Cudowne wydarzenia
 
„Kopciuszek" z Pibrac
Agnieszka Stelmach

Święta Germana była niechcianym, maltretowanym i zaniedbywanym dzieckiem. Nigdy nie chodziła do szkoły. W tej mizerii doczesnego życia doświadczyła jednak niezwykłych mistycznych pocieszeń. Żyła tylko 22 lata. Zmarła w oborze. Po jej duszę przybył cudowny orszak…

Nasz „kopciuszek” urodził się w 1579 roku w małej wiosce we Francji o nazwie Pibrac. Wojny, głód i plagi sprawiły, że morale mieszkańców tej miejscowości ograniczało się do walki o przetrwanie. W tej mało znanej wiosce, dziesięć mil na południowy zachód od Tuluzy, leżała farma państwa Cousin. Niegdyś dobrze prosperująca, potem podupadła wskutek złego zarządzania. Ojciec dziewczynki – Laurent – otrzymał ją od swojego taty.

Owdowiały Laurent Cousin postanowił ożenić się ponownie – jak się okazało – z podłą i samolubną kobietą, Armandą de Rajols. Macocha traktowała Germanę bardzo źle. Przybyła na farmę Cousinów, gdy dziewczynka miała około czterech czy pięciu lat.

U samolubnej Armandy Germana wzbudzała odrazę. Sfrustrowana przedwczesną śmiercią własnych dzieci, odreagowywała złość i zniechęcenie na pasierbicy, chorującej na powszechne w owym czasie „skrofuły”. Na napuchniętej szyi i policzkach pojawiały się ropienie. Choroba miała też wpływ na kości i stawy, często powodując obrzęk i otwarte rany na kończynach.

Armanda nie mogła znieść widoku chorego dziecka i wyrzuciła je z rodzinnego domu do obory. Tam dziewczynka, w towarzystwie owiec, spała na słomianym „łożu”. Chodziła w łachmanach, zawsze z gołymi stopami. Była traktowana gorzej niż pies gospodarzy. Każdego ranka oczekiwała cierpliwie pod drzwiami, aż macocha łaskawie rzuci jej coś do jedzenia. Zwykle był to kawałek czerstwego chleba…

Madame Cousin powierzyła dziecku obowiązek wypasania owiec. Germana na pobliskie polany udawała się przez zabagniony las Bouconne. Macocha miała nadzieję, że któregoś dnia wieść o dziewczynce zaginie…

Wielokrotnie też sama próbowała przyspieszyć jej śmierć. Raz, w przypływie wściekłości, poparzyła ją wrzątkiem. Innym razem biła bez opamiętania.

Msze Święte wybawieniem…

Macocha często wpadała w złość i wyżywała się na naszym „kopciuszku”. Jedynym źródłem pocieszenia okazały się dla dziewczynki coniedzielne, a później także codzienne Msze Święte. Germana mogła co tydzień opuszczać farmę i uczestniczyć w nabożeństwie po drugiej stronie rzeki, w zaniedbanym wiejskim kościółku pw. św. Marii Magdaleny.

Dziewczynka z niecierpliwością chłonęła każde słowo kazania i nauki katechetycznej głoszonej po Eucharystii dla dzieci. To tutaj zostało zasiane ziarno wiary. Germana powoli dojrzewała. Zrozumiała siebie i zaczęła pojmować sens swojego mizernego życia. To była misja miłości, poświęcenia i wypraszania łask dla innych – chociażby łaski nawrócenia dla straszliwej macochy.

Mimo że Germana nigdy nie chodziła do szkoły, okazała się sumienną uczennicą w szkole Boskiej Miłości. Doskonale opanowała Katechizm. Nauczyła się go na pamięć. Po każdej niedzielnej nauce przez tydzień rozważała to, czego się dowiedziała. Jej Eucharystyczny Zbawiciel stał się umiłowanym towarzyszem podczas samotnego życia. Często pozostawała w świątyni dłużej niż inni, kontemplując godzinami usłyszane słowo.

W miarę upływu lat Germana odczuwała głęboką potrzebę adoracji Pana Jezusa.

Dziewczyna na czas Mszy pozostawiała stado owiec bez opieki. I mimo że okoliczne lasy roiły się od wilków, cud Boski sprawił, że nigdy jej stado nie zostało zaatakowane. Każdego ranka pobliski kościół parafialny biciem dzwonów wzywał ją na Mszę. Deszcz, śnieg czy burza nigdy nie przeszkadzały jej w sumiennym wykonywaniu świętej praktyki.

