechu udała się za Germaną. Rozzłoszczona kobieta podniosła laskę. Zaczęła gonić pasierbicę, wrzeszcząc w niebogłosy i starając się udowodnić wszystkim, że dziewczyna jest złodziejką. Wymachując kijem nad jej głową, madame Cousin – w obecności tłumu mieszkańców – zażądała od Germany, by rozchyliła swój fartuch. Dziewczyna wzbraniała się. W końcu opuściła rąbki fartucha. Jakież było zdziwienie, gdy zamiast kawałków chleba wysypały się – w środku srogiej zimy – kolorowe i niespotykane w tych rejonach kwiaty.

Zbyt wielu świadków było obecnych, by madame Cousin mogła zdyskredytować dziewczynę. Od tego momentu współczucie i podziw wieśniaków dla pobożnej pasterki zaczęły wzrastać.

Wkrótce pojawiły się inne oznaki, które dowiodły, że Bóg obdarzył ją błogosławieństwem. Doniesiono, że obora, w której spała, w nocy płonęła jakimś cudownym światłem. Przechodzący obok słyszeli niebiański śpiew…

Po prawie dwudziestu latach zaniedbań słaby Laurent Cousin uderzył pięścią w stół i zażądał od swojej drugiej żony zmiany sposobu traktowania Germany. Serdecznie przeprosił córkę za zaniedbania. Chciał, by ponownie zajęła miejsce w izbie. Dziewczyna wyjaśniła jednak, że jest całkowicie zadowolona ze swojego dotychczasowego „mieszkania”.

W cierpieniu i samotności znalazła Chrystusa, i nie porzuciła Go dla wygód ludzkich. Lata poświęcone na modlitwę i ofiarowane cierpienia zaczęły przynosić owoce. Madame Armanda zaczęła się zmieniać. Próbowała nawet – już u schyłku życia naszego „kopciuszka” – wynagrodzić pasierbicy całe zło, jakiego ta doświadczyła za jej przyczyną.

Wizja królewskiego orszaku

W końcu sam Bóg postanowił wezwać Germanę do siebie. Wiosną 1601 roku ksiądz z Gaskonii podróżował do Tuluzy. Była noc, kiedy zbliżał się do Pibrac i ledwie mógł dojrzeć drogę w ciemności. Nagle niebiańska jasność przeniknęła noc. Miał wizję. Ujrzał procesję świętych dziewic, schodzącą z Nieba. W tym samym czasie podróżujący z innej strony dwaj zakonnicy również w ciemności nocy zgubili drogę. Poszukali więc schronienia w ruinach zamku Pibrac. Oni także widzieli dziewice otoczone jaskrawym światłem.

Jednocześnie ojciec Germany, zaniepokojony niezwykłym beczeniem owiec, głośno zawołał córkę po imieniu. Zatrwożył się, gdy nie odpowiedziała.

Tymczasem tego samego ranka podróżujący ksiądz i pozostali dwaj zakonnicy pośpieszyli, by opowiedzieć wieśniakom z Pibrac o tym, czego byli świadkami. Mówili między innymi o swych wizjach. Widzieli w niej dziewicę w towarzystwie aniołów wstępującą do Nieba. Mieszkańcy wioski – z opisu, jaki podali podróżnicy – od razu wywnioskowali, że „święta pasterka” zmarła.

Na farmie zastali Germanę martwą. Jej anielskie oblicze pozbawione było strachu i przerażenia. Dziewczyna promieniała niewypowiedzianym pięknem. W całej wiosce szybko rozeszła się wieść o śmierci pasterki. Jej wierni przyjaciele, dzieci, zebrały dzikie goździki i łodygi żyta, by zrobić wieniec. Odmieniona madame Cou­sin ubrała „kopciuszka” w piękną sukienkę, jakiej Germanie nigdy w życiu nie było dane nosić. W ręce włożono jej gromnicę. Ciało pochowano w wiejskim kościele, gdzie uwielbiała się modlić. Było to jedyne miejsce na ziemi, w którym naprawdę czuła się jak u siebie w domu.

