Święte wzory
 
Św. Jan Gabriel Perboyre - misjonarz i męczennik
Adam Kowalik

Idźcie na cały świat i nauczajcie wszystkie narody – nakazał Swym uczniom Pan Jezus. Wierny temu przesłaniu Kościół od wieków wysyła swych najlepszych synów, by głosili Ewangelię wśród pogan. Niejeden oddał w tej misji życie. Do grona misjonarzy-męczenników należy między innymi św. Jan Gabriel Perboyre.

 

W uroczystość Objawienia Pańskiego, 6 stycznia 1802 roku, w niewielkiej miejscowości Puech, na południu Francji, przyszedł na świat Jan Gabriel Perboyre (czyt. perbłar). Jego rodzice, Piotr i Maria Rigal, gospodarowali na roli. Bóg pobłogosławił im ośmiorgiem dzieci. Sami głęboko wierzący, swoje ideały zaszczepili potomstwu. Trzech synów wstąpiło do Zgromadzenia Misjonarzy św. Wincentego a Paulo (zwanych we Francji lazarystami), a dwie córki zostały siostrami miłosierdzia.

 

Już od szóstego roku życia Jan Gabriel pomagał rodzicom w gospodarstwie – pasł owce. Dwa lata później rozpoczął naukę w szkole ludowej w Montgesty. Zajęcia odbywały się tylko w sezonie zimowym, by nie kolidowały z obowiązkami domowymi. Chłopiec bardzo dobrze się uczył i był nad swój wiek dojrzały. W związku z tym miejscowy proboszcz dopuścił go do Pierwszej Komunii Świętej na rok przed rówieśnikami.

 

Rodzina Perboyre co wieczór gromadziła się na wspólnej modlitwie. Zadaniem Jana Gabriela było wtedy czytanie na głos tekstów religijnych, przede wszystkim żywotów świętych. Bywało, że podczas zabaw głosił w gronie rówieśników „kazanie” zasłyszane w kościele.


Początkowo wszystko wskazywało, że zgodnie z planami ojca, Jan Gabriel zostanie rolnikiem i przejmie rodzinne gospodarstwo. Bóg miał jednak wobec chłopca inne plany.

 

Droga do kapłaństwa

 

W 1817 roku państwo Perboyre postanowili wysłać młodszego, 9-letniego syna Ludwika do szkoły. Było to małe seminarium prowadzone przez księży misjonarzy w Montauban. Mimo że pracował w nim brat ojca, ks. Jakub, chłopiec ciężko znosił rozłąkę z rodziną. By temu zaradzić, Piotr Perboyre zawiózł do niego na kilka miesięcy starszego brata. Jan Gabriel, który również uczestniczył w zajęciach, zrobił na wychowawcach bardzo dobre wrażenie. Zauważyli u niego oznaki powołania. Gdy więc w maju ojciec przyjechał po starszego syna, przekonali go, by zostawił chłopca w szkole.


Przewidywania stryja i jego współpracowników okazały się słuszne. Pod koniec 1818 roku Jan Gabriel złożył prośbę o przyjęcie do Zgromadzenia Księży Misjonarzy. Nowicjat odbył na miejscu, w Montauban, po czym 28 grudnia 1820 roku złożył pierwsze śluby.

 

Na studia teologiczne wyjechał do Paryża. Po ukończeniu w ciągu niespełna trzech lat kursu teologii, przełożeni powierzyli mu obowiązki wykładowcy filozofii i wychowawcy młodszych roczników w prowadzonej przez zgromadzenie szkole z internatem w Montdidier (diecezja Amiens). Wszyscy byli pod wrażeniem jego mądrości i dobroci, a także ogromnego zapału do pracy.

 

Pierwszy okres życia ukoronowały święcenia kapłańskie, które otrzymał 23 września 1826 roku w paryskiej kaplicy Sióstr Miłosierdzia przy ulicy du Bac1 z rąk biskupa Ludwika Dubourga. Wówczas znajdowały się tam jeszcze relikwie św. Wincentego a Paulo.