Sąsiedzi nie mogli się nadziwić, że owieczki Germany były tak zdyscyplinowane i nigdy nie opuściły terenu, który dziewczyna wyznaczała za pomocą wełny.

 

Dobroć i niewinność

Wkrótce wiejskie dzieciaki zaczęły dostrzegać w ubogiej pasterce dobroć i niewinność. W niewypowiedziany sposób dzieci garnęły się do skromnej Germany chodzącej w łachmanach, zdeformowanej i pokrytej ropniami.

Po szkole biegły do niej na wzgórze, gdzie zrobiła sobie kapliczkę z dwóch prymitywnych kawałków drewna, ułożonych w kształcie krzyża i przypominających o Męce kochającego Zbawiciela. W swych dłoniach pasterka dzierżyła różaniec zrobiony ze sznurka i słomy. Po modlitwie dzieci siadały wokół niej i rozmawiały.

Germana nigdy nie mówiła o sobie. Nie uskarżała się. Opowiadała o Świętej Wierze, która rozwijała się dzięki długim godzinom ciszy, modlitwy i cierpienia. Kontemplowanie piękna natury i liczne łaski obudziły w jej sercu płomienną miłość do Boga. Opowiadała o swoim żarliwym pragnieniu, by pomóc innym kochać Go bardziej. Kiedy jej lojalni towarzysze ubolewali nad poszarpanym ubraniem, niedostatkiem jedzenia czy siniakami, które widzieli na ciele, Germana pomagała im dostrzec, że wszystkie te cierpienia to okazje do wspominania Męki naszego Pana.

Boskie życie Germany toczyło się z dnia na dzień. Mroźne zimy, upalne lata przynosiły ze sobą nowe krzyże, ale któregoś dnia Bóg uznał za stosowne, by wybranemu przez Siebie stworzeniu okazać swoją aprobatę przed ludźmi.

Była wczesna wiosna. Śniegi topniały i wylewały potoki. Germana, słysząc dzwony kościelne, wiedziała, że nie ma wystarczająco dużo czasu, aby dojść do mostu i zdążyć na Mszę. Postanowiła więc przejść przez potok Cou­rbet, który w innych porach roku był jedynie strumieniem. Teraz okazał się rwącą rzeką. Dwaj jej przyjaciele po przeciwnej stronie krzyknęli, by nie próbowała wchodzić do rzeki, bo jest zbyt rwąca i głęboka. Młoda pasterka jednak wykonała znak krzyża i ku zdziwieniu gapiów, rozstąpiły się wody potoku – jak niegdyś Morze Czerwone – pozostawiając dla niej suchą ścieżkę.

Wiadomość o tym cudzie wkrótce rozeszła się po całej wiosce. Wywołała różne reakcje. Madame Cousin była rozgniewana, ponieważ wiele osób zaczęło okazywać szacunek młodej dziewczynie, której tak bardzo nienawidziła. Fakt, że zdarzył się cud, nie zmienił jednak jej serca. Dlatego Germana modliła się za swoją macochę jeszcze bardziej. Wiedziała, jak bardzo nienawiść obraża Boga i że dopóki macocha się nie zmieni, trudno będzie ocalić jej duszę.

Dziewczyna, chociaż sama nic nie miała, pomagała żebrakom. Dzieliła się z nimi czerstwym chlebem. Madame Cousin słyszała o tym i biła Germanę, krzycząc, że nie będzie żywić wszystkich okolicznych żebraków.

 

Kwiaty zimową porą

Pewnego bardzo mroźnego zimowego dnia nasz „kopciuszek” udał się do kuchni, by zabrać kilka odpadków dla swoich wygłodniałych przyjaciół. Macocha zauważyła to i w pośpiechu udała się za Germaną. Rozzłoszczona kobieta podniosła laskę. Zaczęła gonić pasierbicę, wrzeszcząc w niebogłosy i starając się udowodnić wszystkim, że dziewczyna jest złodziejką. Wymachując kijem nad jej głową, madame Cousin – w obecności tłumu mieszkańców – zażądała od Germany, by rozchyliła swój fartuch. Dziewczyna wzbraniała się. W końcu opuściła rąbki fartucha. Jakież było zdziwienie, gdy zamiast kawałków chleba wysypały się – w środku srogiej zimy – kolorowe i niespotykane w tych rejonach kwiaty.

