Wychudzony kapłan ledwo trzyma się na nogach. Stoi przed stolikiem zaścielonym kawałkiem białego płótna, który służy teraz za ołtarz. Posiniaczone ręce księdza ubranego w podarty mundur i komżę podnoszą do góry kawałek suchego chleba – jedyny, jaki udało mu się znaleźć w północnokoreańskim obozie. Jeńcy wodzą wzrokiem za Ciałem Pańskim, tak cudownie przemienionym w tym gnijącym baraku… Są głodni, przemarznięci, chorzy. Nie takie Święta Bożego Narodzenia pamiętali ci młodzi żołnierze z domu rodzinnego…
Emil Kapaun urodził się 20 kwietnia 1916 roku w rodzinie czeskich imigrantów na farmie pod małym miasteczkiem Pilsen w stanie Kansas. W dzieciństwie bardzo lubił grać w baseball. Rodzina Kapaunów miała pokaźnych rozmiarów gospodarstwo rolne, na którym uprawiali pszenicę oraz kukurydzę. Sport i praca w polu wykształciły w chłopcu tężyznę fizyczną oraz hart ducha.
Po ukończeniu szkoły średniej w Pilsen w roku 1930, Emil zdecydował się wstąpić do seminarium duchownego w mieście Conception w stanie Missouri. Po sześciu latach formacji duchowej został skierowany na dodatkowe studia teologiczne do Saint Louis. 9 czerwca 1940 przyjął święcenia kapłańskie z rąk biskupa diecezji Wichita.
W 1943 roku na krótko wyznaczono ks. Kapauna kapelanem pomocniczym na lotnisku wojskowym Herington w stanie Kansas. Choć kilka miesięcy później objął probostwo świeckiej parafii, co dla młodego księdza było szybkim awansem, to pierwsza, krótka przygoda z wojskiem zaważyła na całym jego dalszym życiu.
Dżungla, jeep i krucyfiks
W sierpniu 1944 roku ks. Kapaun wstąpił do Szkoły Kapelanów Armii Amerykańskiej w Fort Devens w stanie Massachusetts. Po ukończeniu kilkumiesięcznego kursu ze stopniem kapitana, objął kapelanię w bazie wojskowej Camp Wheeler w Georgii. Razem z innym księdzem roztaczali tam opiekę duszpasterską nad 19 tysiącami katolickich żołnierzy. To było jednak najmniejsze z wyzwań, jakie ks. Kapaun miał podjąć.
W kwietniu 1945 roku wysłano go do Birmy, gdzie od trzech lat trwała krwawa wojna pomiędzy wojskami alianckimi i japońskimi. Wciąż toczące się walki z Japończykami były zaledwie pierwszym z szeregu problemów, którym musiał sprostać kapelan. Poruszał się on po trudnym i odludnym terenie, w tropikalnej dżungli, gdzie łatwo było się zgubić, a siedziby ludzkie dzieliło od siebie często kilkadziesiąt kilometrów. Panował nieprzyjazny klimat i szalały choroby tropikalne, takie jak malaria.
Po opieką ks. Kapauna znajdowali się nie tylko żołnierze amerykańscy, brytyjscy i hinduscy, ale też birmańska ludność cywilna nawrócona na katolicyzm. Był więc kapelanem i misjonarzem jednocześnie. Obszar odpowiedzialności ks. Kapauna w Birmie obejmował 5200 km kwadratowych. Poruszał się po nim samochodem terenowym Jeep Willys, który służył mu zarówno za środek transportu, jak i za sypialnię, jadalnię i w razie potrzeby nawet ołtarz.
Z uwagi na to, że na obszarze jego posługi w promieniu setek kilometrów nie było żadnego kościoła ani kaplicy, ks. Kapaun odprawiał Msze Święte na masce swojego samochodu. Dbał jednak o to, aby zachować najwyższy możliwy w takich warunkach standard dbałości o liturgię. Najpierw rozścielał na masce swój płaszcz, aby naczynia liturgiczne nie miały kontaktu z brudną karoserią samochodu. Na płaszczu ustawiał kamień ołtarzowy – niezbędny, aby odprawić każdą polową Mszę Świętą. Na nim rozścielał obrus; pomimo spartańskich warunków kapelan zawsze potrafił zadbać o to, aby był on nieskazitelnie czysty. Wreszcie na obrusie ks. Kapaun kładł naczynia liturgiczne, Pismo Święte i krucyfiks, po czym na tak przygotowanym ołtarzu polowym, ubrany w szaty zarzucone na mundur, sprawował Najświętszą Ofiarę.