 

Cuda

Pamięć o pasterce z Pibrac z pewnością zaginęłaby, gdyby nie interwencja Boska. Czterdzieści trzy lata po śmierci Germany zmarła starsza kobieta z tej samej parafii. W testamencie zastrzegła, że chce być pochowana w kościele. Dwóch robotników zaczęło usuwać kamienne płyty i osłupieli, widząc tuż pod powierzchnią ciało młodej dziewczyny. Jej delikatny nosek krwawił wskutek uderzenia łopatą.

Jak szaleńcy wybiegli z kościoła i oznajmiali napotkanym wieśniakom, co ich spotkało. Wkrótce przy ciele dziewczyny zjawił się tłum gapiów, z których dwóch było członkami rodziny Cousinów. Tych dwoje zidentyfikowało ciało pasterki. Wyciągnięto je i umieszczono w szklanej trumnie w przedsionku kościoła, aby wszyscy mogli je zobaczyć.

Pewien bogaty parafianin i jego młoda żona nie byli zadowoleni z tego powodu. Poskarżyli się proboszczowi, który polecił przenieść trumnę do zakrystii. Jeszcze tej samej nocy młoda żona i jej nowo narodzone dziecko zostali dotknięci tajemniczą chorobą. W ciągu kilku dni oboje znaleźli się na granicy śmierci. Mąż błagał pasterkę z Pibrac o pomoc. Prosił o wybaczenie, że nie okazał jej szacunku i błagał o wyleczenie żony oraz dziecka. W czasie trwania nowenny umierającej kobiecie ukazała się Germana. Położyła dłoń na dotkniętym chorobą ciele. Następnego ranka zarówno matka, jak i dziecko odzyskali ­zdrowie.

Kult Germany rozprzestrzeniał się w szybkim tempie do tego stopnia, że w 1789 roku, prawie 200 lat po jej śmierci, siła wiary w tym regionie Francji stała się przeszkodą dla rewolucjonistów. Ci niegodziwi ludzie, którzy usiłowali „obalić tron i ołtarz”, by unicestwić katolicyzm, musieli zniszczyć przywiązanie narodu do tej prostej niewykształconej sieroty. Trzech żołnierzy weszło do wiejskiego kościoła i usunęło giętkie ciało Germany. Wrzucili je do dołu wykopanego w tym celu i przykryli wapnem palonym, aby przyspieszyć proces rozkładu. Ci, którzy dokonali tego świętokradzkiego czynu, nagle zostali dotknięci różnymi oszpecającymi chorobami. Najmłodszy z oprawców, który z trudem mógł chodzić, nie nawrócił się i umarł w nędznym stanie. Dwaj inni pokutowali za swoje grzechy. Doznali całkowitego uleczenia za wstawiennictwem Germany.

Pomimo sprzeciwu i wściekłości rewolucjonistów wierni nadal czcili Służebnicę Bożą. Jej ciało w cudowny sposób odbudowało się i było jeszcze piękniejsze niż przed wrzuceniem do rowu z wapnem. Do stóp pogardzanego za życia „kopciuszka” przybywali królowie i ich poddani, młodzi i starzy, uczeni i niepiśmienni. Wobec licznych i wielkich znaków dokonanych za jej wstawiennictwem, papież Pius IX ogłosił ją świętą w 1867 roku. Jej wspomnienie przypada 15 czerwca. Jest patronką ludzi niechcianych i odrzuconych.

 

 

Ilustrował: Jacek Widor

    



NAJNOWSZE WYDANIE:
Wzór męża i ojca
Wielu z nas ma wielkie nabożeństwo do świętego Józefa. Prosimy go o pomoc między innymi w problemach rodzinnych czy w sytuacjach trudnych. Dlaczego tak się dzieje? Nie mamy przecież o nim większej wiedzy, bo i Ewangelie poświęciły mu niewiele miejsca.

UWAGA!
Przymierze z Maryją
WYSYŁAMY
BEZPŁATNIE!
 
Opatrzność Boża czuwa nade mną

– Jestem sympatykiem Stowarzyszenia Ks. Piotra Skargi od wielu lat. Podoba mi się to, że bronicie fundamentalnej, a nie liberalnej wiary katolickiej oraz poruszacie temat prześladowań i działań przeciw naszemu Kościołowi. Martwię się tym chaosem, który jest obecnie w Kościele – mówi Pan Józef Łazaj należący do Apostolatu Fatimy od 2019 roku. W tym numerze naszego pisma prezentujemy jego świadectwo.