Zbyt wielu świadków było obecnych, by madame Cousin mogła zdyskredytować dziewczynę. Od tego momentu współczucie i podziw wieśniaków dla pobożnej pasterki zaczęły wzrastać.

Wkrótce pojawiły się inne oznaki, które dowiodły, że Bóg obdarzył ją błogosławieństwem. Doniesiono, że obora, w której spała, w nocy płonęła jakimś cudownym światłem. Przechodzący obok słyszeli niebiański śpiew…

Po prawie dwudziestu latach zaniedbań słaby Laurent Cousin uderzył pięścią w stół i zażądał od swojej drugiej żony zmiany sposobu traktowania Germany. Serdecznie przeprosił córkę za zaniedbania. Chciał, by ponownie zajęła miejsce w izbie. Dziewczyna wyjaśniła jednak, że jest całkowicie zadowolona ze swojego dotychczasowego „mieszkania”.

W cierpieniu i samotności znalazła Chrystusa, i nie porzuciła Go dla wygód ludzkich. Lata poświęcone na modlitwę i ofiarowane cierpienia zaczęły przynosić owoce. Madame Armanda zaczęła się zmieniać. Próbowała nawet – już u schyłku życia naszego „kopciuszka” – wynagrodzić pasierbicy całe zło, jakiego ta doświadczyła za jej przyczyną.

Wizja królewskiego orszaku

W końcu sam Bóg postanowił wezwać Germanę do siebie. Wiosną 1601 roku ksiądz z Gaskonii podróżował do Tuluzy. Była noc, kiedy zbliżał się do Pibrac i ledwie mógł dojrzeć drogę w ciemności. Nagle niebiańska jasność przeniknęła noc. Miał wizję. Ujrzał procesję świętych dziewic, schodzącą z Nieba. W tym samym czasie podróżujący z innej strony dwaj zakonnicy również w ciemności nocy zgubili drogę. Poszukali więc schronienia w ruinach zamku Pibrac. Oni także widzieli dziewice otoczone jaskrawym światłem.

Jednocześnie ojciec Germany, zaniepokojony niezwykłym beczeniem owiec, głośno zawołał córkę po imieniu. Zatrwożył się, gdy nie odpowiedziała.

Tymczasem tego samego ranka podróżujący ksiądz i pozostali dwaj zakonnicy pośpieszyli, by opowiedzieć wieśniakom z Pibrac o tym, czego byli świadkami. Mówili między innymi o swych wizjach. Widzieli w niej dziewicę w towarzystwie aniołów wstępującą do Nieba. Mieszkańcy wioski – z opisu, jaki podali podróżnicy – od razu wywnioskowali, że „święta pasterka” zmarła.

Na farmie zastali Germanę martwą. Jej anielskie oblicze pozbawione było strachu i przerażenia. Dziewczyna promieniała niewypowiedzianym pięknem. W całej wiosce szybko rozeszła się wieść o śmierci pasterki. Jej wierni przyjaciele, dzieci, zebrały dzikie goździki i łodygi żyta, by zrobić wieniec. Odmieniona madame Cou­sin ubrała „kopciuszka” w piękną sukienkę, jakiej Germanie nigdy w życiu nie było dane nosić. W ręce włożono jej gromnicę. Ciało pochowano w wiejskim kościele, gdzie uwielbiała się modlić. Było to jedyne miejsce na ziemi, w którym naprawdę czuła się jak u siebie w domu.

 

Cuda

Pamięć o pasterce z Pibrac z pewnością zaginęłaby, gdyby nie interwencja Boska. Czterdzieści trzy lata po śmierci Germany zmarła starsza kobieta z tej samej parafii. W testamencie zastrzegła, że chce być pochowana w kościele. Dwóch robotników zaczęło usuwać kamienne płyty i osłupieli, widząc tuż pod powierzchnią ciało młodej dziewczyny. Jej delikatny nosek krwawił wskutek uderzenia łopatą.

Jak szaleńcy wybiegli z kościoła i oznajmiali napotkanym wieśniakom, co ich spotkało. Wkrótce przy ciele dziewczyny zjawił się tłum gapiów, z których dwóch było członkami rodziny Cousinów. Tych dwoje zidentyfikowało ciało pasterki. Wyciągnięto je i umieszczono w szklanej trumnie w przedsionku kościoła, aby wszyscy mogli je zobaczyć.