Komunizm w natarciu
W lutym 1946 roku po zakończeniu demobilizacji wojsk amerykańskich w Birmie, ks. Kapaun powrócił do Stanów Zjednoczonych i został przeniesiony do cywila. Rok później pobierał nauki na Amerykańskim Uniwersytecie Katolickim w Waszyngtonie. Jednak już po trzech latach przywrócono go do służby w armii i w 1950 r. ksiądz kapelan pojechał z posługą do amerykańskich wojsk okupacyjnych w Japonii. Choć dopiero pięć lat minęło od zakończenia najgorszej z wojen, nad światem znów zbierały się czarne chmury. 25 czerwca 1950 roku komunistyczna Korea Północna zaatakowała Koreę Południową, którą wspierały Stany Zjednoczone. W lipcu ks. Kapaun popłynął na Półwysep Koreański jako kapelan 8 Pułku Kawalerii, wchodzącego w skład amerykańskiej 1 Dywizji Kawalerii.
18 lipca 8 pułk wylądował w Korei jako pierwszy amerykański oddział, który przybył na pomoc południowokoreańskim sojusznikom. Ofensywa komunistów z północy zamknęła wojska ONZ w tzw. worku pusańskim, skrawku terenu nad wybrzeżem Morza Japońskiego. Ks. Kapaun cierpiał głód i wszelkie niedostatki frontowego życia razem ze zwykłymi żołnierzami. Spowiadał pod ostrzałem, wynosił rannych z pola walki, odprawiał polowe Msze Święte. Czasami północnokoreańscy snajperzy strzelali złośliwie w jego naczynia liturgiczne. Ks. Kapaun zawsze znajdował jednak sposób, żeby zdobyć nowe.
We wrześniu 1950 r. oddziały amerykańskie dokonały wielkiego desantu pod Inczon, który uratował wymęczone wojska w worku pusańskim. Ofensywa sił ONZ ruszyła na północ i w ciągu zaledwie kilku miesięcy zepchnęła komunistów nad chińską granicę. Wydawało się, że koniec wojny jest już kwestią zaledwie tygodni. I wtedy, 25 października, Koreę zalało kilkaset tysięcy żołnierzy chińskich.
8 Pułk Kawalerii, w którym służył ks. Kapaun, był pierwszą jednostką amerykańską, jaka miała styczność z oddziałami chińskimi w czasie tej wojny. W bitwie pod Unsan pułk został okrążony przez Chińczyków i prawie całkowicie zniszczony. Ks. Kapaun dostał się do niewoli 2 listopada 1950 roku. Choć miał możliwość ucieczki z przedzierającymi się na południe grupkami żołnierzy, pozostał do końca z ostatnimi, broniącymi się oddziałami.
Niewola i śmierć
Ks. Kapaun wraz z innymi pojmanymi żołnierzami 8 Pułku Kawalerii został osadzony w obozie jenieckim niedaleko Sombakolu na terytorium Korei Północnej, lecz zarządzanym przez armię chińską. Miejsce to było piekłem na ziemi: jeńcy mieszkali w nieogrzewanych barakach, szerzyły się choroby, nie było leków; więźniowie umierali od katorżniczej pracy, przez wychłodzenie organizmu, z głodu, a także padali ofiarą pobić i morderstw dokonywanych przez strażników.
Ksiądz kapelan służył żołnierzom w każdy możliwy sposób. Nie tylko odprawiał im potajemnie Msze Święte, konsekrując kawałek zdobytego jakimś sposobem chleba, ale też pokrzepiał dobrym słowem, godził skłóconych, szmuglował do obozu leki, a nawet kradł żywność strażnikom, aby rozdać ją głodującym jeńcom. Sam gasł stopniowo, bo oddawał innym jeńcom własne, i tak głodowe, racje żywnościowe.
W końcu przeniesiono go do tzw. szpitala obozowego; w rzeczywistości była to umieralnia, w której umieszczano niemogących już pracować jeńców, aby tam dogorywali. Pozostawiony bez opieki medycznej, konający z głodu, chory na dyzenterię, zapalenie płuc i zakrzepy krwi, ks. Emil Kapaun zmarł 23 maja 1951 roku, dożywszy wieku zaledwie 35 lat. Pochowano go w zbiorowej mogile nad rzeką Yalu, wyznaczającą granicę Korei Północnej i Chin, do której komunistyczni żołnierze po prostu wrzucali ciała zmarłych jeńców i zakopywali je bez trumien, a nawet worków.
Droga na ołtarze
Ks. kpt. Emil Kapaun był jednym z dwunastu katolickich kapelanów Armii Stanów Zjednoczonych, którzy zginęli w czasie wojny koreańskiej. Jednak wyjątkowo ofiarna postawa, poświęcenie i niezłomny hart ducha do ostatnich chwil życia sprawiły, że to właśnie o ks. Kapaunie najżywszą pamięć przywieźli w swoich sercach amerykańcy żołnierze wracający z Korei.