 

W tym roku będę obchodził z żoną 58. rocznicę ślubu i sam skończę 80 lat. Mamy dwójkę dzieci, oboje dali nam pięcioro wnuków i troje prawnuków. Wielokrotnie w swoim życiu doświadczyłem działania Opatrzności Bożej, której każdego dnia się powierzam i która nade mną czuwa, o czym jestem głęboko przekonany. Żeby nie być gołosłownym Pan Józef opowiada jedną z historii, która zdarzyła się, zanim przeszedł na emeryturę.

Świadectwo


W zakładzie pracy mieliśmy pasiekę. Pewnej czerwcowej niedzieli jechałem drogą leśną z Żyglinka do Nakła Śląskiego, przez Świerklaniec, by skontrolować lot pszczół. Żadnego ruchu na drodze, słońce świeciło wprost w oczy. Na liczniku skromne 120 km/h. W pewnym momencie, zupełnie nieoczekiwanie, w odległości około 10–15 metrów przed sobą zauważyłem przechodzącego, w poprzek drogi, łosia. Na hamowanie nie było już czasu, krzyknąłem tylko: „Jezu” i gwałtownie skręciłem w prawo, chcąc rowem ominąć potężne zwierzę. Nie potrafię odpowiedzieć, jak to się stało. Droga stosunkowo wąska, pobocza prawie nie było, a ja wyjechałem na drogę bez wstrząsu, bez uszkodzeń. Zatrzymałem się po kilkudziesięciu metrach. Cały trzęsący się z wrażenia, spojrzałem do tyłu – przez drogę przechodził drugi łoś. Gdy wracałem, oglądałem to miejsce. Nie mogłem uwierzyć, pobocze bardzo wąskie z wyrwami, wkopany kamienny słupek. Jakim cudem wyszedłem z tego cało, nie wiem. Mogłem tylko przypuszczać, że mój krzyk o pomoc został wysłuchany. Ten przypadek na wiele lat pozbawił mnie poczucia bezpieczeństwa przy jeździe przez las.

Rodzina szkołą życia i wiary


Urodziłem się w Woźnikach Śląskich. Pochodzę z wielodzietnej rodziny robotniczej. To była rodzina zwarta i kochająca się. Panowała w niej dyscyplina, której dziś w rodzinach brakuje. Ojciec pracował jako robotnik leśny, a pomagali mu najstarsi moi bracia. Mieliśmy też małe gospodarstwo. Kiedy ojciec wstawał o brzasku i szedł kosić łąkę, to ja szedłem później z młodszą siostrą Ireną tę trawę rozrzucać i suszyć, a kiedy on, spracowany po całym dniu, wieczorem, klękał przy łóżku, to dla mnie był to autorytet i widok, którego nigdy nie zapomnę. Wszyscy pracowali ciężko i choć przy pracy niewiele mówiło się o Bogu, to ten Bóg był zawsze blisko. Dla wszystkich było oczywiste, że w niedzielę idzie się do kościoła. Wiara nie podlegała żadnym wątpliwościom.

Szykany za sprzeciw


Skończyłem szkołę podstawową w miejscowości Dyrdy, liceum ogólnokształcące w Tarnowskich Górach, a 2-letnie technikum górnicze w Chorzowie-Batorym. Gdy w 1965 roku biskupi polscy napisali słynny list do biskupów niemieckich, komuniści organizowali masówki, podczas których krzyczano: „Jakim prawem przebaczają?”. Ja się odezwałem, broniąc polskich hierarchów; z tego powodu byłem gnębiony i nawet chciano mnie wyrzucić ze szkoły, ale wszystko skończyło się dobrze: zdobyłem tytuł technika-górnika i rozpocząłem pracę w odkrywkowej kopalni dolomitu i w tej branży, na wielu stanowiskach, przepracowałem aż do emerytury.

Wiary trzeba bronić!