Pewien bogaty parafianin i jego młoda żona nie byli zadowoleni z tego powodu. Poskarżyli się proboszczowi, który polecił przenieść trumnę do zakrystii. Jeszcze tej samej nocy młoda żona i jej nowo narodzone dziecko zostali dotknięci tajemniczą chorobą. W ciągu kilku dni oboje znaleźli się na granicy śmierci. Mąż błagał pasterkę z Pibrac o pomoc. Prosił o wybaczenie, że nie okazał jej szacunku i błagał o wyleczenie żony oraz dziecka. W czasie trwania nowenny umierającej kobiecie ukazała się Germana. Położyła dłoń na dotkniętym chorobą ciele. Następnego ranka zarówno matka, jak i dziecko odzyskali ­zdrowie.

Kult Germany rozprzestrzeniał się w szybkim tempie do tego stopnia, że w 1789 roku, prawie 200 lat po jej śmierci, siła wiary w tym regionie Francji stała się przeszkodą dla rewolucjonistów. Ci niegodziwi ludzie, którzy usiłowali „obalić tron i ołtarz”, by unicestwić katolicyzm, musieli zniszczyć przywiązanie narodu do tej prostej niewykształconej sieroty. Trzech żołnierzy weszło do wiejskiego kościoła i usunęło giętkie ciało Germany. Wrzucili je do dołu wykopanego w tym celu i przykryli wapnem palonym, aby przyspieszyć proces rozkładu. Ci, którzy dokonali tego świętokradzkiego czynu, nagle zostali dotknięci różnymi oszpecającymi chorobami. Najmłodszy z oprawców, który z trudem mógł chodzić, nie nawrócił się i umarł w nędznym stanie. Dwaj inni pokutowali za swoje grzechy. Doznali całkowitego uleczenia za wstawiennictwem Germany.

Pomimo sprzeciwu i wściekłości rewolucjonistów wierni nadal czcili Służebnicę Bożą. Jej ciało w cudowny sposób odbudowało się i było jeszcze piękniejsze niż przed wrzuceniem do rowu z wapnem. Do stóp pogardzanego za życia „kopciuszka” przybywali królowie i ich poddani, młodzi i starzy, uczeni i niepiśmienni. Wobec licznych i wielkich znaków dokonanych za jej wstawiennictwem, papież Pius IX ogłosił ją świętą w 1867 roku. Jej wspomnienie przypada 15 czerwca. Jest patronką ludzi niechcianych i odrzuconych.

 

 

Ilustrował: Jacek Widor

    



NAJNOWSZE WYDANIE:
Bóg uniżył się dla nas!
Dwa tysiące lat temu nie było miejsca dla godnych narodzin Króla Wszechświata, ale czy dziś jest miejsce dla Niego w sercach i duszach ludzkich? Iluż naszych bliźnich, sąsiadów, członków rodzin zamyka przed Nim – i to z hukiem! – swoje drzwi?

UWAGA!
Przymierze z Maryją
WYSYŁAMY
BEZPŁATNIE!
 
Małopolska pielgrzymka Apostołów Fatimy
Tomasz D. Kolanek

Kilka miesięcy temu moja starsza córka – Kinga – zapytała: Tato, ilu masz przyjaciół? Moja odpowiedź brzmiała: Jednego – wujka Kacpra, na co Kinga zareagowała słowami: Uuuuu… To bardzo mało. Podejrzewam, że nie zrozumiała nic z mojego miniwykładu, iż nie liczy się ilość, tylko jakość… Kacper nigdy mnie nie zawiódł; gdy tylko może, służy mi pomocną dłonią; nie wstydzi się odmawiać ze mną publicznie Różańca; zawsze potrafi mnie wysłuchać, gdy trzeba – pocieszyć lub przywołać do porządku…

 

Na pewno każda z osób czytających ten tekst ma teraz przed oczami swojego przyjaciela lub przyjaciółkę, którzy czasem potrafią być bliżsi niż rodzeństwo. Jak zareagowalibyście, Drodzy Państwo, gdybym poinformował, że pewnego wrześniowego, deszczowego tygodnia miałem zaszczyt i przyjemność poznać kilkanaście osób, których tak jak Kacpra mógłbym nazwać moimi przyjaciółmi? Tak, tak… Spotkałem takich ludzi i  co ciekawe – wszyscy znajdowali się w jednym miejscu, czyli Centrum Szkoleniowo-Konferencyjnym im. Ks. Piotra Skargi w Zawoi. Tak, proszę Państwa, chodzi o Apostołów Fatimy i ich bliskich, którymi dane mi było opiekować się podczas wyjazdu pielgrzymkowego po Małopolsce.