 

Wychowawca

 

Wielkim marzeniem Jana Gabriela był wyjazd na misje do Chin. Podziwiał starszych współbraci, którzy pracowali w Kraju Środka. Ogromne wrażenie wywarła na nim męczeńska śmierć św. Franciszka Regis Cleta. Niestety, prośba jaką w tej sprawie wystosował do przełożonych, została odrzucona ze względu na słabe zdrowie młodego kapłana. Zamiast do Azji, pojechał więc do Saint Flour. Objął tam obowiązki ­wykładowcy w ­prowadzonym przez misjonarzy seminarium diecezjalnym. Alumnom wpajał zasadę, że nie ma nic bardziej wstydliwego od tego, kiedy innym wskazuje się drogi doskonałości, a samemu po nich się nie kroczy.

 

Świetna opinia jaką sobie wypracował, skłoniła przełożonych do powierzenia mu opieki nad internatem dla chłopców pragnących wstąpić do seminarium duchownego. Pod jego zarządem konwikt rozwinął się, potrajając liczbę wychowanków. Gdy po pięciu latach zwierzchnicy przenieśli go do Paryża, wszyscy żegnali go z żalem.

 

W stolicy Francji miał wspomagać sędziwego dyrektora nowicjatu Zgromadzenia Księży Misjonarzy. I tu nie zawiódł pokładanych w nim nadziei. Taktowny, całym sercem oddany swemu posłannictwu, pobożny, stanowił dla podopiecznych wzór do naśladowania. Już wtedy wielu uważało go za świętego.

 

W listopadzie 1830 roku ks. Ludwik Perboyre, który także wstąpił do Zgromadzenia Księży Misjonarzy, wyjechał na misje do Chin. Niestety, w drodze rozchorował się i zmarł. Jan Gabriel ze wzruszeniem przyjął smutną wiadomość o śmierci brata i z jeszcze większą determinacją kontynuował zabiegi, by wyjechać do Państwa Środka. Wreszcie marzenia gorliwego kapłana spełniły się. Opierając się na pozytywnej opinii lekarza, przełożeni wyrazili zgodę na jego wyjazd do Azji.

 

W Chinach

 

21 marca 1835 roku port Le Havre opuścił statek „Edmond”, na którego pokładzie rozpoczął swą męczeńską misję ks. Jan Gabriel Perboyre. 29 sierpnia znalazł się na terenie portugalskiej kolonii Makao. Tam rozpoczął naukę języka chińskiego. Już 19 grudnia 1835 roku wyruszył do miejsca przeznaczenia – chińskiej prowincji Ho‑Nan (rozciągającej się na południe od Żółtej Rzeki).

 

Chiny w XIX wieku były krajem pogańskim, separującym się od świata zewnętrznego. Prawo nie pozwalało na wyznawanie, a tym bardziej propagowanie religii chrześcijańskiej. Co pewien czas wybuchały krwawe prześladowania. Z tego powodu ks. Jan Gabriel Perboyre musiał wędrować w przebraniu Chińczyka.

 

Gdy przybył na miejsce posługi, okazało się, że panuje tam epidemia grypy. Misjonarz zaraził się i ciężko zachorował. Po powrocie do zdrowia kontynuował naukę języka chińskiego. Pod koniec 1836 roku był już w stanie głosić kazania i spowiadać wiernych. Wraz z młodym chińskim misjonarzem ks. Janem Pe rozpoczął wędrówkę po wioskach regionu, by nieść posługę duchową tamtejszym wspólnotom. Dodajmy, że misjonarz przywiózł ze sobą z Francji i z ogromnym zapałem rozpowszechniał Cudowny Medalik, objawiony św. Katarzynie niespełna dekadę wcześniej.

 

W 1838 roku ks. Jan Gabriel przechodził noc duchową – próbę, poprzez którą Bóg doskonali świątobliwe osoby. W wielkiej udręce ukojenie znajdował w kontemplacji Pana Jezusa ukrzyżowanego.

 

Śladami Jezusa umęczonego

 

We wrześniu następnego roku misjonarz został aresztowany. Wymowne są okoliczności tego wydarzenia. Stało się to trzy lata po rozpoczęciu posługi wśród Chińczyków. Wydał go syn jednego z katechistów za cenę 30 srebrnych monet. Towarzyszący kapłanowi chrześcijanin posiadał przy sobie broń. Na prośbę zakonnika poniechał jednak walki.

 

Skutego kapłana zaprowadzono do wioski Kouaning Tang. Tam odbyło się pierwsze przesłuchanie. Bity przez strażników, obciążony wbijającymi się w ciało kajdanami ks. Perboyre cierpiał w milczeniu. Ujęty jego postawą, wpływowy Chińczyk na własny koszt przetransportował go do stolicy prowincji, by w ten sposób oszczędzić mu cierpień związanych z podróżą w okowach.