W 1993 roku papież św. Jan Paweł II otworzył jego proces beatyfikacyjny. Od tego momentu przysługuje mu tytuł Sługi Bożego. Obecnie badane są trzy przypadki cudownych uzdrowień, które przypisuje się jego wstawiennictwu. W 2013 roku Sługa Boży ks. Emil Kapaun został pośmiertnie odznaczony Medalem Honoru, najwyższym amerykańskim odznaczeniem wojskowym.
Marcin Więckowski
Kilka dni przed Świętami Wielkanocnymi redakcję „Przymierza z Maryją” odwiedzili Państwo Anna i Jerzy Kasperczykowie z Krakowa, którzy wspierają Stowarzyszenie Ks. Piotra Skargi od początku jego istnienia. – Prowadzicie Państwo dobrą działalność. Wiem, że teraz jest ciężej, ale z pomocą Bożą…, bo inaczej się nie da – mówi pani Anna.
– Do Apostolatu Fatimy należymy wspólnie z mężem od 2001 roku – kontynuuje. To się stało tak, że listonosz przyniósł do naszej pracy ulotkę Stowarzyszenia. Zainteresowaliśmy się i napisaliśmy…
Aktywni Dobrodzieje Stowarzyszenia
– Bierzemy udział w kampaniach organizowanych przez Stowarzyszenie i modlimy się, wykorzystując otrzymane materiały. Wzięliśmy też udział w akcji, podczas której zbierano pieniądze na wykupienie i remont siedziby Stowarzyszenia przy ul. Augustiańskiej w Krakowie – dodaje pan Jerzy. – Parę lat temu byliśmy na ul. Augustiańskiej podczas peregrynacji figury Matki Bożej Fatimskiej – dopowiada pani Anna. – Ja osobiście byłam też gościem na jednym z Kongresów Konserwatywnych, który odbywał się w Krakowie przy ul. Sławkowskiej. To było bardzo przyjemne doświadczenie. Do wspierania Stowarzyszenia wciągnęliśmy naszą mamę, która obecnie ma już 96 lat, ale wciąż otrzymuje i czyta „Przymierze z Maryją”. [...]
[Pełny tekst w wydaniu papierowym]
Szanowny Panie Prezesie!
Jestem osobą wiekową (88 lat), schorowaną – o bardzo niewielkich możliwościach działania. Od lat jestem zwolenniczką działalności Pana oraz Stowarzyszenia Ks. Piotra Skargi. Dziękuję Panu Bogu za Pana osobę, modlę się od kilkunastu lat o powodzenie Waszych akcji. W życiu wiele przeżyłam i widziałam, mogę więc obiektywnie ocenić Waszą działalność. Wyrażam więc mój ogromny szacunek za wszystko, czego dokonujecie. Dziękuję za Wasze pisma, w szczególności za „Przymierze z Maryją” oraz za inne materiały. Jestem także szczególnie wdzięczna za Waszą akcję „Stop deprawacji polskich dzieci”, która nasuwa pytanie: Dokąd zmierzasz Polsko? Panie Prezesie – oby Pan Bóg dał Panu dużo zdrowia i siły!
Joanna z Bytomia
Szczęść Boże!
Dziękujemy Państwu za akcję „Stop deprawacji polskich dzieci”. Cieszymy się, że została podjęta taka inicjatywa. Chętnie się do niej włączamy. Kształtowanie w duchu Bożym naszych dzieci od najmłodszych lat to nasz obowiązek i najważniejszy cel naszego życia. Dlatego musimy czynić wszystko, co w naszej mocy, aby ocalić dzieci od zgorszenia, a szkoła to przecież drugi dom naszych dzieci. Szczęść Boże dla Waszej pięknej pracy! Prosimy o modlitwę w obliczu choroby nowotworowej, z którą musimy się zmagać w naszej Rodzinie.
Agnieszka i Witold z Podkarpacia
Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!
Dziękuję za wszystkie otrzymane od Państwa materiały, które sobie bardzo cenię i które zajmują w moim domu szczególne miejsce. Postanowiłam też napisać, by dać świadectwo. Moje pierwsze badania medyczne wypadły niekorzystnie, później nastąpiła biopsja i „wielkie czekanie”. Cały czas nie traciłam nadziei. Wszystko zawierzyłam Bogu i Maryi, modląc się jednocześnie nowenną do św. Ojca Pio, którego to obrazek i relikwie dostałam od Was. Zaraz potem odebrałam wiadomość, że nie mam komórek rakowych. Dziękuję Bogu, Maryi i św. Ojcu Pio za łaskę zdrowia, a Wam za dzieło, które prowadzicie. Niech dobry Pan Bóg błogosławi w Waszej wspaniałej pracy… Dziękuję i pozdrawiam serdecznie!