Pięć dni…


W ciągu trwającego pięć dni wyjazdu wysłuchałem dziesiątek przeróżnych – czasem smutnych, niekiedy poruszających, często zabawnych, ale zawsze opowiedzianych z pasją – historii, rozmawiałem na setki różnych tematów i odmówiłem niezliczoną liczbę przepięknych modlitw, litanii i koronek, ale o tym za moment…

Wszystko zaczęło się w poniedziałek od mojej… nadmiernej pewności siebie. Na niebie pięknie świeciło słońce, chmury znajdowały się gdzieś hen, daleko, a temperatura zdawała się z każdą minutą rosnąć. Mając to wszystko na uwadze, powiedziałem sam do siebie: Niemożliwe, żeby z dnia na dzień pogoda zmieniła się tak jak to zapowiadają. A prognozy głosiły, że nadchodzi tydzień deszczu, a temperatura spadnie o niemal 20 stopni. Ja jednak nie wziąłem ani kurtki, ani żadnego okrycia przeciwdeszczowego…


W Krakowie i Kalwarii…


I tak oto nastał wtorek. Bardzo szybko przekonałem się, że prognozy tym razem się sprawdziły. Apostołowie Fatimy patrzyli na mnie z lekko zażenowanym uśmiechem – jakby prawie wszyscy chcieli mi powiedzieć: A nie mówiliśmy?…


No nic… Trzeba ruszać w drogę. Pierwszym punktem na naszej pielgrzymkowej mapie było Sanktuarium św. Jana Pawła II w Krakowie. Równo w południe wzięliśmy udział we Mszy Świętej, po której odmówiliśmy Koronkę do Bożego Miłosierdzia wraz z Litanią do Najświętszego Serca Pana Jezusa, a następnie mieliśmy możliwość zwiedzania wraz z przewodnikiem miejscowego muzeum i całego sanktuarium. Dla mnie osobiście najważniejszym punktem tegoż zwiedzania była kaplica Świętej Kingi. Kto nie wie dlaczego, tego odsyłam do początku czytanego właśnie teraz tekstu.


Kolejnym punktem naszej trasy była Kalwaria Zebrzydowska i… czy trzeba pisać coś więcej? Napisać, że jest to jedno z najwspanialszych miejsc na duchowej mapie Polski, to nic nie napisać. Powiedzieć, że Apostołowie Fatimy, mimo nieustannie padającego deszczu, byli zachwyceni zarówno, jeśli idzie o doznania turystyczne oraz przede wszystkim religijne, to jakby nic nie powiedzieć.


Ze św. Charbelem…


Niezwykle wzruszającym momentem był dla mnie środowy poranek, kiedy to każdy z obecnych na naszej pielgrzymce zapytał mnie: czy weźmiemy udział we Mszy Świętej. Tak się stało i to pomimo faktu, że musieliśmy przejść pieszo półtora kilometra w nieustających strugach deszczu.


Środa w ogóle była „dniem na odpoczynek”. Apostołowie Fatimy mogli przeżyć ten dzień w dowolny sposób. Zdecydowali jednak, że spędzą go na wspólnej modlitwie i wysłuchaniu kilku przesłań duchowych, jakie dla nich przygotowałem. Na koniec dnia odwiedził nas Jacek Kotula. Wygłosił on poruszający wykład o św. Charbelu Makh­loufie, podczas którego mogliśmy uczcić jego relikwie. Następnie odśpiewaliśmy Apel Jasnogórski.


Fatimskie Sanktuarium na Krzeptówkach


Czwartek z kolei był dniem kulminacji złych warunków atmosferycznych. Tego dnia mieliśmy się udać do Zakopanego do Sanktuarium Matki Bożej Fatimskiej na Krzeptówkach. Nie dość, że deszcz padał i padał, to jeszcze – jak to w Zakopanem – mocno dawał o sobie znać porywisty wiatr. Apostołowie dzielnie to przetrwali…. Po Mszy Świętej zapytałem jednego z kapłanów, czy możemy wspólnie odmówić Koronkę do Bożego Miłosierdzia. Duchowny oczywiście się zgodził, ale nie to było najbardziej poruszające, tylko to, że do naszej kilkunastoosobowej modlącej się grupy dołączyło kilkadziesiąt osób.