 

W Kou‑Tcheng misjonarz stanął przed dwoma sądami: wojskowym i cywilnym. Potem trafił do oddalonego o dwa dni drogi Siang‑Yang‑Fou. Skuty kajdanami, bity skórzanym pejczem po twarzy i innych partiach ciała, wieszany na słupie, zmuszany do klęczenia na łańcuchach, cierpliwie słuchał niedorzecznych oskarżeń o szpiegostwo na rzecz państw zachodnich, spiskowanie przeciwko cesarzowi, itp.

 

Pod koniec listopada 1839 roku misjonarza wraz z innymi aresztowanymi chrześcijanami przetransportowano do miasta Wuchang – stolicy prowincji Hubei. Podróż odbywała się w nieludzkich warunkach na pokładzie statku. Stłoczeni pod pokładem więźniowie cierpieli głód. Ks. Jan Gabriel oddawał się medytacji i niósł pociechę duchową towarzyszom niedoli.

 

Po przybyciu na miejsce wtrącono ich do więzienia Sądu Karnego, w którym panowały straszliwe warunki higieniczne. Po cuchnącej ziemi biegały skorpiony. Więźniowie skuci byli ze sobą w taki sposób, by nawzajem ranili się pętami. Postawionego przed sądem kapłana zmuszono do uklęknięcia i trzymania nad sobą ciężkiej belki, która co pewien czas opadała mu na głowę, raniąc ją. Jeszcze kilkakrotnie prowadzono go na przesłuchanie, co łączyło się z kolejnymi torturami. Wreszcie sprawą zajął się inicjator prześladowań wicekról Tchow‑Thien‑Tsio.

 

Ten próbował odwieść ks. Perboyre od wiary i zmusić do podeptania rzuconego na ziemię krzyża. Męczennik ukląkł jednak przy Znaku Zbawienia i ucałował go ze czcią. Wobec tego poddano go kolejnym torturom, m.in. klęczeniu na potłuczonej porcelanie, biczowaniu, przypiekaniu gorącym żelazem, rzucaniu z wysokości na ziemię itd. Wszystko na darmo. Ks. Jan Gabriel pozostał wierny Chrystusowi. W związku z tym wicekról skazał go na śmierć przez uduszenie.

 

Chwalebna śmierć

 

Nim nadeszło zatwierdzenie wyroku przez cesarza, kontakt ze skazańcem nawiązali współwyznawcy. Przekupili strażników, dzięki czemu męczennik mógł przystąpić do sakramentu spowiedzi. Dostarczono mu także ubranie i trochę jedzenia. Na prośbę wikariusza apostolskiego ks. Józefa Rizzolatiego misjonarz skreślił list, w którym zrelacjonował w kilku zdaniach swoje przeżycia w śledztwie.

 

W piątek 11 września 1840 roku, natychmiast po nadejściu potwierdzającego wyrok dekretu cesarskiego, strażnicy wyprowadzili ks. Perboyre za miasto. Za skrępowane na plecach ręce zatknęli kij z powiewającą jak sztandar informacją o wyroku. Wraz z męczennikiem na egzekucję popędzono pięciu złoczyńców. Ks. Jan Gabriel umierał jako ostatni. Gdy przyszła jego kolej, ukląkł i modlił się gorąco. Następnie oprawcy przywiązali mu ręce do poziomej belki szubienicy, która kształtem przypominała krzyż, a na szyję założyli pętlę. Zgodnie z wyrokiem kaźń przebiegała powoli. Dwukrotnie kat za pomocą bambusowego kija zaciskał i rozluźniał pętlę, nim za trzecim razem docisnął ją ostatecznie. Drgające ciało świętego jeden z żołnierzy kopnął w brzuch, by się upewnić, że jest ono martwe. Było południe…

 

Ciało zakonnika udało się Kościołowi wykupić. Zaledwie kilkanaście lat później, tzn. w 1843 roku, rozpoczął się proces beatyfikacyjny. Uroczystego wyniesienia ks. Jana Gabriela Perboyre na ołtarze dokonał papież Leon XIII. Stało się to 10 października 1889 roku. Ponad wiek później, 2 czerwca 1996 roku, Ojciec Święty Jan Paweł II ogłosił go świętym.