Renata
Szanowny Panie Redaktorze, Szanowny Panie Prezesie
Zdaję sobie sprawę, że chwilę się nie odzywałam, ale było to spowodowane moją niedyspozycją, którą odczuwam od zeszłego roku. Miałam nadzieję na poprawę. Niestety, poważny wiek spowodował moją niepełnosprawność ruchową. Bardzo mi trudno zachować pionową postawę i równowagę, dlatego w domu mam dokładnie wytyczony bezpieczny obszar poruszania się, a na zewnątrz metalowy wózek, który umożliwia mi poruszanie się na niewielkich dystansach. Z powodu wielu ograniczeń i zmian, wiele spraw przejęły moje dzieci. Teraz niestety ze względów zdrowotnych obawiam się, że będę zmuszona opuścić Stowarzyszenie i „Przymierze…”, o czym jest mi trudno i przykro pisać i mówić. Przyzwyczaiłam się bowiem do kontaktów z Wami poprzez wsparcie, lektury, dyskusje na aktualnie zamieszczane tematy, możliwość uczestnictwa w spotkaniach „Przymierza z Maryją” i liczne okazje do podzielenia się z bliźnimi efektami moich praktyk religijnych i możliwością wykazania się religijną postawą.
Dla mnie osobiście wspieranie „Przymierza…” jako największego pisma dla katolików w Polsce było i jest satysfakcjonujące i ważne. Nie bez znaczenia są osobistości od lat związane i utożsamiane z pismem. Redaktor naczelny we wstępie do każdego egzemplarza zapoznaje z jego tematyką, ale też akcentuje najważniejsze przesłania obecnej chwili, tj. że wszystkie aktualne wydarzenia nie mogą przesłaniać faktu w jakich czasach żyjemy obecnie i co jest naszym teraźniejszym obowiązkiem. Cenię także postawę Prezesa Stowarzyszenia, p. Sławomira Olejniczaka za pracowitość, energię i siłę działania. Niebanalne formy imiennego i adresowego sposobu komunikowania się też mają wielu zwolenników i entuzjastów. A w piśmie szczególną uwagę przykuwają: temat główny, święte wzory, kampanie, lektury duchowe, felietony, problemy. Ciekawa tematyka poszerza grono Czytelników.
Kończąc, pragnę złożyć na ręce Pana Prezesa oraz Pana Redaktora i całej Redakcji moje podziękowania i pozdrowienia. Życzę dużo wytrwałości i siły w działaniu. Pragnę też zapewnić o swojej modlitwie w Waszej intencji i intencji Przyjaciół. Szczęść Boże!
Zofia
Od Redakcji:
Szanowna Pani Zofio!
Z całego serca dziękujemy za Pani piękne, pełne serdeczności i szczerości słowa. To dla nas zaszczyt, że mogliśmy być częścią Pani codzienności i duchowej drogi przez tak długi czas. Mimo wszelkich trudności, ufamy, że nadal będziemy mieć ze sobą kontakt! Dziękujemy za Pani zapewnienie o modlitwie. Prosimy również przyjąć nasze modlitwy i życzenia wszelkich łask Bożych, szczególnie w tym wymagającym czasie. Niech Matka Najświętsza otacza Panią swoją opieką, a Duch Święty napełnia siłą, pokojem i nadzieją.
Z wdzięcznością i szacunkiem
Redakcja „Przymierza z Maryją” oraz Stowarzyszenie Kultury Chrześcijańskiej im. Ks. Piotra Skargi
Szczęść Boże!
Bardzo dziękuję Stowarzyszeniu Ks. Piotra Skargi za obfite, mądre, rozsądne i aktualne tematy poruszane w korespondencji i wydawnictwach, przypominające wielokrotnie ważne wydarzenia historyczne, ważne zdarzenia utwierdzające w człowieku głęboko wierzącym i myślącym rzeczywistą prawdę, że nasza wiara opiera się na ufności, że Pan Bóg działa w naszym imieniu i z wielką mocą, że prowadzi nas dobrymi drogami. Jest to bardzo ważne, że Prezes Stowarzyszenia i Redakcja „Przymierza z Maryją” swoją pracą stale wzmacniają i przypominają o obecności Pana Boga w naszym życiu. Ufam, dziękuję i proszę o dalsze wskazówki prowadzące do dobrego i mądrego działania. Serdecznie pozdrawiam i życzę dużo cierpliwości i zdrowia w działalności!
Cecylia z Poznania