Już w okresie komuny miałem świadomość, że naszej wiary trzeba bronić i z takim nastawieniem żyję cały czas, bo wciąż widzę, że jest ona atakowana przez system, później przez liberalizm. Po przejściu na emeryturę czytałem bardzo dużo książek katolickich i zgromadziłem bardzo bogatą bibliotekę religijną, w której największym skarbem jest mistyczne, cudowne dzieło Marii Valtorty, pt. Poemat Boga-Człowieka. Dzięki temu moja wiedza i świadomość religijna bardzo mocno się rozwijały.


Na Facebooku toczę na temat wiary zacięte dyskusje, w których wykorzystuję wiedzę zdobytą m.in. dzięki artykułom publikowanym w „Przymierzu z Maryją”. Prowadzę bloga, (myslebowierze.pl), gdzie publikuję artykuły poświęcone obronie wiary. Co istotne, na blogu tematy te są trwałe i dostępne, a na Facebooku są usuwane i znikają. Cieszę się z tego, co robię, i jestem przekonany, że są to działania niezbędne i konieczne, bo jeśli nie będziemy bronić naszej wiary, to jej przeciwnicy zapędzą nas do katakumb lub uznają, że jest to tylko nasza prywatna sprawa i wtedy nie będziemy mogli się w ogóle odzywać.

Moja książka


Zdecydowałem się nawet napisać książkę w obronie wiary, w której starałem się zestawić wszystkie elementy świata, które noszą znamiona cudów lub są cudami. Książka nosi tytuł Dlaczego? i jest opatrzona mottem: Dlaczego ludzie żyją dzisiaj tak, jakby Boga wcale nie było? Wydałem tę książkę za własne pieniądze, a cały nakład w większości rozdałem.


Oprac. JK

 


Listy od Przyjaciół
 

Szczęść Boże!

Jestem bardzo wdzięczna Redakcji za tak piękną pracę. 25-lecie istnienia Stowarzyszenia Ks. Piotra Skargi to dowód na to, że potrzebna jest taka działalność tysiącom polskich rodzin, jak również nam wszystkim. To pobudza serce i otwiera umysł na wiarę katolicką. Jeszcze raz serdecznie dziękuję za wyróżnienie w postaci pamiątkowego dyplomu i modlitwy Sługi Bożego Ks. Piotra Skargi.

Anna z Ostrowca Świętokrzyskiego

 

Szanowni Państwo!

Od dawna otrzymuję od Państwa „Przymierze z Maryją”. Na mojej ścianie też co roku wisi piękny kalendarz z Matką Bożą. Jakiś czas temu hojnie wspierałem Państwa działalność. Od tego czasu zdążyłem się ożenić, mam dwójkę wspaniałych dzieci. Razem z żoną wychowujemy je w duchu katolickim. Od czasu, gdy wspierałem Państwa moja sytuacja ekonomiczna nieco się pogorszyła, już nie jestem kawalerem, który swobodnie może dysponować swoimi zasobami. Może jednak wkrótce będę mógł wesprzeć Państwa działalność jakąś kwotą, bo uważam, że jest ona szlachetna i ważna.

Paweł


Szanowny Panie Prezesie!

Na wstępie pragnę Pana przeprosić za wieloletnie milczenie. Mimo braku reakcji z mojej strony, przysyłał mi Pan każdego roku kalendarz. Chociaż na to nie zasługiwałam, bardzo sobie to cenię. Kalendarze przypominają mi o każdym święcie kościelnym. Myślę, że miała w tym udział Fatimska Pani, której kapliczką obok naszego kościoła przez kilkanaście lat się opiekowałam. Od dwudziestu dwóch lat jestem na emeryturze, a głównym moim zajęciem są obecnie wizyty u lekarzy, w aptekach, na badaniach, no i oczywiście prace domowe. Kończąc, serdecznie Pana pozdrawiam, życzę wielu wspaniałych Przyjaciół, a przede wszystkim, aby Matka Najświętsza wspierała wszystkie inicjatywy podejmowane przez Stowarzyszenie Ks. Piotra Skargi.

Maria z Lubelskiego

 

Szczęść Boże!

Bardzo dziękuję za kolejną kampanię, od której zależy los i przyszłość naszej katolickiej Polski. Tak wielu Polaków zmieniło życie i poglądy po pandemii. Od nas, Apostołów, wymaga się budzenia sumień naszych rodaków, żeby nie odeszli od chrześcijańskich korzeni. Bóg zapłać za tak cudowne Wasze dzieło. Niech Wam Bóg błogosławi!