Tak jak wcześniej poinformowałem – starałem się wraz z Apostołami Fatimy odmawiać nie tylko Różaniec i Koronkę do Bożego Miłosierdzia. Wielu z nich powiedziało, że nie znało wcześniej np. Koronki do Ducha Świętego, Koronki Anielskiej czy też koronek wstawienniczych m. in. do świętego Gerarda, świętego Peregryna czy świętego Franciszka. Odmawialiśmy również litanie, których ja sam nie znałem, jak Litania do Ducha Świętego, po odmówieniu której wywiązała się bardzo ciekawa dyskusja dotycząca wezwania: Duchu Święty, który nas umocniłeś w sakramencie bierzmowania, zmiłuj się nad nami. Apostołowie Fatimy zwrócili uwagę, że tak wielu dziś zapomina, czym jest sakrament bierzmowania i ubolewali, że równie wielu nie chce przyjąć darów Ducha Świętego.


Piękny czas


Cóż więcej mogę napisać? To był naprawdę przepiękny czas. Ludzie, których miałem przyjemność poznać, z którymi rozmawiałem, wspólnie modliłem się i posilałem, są skarbem Kościoła, Polski i naszego Stowarzyszenia. Ja osobiście czułem się, jakbym znał ich od zawsze i jednocześnie mógłbym powiedzieć im o wszystkim, co dobre i co złe. Każdy z Apostołów Fatimy miał swoją własną historię wzlotów i upadków, radości i cierpień, przy których moje problemy są zwykłą błahostką. Każdy jednak przetrwał dobry i trudny czas dzięki wierze w Chrystusa – naszego Pana i Zbawiciela!


Listy od Przyjaciół
 
Listy

Szanowni Państwo!

Cieszę się ze wszystkich kampanii, jakie prowadzicie. Jako osoba wierząca uważam, że jest to wspaniała uczta duchowa. Oglądałam jubileusz Stowarzyszenia ks. Piotra Skargi i życzę Wam wszelkiego dobra. Bóg Wam zapłać za wszystkie lata. Zostańcie z Bogiem!

Barbara ze Środy Śląskiej

 

 

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!

Jestem pełna podziwu za to, co Stowarzyszenie Ks. Piotra Skargi robi na rzecz rodzin. Ja prawdziwie wierzę, że rodzina jest podstawą ładu i porządku społecznego oraz istotnych wartości dla funkcjonowania społeczeństwa. Jestem bardzo wdzięczna Panu Prezesowi za tę kampanię, dzięki której ludzie mogą zrozumieć, co to znaczy być prawdziwym chrześcijaninem. Bardzo pragnę, by nasza polska rodzina stała się miejscem modlitwy, pokoju i chrześcijańskich wartości, na wzór Świętej Rodziny z Nazaretu.

Najświętsza Rodzino, bądź naszą obroną! Tego bardzo pragnie polskie społeczeństwo!

Janina z Lubelskiego

 

 

Szczęść Boże!

Jako Apostołka Fatimy jestem bardzo zadowolona z akcji na rzecz rodziny, ponieważ właśnie rodzina jest najważniejsza. W naszym kraju niestety niszczy się ją najbardziej, jak tylko się da. Mam nadzieję, że Matka Boża pomoże Wam ją obronić. Bez rodzin jesteśmy skończeni. Cieszę się, że są takie akcje jak Wasza. Bardzo proszę o modlitwę – o to żebym wyszła z nowotworu.

Bóg zapłać!

Helena z Krakowa

Szczęść Boże!

Bardzo dziękuję za przepiękne materiały z niedawnej kampanii, a w szczególności za piękną tabliczkę z wizerunkiem Świętej Rodziny. Uważam, że jest to najpiękniejsza akcja z dotychczasowych, które znam. Gratuluję kreatywności! Niech Duch Święty prowadzi Was każdego dnia.

Roman ze Rzgowa

 

 

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!