 
Adam Kowalik

 

1 To słynna kaplica Cudownego Medalika, miejsce objawień NMP.



NAJNOWSZE WYDANIE:
Cudotwórca z Libanu
Święci są naszymi sprzymierzeńcami, przewodnikami w drodze do Nieba. Spójrzmy na ich żywoty. To ludzie z krwi i kości, którzy jednak bezkompromisowo wybrali w życiu Boga. Z miłości do Chrystusa i w trosce o zbawienie swoje oraz bliźnich zaparli się siebie, odrzucili fałszywe „błyskotki” tego świata. W tym numerze przedstawiamy pustelnika, który w swym uniżeniu chciał być zapomniany przez wszystkich – św. Charbela Makhloufa.

UWAGA!
Przymierze z Maryją
WYSYŁAMY
BEZPŁATNIE!
 

Kocham Boga i ludzi


Pani Zofia Kłakowicz wspiera Stowarzyszenie Ks. Piotra Skargi od 2007 roku. Urodziła się w miejscowości Stary Las koło Głuchołaz w województwie opolskim. Tam należała do parafii pod wezwaniem św. Marcina, w której przyjęła wszystkie sakramenty. Po zawarciu małżeństwa, którego 60. rocznicę będzie obchodziła z mężem w przyszłym roku, przeprowadziła się do sąsiedniego Nowego Lasu, do parafii pw. św. Jadwigi Śląskiej. 

– Kocham Boga, kocham ludzi i dobrze mi z tym. W domu urządziłam „kaplicę”: krzyż Trójcy Świętej, figury Boga Ojca, Jezusa Miłosiernego, Jezusa Chrystusa – Króla Polski i naszych rodzin oraz figurę Matki Bożej oraz wielu świętych.


Bóg mnie prowadzi


– Ja jestem tylko po siedmiu klasach szkoły podstawowej. Nie miałam możliwości dłużej się uczyć, bo ojciec był inwalidą, mama była po pobycie na Syberii, a poza mną mieli jeszcze troje dzieci i trzeba było ciężko pracować w polu. To niesamowite, jak Pan Bóg mnie prowadził w moim życiu.

Wraz z mężem ufamy Bogu i Go kochamy. Mamy gospodarkę, hodujemy kury, uprawiamy ziemniaki, owoców się pełno u nas rodzi, robimy przetwory, dzielimy się z ludźmi. Ze zdrowiem już różnie bywa, ale nie dajemy się, a córka Katarzyna nam pomaga. Córka mieszka w Bielsku-Białej, wyposaża apteki i szpitale, otwiera i projektuje ludziom apteki. Ma bardzo dobrego męża.


Maryja otarła moje łzy


– Syn Jan zmarł w tamtym roku. To był bardzo dobry człowiek dla ludzi, znana osoba w powiecie. Był mechanikiem samochodowym, miał swój warsztat i dobrze wykonywał swoją pracę. Jego syn i córka teraz pracują w tym warsztacie.

– W tamtym roku, podczas oktawy Bożego Ciała, w święto Najświętszego Serca Pana Jezusa pochowaliśmy go, a w tym roku Matka Boża otarła mi łzy, bo akurat w oktawie zaprosiła mnie do Fatimy. Pan Bóg dał, że córka też skorzystała i była ze mną w tym miejscu, bo też bardzo kocha Pana Boga. Uważam, że to była też nagroda z Nieba.


Z Apostolatem w Fatimie


– Przed wyjazdem do Fatimy córka mi mówiła: „Mamuś, to jest jakieś Stowarzyszenie, ty pieniądze dajesz, a dzisiaj świat jest jaki jest; nie byłaś tam, nie wiesz. Trzeba wziąć pieniądze, bo nie wiadomo, jak będzie. Może trzeba będzie za nocleg zapłacić, może za jakieś obiady”. Ona wzięła i ja wzięłam i był kłopot, bo faktycznie, co się okazało – i to nas bardzo zaskoczyło – że wszystko było domknięte, wszystko było zadbane, była bardzo dobra opieka…

Co było dla mnie bardzo fajne, to pierwsze przeżycie, jeszcze w Krakowie, w hotelu, gdy pan prezes bardzo miło nas przywitał, z uśmiechem i serdecznością, słowami: „Szczęść Boże”. To było dla mnie takie piękne!