Anna z Małopolski

 

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!

Szanowny Panie Prezesie! Serdecznie dziękuję za dotychczasową korespondencję, która służy Czytelnikom w dziele popularyzacji Orędzia naszej Fatimskiej Pani, rozpala ogień patriotycznej miłości do naszej ukochanej Ojczyzny i podejmuje jakże niezbędną dla nas troskę o rozwój cywilizacji łacińskiej, a przede wszystkim jej trwanie w Europie i na świecie. Jestem Panu i Stowarzyszeniu, któremu Pan przewodzi, szczerze i serdecznie wdzięczny i mniemam, że tak czyni wielu Księży i Rodaków w Polsce i na emigracji. Niech te Wasze starania i trud wokół tej sprawy oraz tych tematów wynagrodzi Boża Opatrzność. Za przesłane egzemplarze „Przymierza z Maryją” serdecznie dziękuję. Staram się rozprowadzić je wśród moich najlepszych znajomych i przyjaciół.

Ks. Kazimierz

 

Szczęść Boże!

Dziękuję bardzo za piękny kalendarz „366 dni z Maryją” na 2024 rok, który poświęcony jest szkaplerzowi świętemu. Kalendarz jest bardzo ciekawy i pięknie wydany. Nie o wszystkich przedstawionych szkaplerzach wiedziałam, ale też nie wszystkie można przedstawić w kalendarzu ze względu na objętość. Tak samo jak Pana pragnieniem, tak również i moim jest, aby ten kalendarz trafił do jak największej liczby osób. Pozdrawiam serdecznie.

Lucyna z Bydgoszczy

 

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!

Na początku dziękuję serdecznie za przesłany kalendarz „366 dni z Maryją” na rok 2024. Dziękuję też za grudniowe „Przymierze z Maryją”. Dostałam również 4. numer „Apostoła Fatimy”. Przeczytałam list od Pana Prezesa i świadectwa ludzi, którzy są Apostołami Fatimy. Proponuje Pan, abym opowiedziała swoją historię. Moja historia nie jest niestety chwalebna. Żyłam bardzo daleko od Boga i Kościoła świętego. W zasadzie to nie było życie. Moja mama, bardzo pobożna niewiasta, modliła się za mnie, również kapłani modlili się za mnie. Kiedyś, gdy leżałam i czułam od nóg drętwienie, poczułam trzy pocałunki tak gorące i pełne miłości, że zapragnęłam żyć. Mama była przy mnie, wyciągnęłam ręce do niej i pomogła mi wstać. Teraz sama jestem mamą i wiem, co czuła moja, kiedy żyłam daleko od Boga…

Anna


Szczęść Boże!

Dziękuję za wielkie zaangażowanie i tak wspaniałe dzieło, jakie tworzycie. Dziękuję też za list, „Przymierze z Maryją” i drugi kalendarz z Maryją. W świątecznym „Przymierzu…” opisaliście różne ciekawe tematy związane z Bożym Narodzeniem np. jak godnie przeżyć Wigilię i narodziny Chrystusa. Dziękuję jeszcze za dwa wspaniałe upominki: szopkę bożonarodzeniową i kartę z modlitwą o triumf wiary katolickiej. Nie możemy ani na moment przestać działać na rzecz obrony wiary. Ja w miarę swoich możliwości finansowych, jak do tej pory, gdy zdrowie pozwoli, będę nadal wspierać Was swoim „groszem”… W modlitwach często polecam Bogu i Matce Najświętszej całe Stowarzyszenie. Szczęść Wam Boże na dalsze lata!

Z Panem Bogiem

Stefania z Płocka

 

Szanowni Państwo!

Mozambik jest jednym z najbiedniejszych państw świata i wszelka pomoc materialna, a nade wszystko duchowa, jest nieodzowna. Wsparcie Stowarzyszenia dla tych społeczności jest wielką radością, gdyż mogą z nadzieją budować swoją przyszłość i wieczność! Szczęść Wam Boże!

Marek z Lublina