Od kilku lat moje życie toczy się w cieniu trudnych doświadczeń, które jednak zbliżyły mnie do Jezusa i Maryi. Przez długi czas zmagałam się z problemami rodzinnymi – mąż był chorobliwie zazdrosny, atmosfera w domu była pełna napięcia, a ja nie miałam siły, by się bronić. Do tego doszły obowiązki wobec dzieci, chora siostra i matka w szpitalu. Czułam się przytłoczona, rozważałam rozwód, ale modlitwa dawała mi nadzieję. Prosiłam Boga, by pomógł mi przetrwać albo zakończyć to, co mnie niszczyło. W 2023 roku moje zdrowie załamało się. Trafiłam do szpitala z hemoglobiną na poziomie 6. Przeszłam transfuzję, badania wykazały guzy, zapalenia jelit, wątroby, nadżerki. Lekarze podejrzewali nowotwór. Byłam słaba, nie mogłam jeść ani się modlić. Mimo to ofiarowałam swoje cierpienie za grzeszników. W styczniu 2024, w święto Matki Bożej Gromnicznej, miałam trafić do szpitala, ale mnie nie przyjęto. Oddałam wszystko Bogu, prosząc o siłę i prowadzenie. W kwietniu usłyszałam wewnętrzny głos: „26 kwietnia otrzymasz dobrą wiadomość”. I rzeczywiście – hematolog powiedziała, że przeszczep szpiku nie będzie konieczny. W czerwcu przeszłam operację, podczas której miałam mistyczne doświadczenie. To wydarzenie umocniło moją wiarę. Wróciłam do zdrowia, choć ZUS odmówił mi świadczeń, a sąd pracy nie uwzględnił mojej sytuacji. Mimo to wróciłam do pracy w DPS. Zaangażowałam się w modlitwę za kapłanów w ramach Apostolatu Margaretka i Róż Różańcowych. Mam 14 kapłanów pod opieką modlitewną i 8 róż. Codzienna modlitwa daje mi siłę. W styczniu uczestniczyłam w Dniu Skupienia w Licheniu. To głęboko poruszyło moje serce. Doświadczyłam też duchowych ataków – nocą pojawiały się dziwne światła, cienie, głosy. Modliłam się, odpędzałam je, czułam obecność Pana Jezusa, który mnie chronił. Wierzę, że to była próba. Dziś wiem, że Bóg prowadzi mnie przez wszystko. Moje życie się odmieniło. Po latach wróciłam do spowiedzi, przyjęłam Komunię Świętą… Widzę, jak świat się zmienia, jak ludzie oddalają się od Boga, a ja chcę być świadkiem Jego miłości. Dziękuję Bogu za uzdrowienie, za siłę, za prowadzenie. Moje świadectwo to dowód, że nawet w najciemniejszych chwilach można odnaleźć światło – jeśli tylko otworzy się serce na Bożą obecność.

Marzena

 

 

Szczęść Boże!

Wasza kampania o Aniele Stróżu jest bardzo potrzebna, aby ludzie w niego uwierzyli, prosili go o potrzebne łaski i modlili się do niego. Wszystkie Wasze akcje są bardzo pożyteczne i potrzebne!

Daniela z Włocławka

 

 

Szanowni Państwo!

Dziękuję! Wielkich dzieł dokonujecie. Cieszę się, że należę do Apostolatu Fatimy, że otrzymuję „Przymierze z Maryją”. Bardzo mnie to raduje. Niestety, ogólny kryzys jest odczuwalny. Dzisiaj to wszystko mnie stresuje. Istnieje realne zagrożenie, a społeczeństwo potrzebuje informacji; niestety jest jej mało. Ludzie nadal milczą i stresują się, a władza chce wprowadzać programy deprawujące dzieci i młodzież. Musimy więc uciekać się pod opiekę Świętej Rodziny! Brawo za tę akcję! To jest Boże prawo – proszę nie ustawać!

Mieczysława z Przemyśla

 

 

Szczęść Boże!

Bardzo się cieszę, że powstała akcja dotycząca obrony rodziny. Jestem ojcem piątki dzieci, dzięki którym jestem dumny i szczęśliwy. Dziękuję Bogu za ten wspaniały dar. Proszę o Jego błogosławieństwo dla wszystkich rodzin w naszej Ojczyźnie! Święty Józefie, módl się za nami!

Jan z Lubelskiego

 

 

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!

Bardzo dziękuję całemu Stowarzyszeniu za wszystkie akcje i za „Przymierze z Maryją”. Wasze kampanie prowadzą do szczęścia Bożego na tym świecie i pięknego życia w Niebie. Bóg zapłać, że przyjmujecie to potrzebne natchnienie od Ducha Świętego.

Apostołka Agnieszka z Łódzkiego