Na pielgrzymce poznaliśmy pracowników Stowarzyszenia; moja córka dużo z nimi przebywała. Pani przewodnik powiedziała, że taka paczka, jak nasza, to jest mało spotykana. Było pięknie, nie było kłopotów i na wszystko było dużo czasu. Córka dbała o mnie i Bogu dzięki, że była ze mną. Ja wiem, że to był palec Boży i zasługa Matki Bożej.

W Fatimie wychodziłam trochę wcześniej na Mszę Świętą o szóstej rano. Mieliśmy kapłana, z którym dużo rozmawiałam. Zamówiliśmy Mszę Świętą za Stowarzyszenie, za pracowników Stowarzyszenia oraz ich rodziny i ksiądz ją odprawił. Chcieliśmy w ten sposób wynagrodzić i żeby Pan Bóg Wam wynagrodził, Waszym rodzinom i całej organizacji.


Podziękowania


– Dziękuję Bogu Najwyższemu, Ojcu, Synowi i Duchowi Świętemu, a także Matce Najświętszej za wielkie łaski, którymi mnie obdarzyli. Dziękuję, że żyję bez żadnych uszczerbków na ciele. Jestem pewna, że Pan Jezus czuwa nade mną. Jest to znak, że krzyż jest naszą obroną zawsze, a szczególnie na te ostateczne czasy. Za wszystkie łaski i błogosławieństwa dla mnie i całej rodziny serdecznie dziękuję Stwórcy. Twoja cześć i chwała, po wszystkie wieki wieków. Amen. Wdzięczna Twoja służebnica Zofia.


Oprac. JK


Listy od Przyjaciół
 
Listy

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!

Pragnę podziękować za wszelkie informacje, broszury i książeczki, jakie otrzymuję od Państwa. Najbardziej cieszy mnie wydawane „Przymierze z Maryją”, ponieważ wiele trudnych spraw zostaje przedstawionych w klarowny sposób, wnosi wiele radości, ale przede wszystkim przybliża nam drogę do naszego Ojca. Czasami trzeba wrócić do początku i odnaleźć siebie, a to niełatwe. Wy w tym pomagacie. I róbcie to nadal, bo tego potrzebujemy.

„Przymierze z Maryją” jest początkiem. I z tego zrezygnować nie warto. To moje skromne zdanie, które podyktowane jest szczerą troską o byt „Przymierza…”. Sama jestem w trudnej sytuacji finansowej, dwoje dzieci uczących się poza domem to niemałe koszty. I dlatego z mężem postanowiliśmy ograniczyć wszystko do minimum przez jakiś czas, żeby stać nas było na utrzymanie domu. W dzisiejszych czasach jest to niełatwe zadanie, bo przez ostatnie lata przyzwyczailiśmy się do spełniania wszystkich swoich pragnień i zachcianek i nas też to się tyczy. Jednak trzeba wybrać, co w danym momencie jest ważniejsze. Nawet w pewnym momencie rozważaliśmy rezygnację z comiesięcznego datku na rzecz Stowarzyszenia Ks. Piotra Skargi, ale moje sumienie by tego nie zniosło, więc nadal będziemy Państwa wspierać finansowo oraz codzienną modlitwą. Proszę Was zarazem o modlitwę za moją rodzinę, by wspólnie umiała przetrwać trudne chwile. Ja nie mogę ofiarować nic poza tym. Zatem bardzo mi przykro, że tak jest, ale z ufnością patrzę w przyszłość i wiem, że będziemy oglądać owoce Waszej działalności. Serdecznie pozdrawiam i polecam Was opiece naszej Matuchny Matki Bożej Rychwałdzkiej.

Dagmara z mężem



Szanowni Państwo

Bardzo dziękuję za Wasz wkład w krzewienie prawd wiary. Pragnę podziękować za otrzymane materiały edukacyjne, które poszerzają moją wiedzę religijną. Życzę Wam błogosławieństwa Bożego i obfitych łask w działalności. Trzeba dbać o to, aby wiara nie wygasła. Szczęść Wam Boże!

Jadwiga

 

 

Szczęść Boże!

Dziękuję za prowadzenie tak pięknych i potrzebnych akcji katolickich. W miarę moich możliwości wspieram Was w tym pięknym dziele materialnie i duchowo. Życzę Wam, abyście kontynuowali to dzieło jak najdłużej. Pozdrawiam serdecznie!

Janina z Krakowa

 

 

Szanowny Panie Prezesie

Wspominając niedawną konferencję „Czy chrześcijanie są skazani na ewolucję”, chciałbym bardzo podziękować za niezwykłą możliwość uczestniczenia w niej. Jest to dla mnie jedyna okazja do kontaktu na żywo z najwybitniejszymi naukowcami, którzy sami odnaleźli właściwą drogę prawdy, a teraz wskazują ją innym. Takie spotkanie to coś absolutnie bezcennego, co będę wspominał jako najpiękniejsze chwile w moim życiu. Pragnę podziękować wszystkim osobom zaangażowanym w to niezwykle ważne przedsięwzięcie.

Te wszystkie dzieła, co zrozumiałe, wymagają poświęcenia oraz wsparcia również finansowego. Chyba wszyscy to rozumieją, widząc przecież efekty Państwa działalności, ale zapewne widzi to również ta druga strona, która robi wszystko, aby to zniszczyć, co jest najlepszym dowodem na właściwy kierunek Państwa działalności. Doskonale zdają sobie z tego sprawę wszystkie siły, które wiedzą, że tego ewolucjonistycznego matactwa zapewne nie da się już długo utrzymać. Myślę, że właśnie dlatego sam plan zniszczenia musi być doskonały i właśnie dlatego postanowiono uderzyć w korzenie, czyli członków Państwa organizacji, tak, by nie mogli wesprzeć dalszego rozwoju tych dzieł.

Rozwiązania, które obecnie wdraża się w firmach produkcyjnych, to kierunek dokładnie wskazany przez śp. Pana Krzysztofa Karonia w polecanym przez niego filmie „Amerykańska fabryka” – dostępnym na Netflixie. Plan, który przygotowany jest krok po kroku dla wszystkich narodów. Myślę, że dlatego choć chcielibyśmy ogromnie pomóc dalszemu rozwojowi Państwa działalności, to będzie to coraz trudniejsze.

Rozwój Państwa wszechstronnej działalności na polu wiary – (by wspomnieć choćby o Apostolacie Fatimy czy piśmie „Przymierze z Maryją”), historii, polityki, prawa – Ordo Iuris, nauki – „Polonia Christiana” i informacji – PCh24.pl, Klubie Przyjaciół, to wszystko z dumą przypomina mi, że jestem Polakiem, a moi bracia i siostry, twórcy tych pięknych dzieł, przypominają mi o właściwej postawie moralnej.

Temat ewolucji inspirował mnie, odkąd pamiętam. Brakujące ogniwo, które „na pewno jest” i „niebawem wam go ukażemy”, to temat flagowy wszystkich „naukowych czasopism”. A ja, posiadając jedynie maturę, mam nadzieję, że większość wykładów rozumiem, bo przedstawione są w takiej formie, aby wszyscy mogli zobaczyć to, co najwybitniejszym umysłom udało się dostrzec pod mikroskopem. Ich geniusz dodatkowo polega na obserwacji zjawisk zachodzących w ułamkach sekund w mikro i makroskali.

Podsumowując, w mojej skromnej opinii pomysł udostępnienia tej wiedzy wszystkim chętnym jest wyrazem chrześcijańskiej miłości, wskazującej właściwą drogę do Boga. Przecież to nasz Stwórca oddał nam ziemię, abyśmy czynili ją sobie poddaną, nie czyniąc wiedzy tajemną, tylko dla wybranych. Jeszcze raz niech będzie mi wolno podziękować za całą działalność Państwa organizacji.

Z wyrazami szacunku

Czytelnik

 

 

Szczęść Boże!

Wasza działalność zasługuje na szacunek i podziw! Otwieracie drzwi do serc ludzi zagubionych, pokazujecie inną drogę – uświadamiając, że życie to nie tylko praca, ale przede wszystkim duchowe potrzeby, które dają nadzieję i siłę do życia. Walczcie o serca, które są jeszcze uśpione. Powodzenia!

Anna z Mysłowic

 

 

Szczęść Boże!

Pragnę z całego serca podziękować za dwumiesięcznik „Przymierze z Maryją”. Od kilku lat gości on w moim rodzinnym domu, niosąc umocnienie duchowe, światło i pokój. I niech tak pozostanie jak najdłużej.

Daniel