Najbardziej wstrząsający
cud maryjny z 1640 r.
Juan Miguel Pellicer słynął ze swego oddania Matce Najświętszej. W ważnych chwilach życia uczęszczał do spowiedzi i przyjmował Komunię Świętą. Procesowe świadectwa, które przedstawili na jego temat sąsiedzi po tym, jak miał miejsce cud, mówią, że był on dobrym chrześcijaninem, posłusznym rodzicom, pracującym chętnie w polu, pozbawionym złośliwości, prostym człowiekiem czczącym Dziewicę z Saragossy.
Pomiędzy dziewiętnastym a dwudziestym rokiem życia ów młodzieniec opuścił dom rodzinny, by ulżyć rodzicom wychowującym liczne potomstwo. Poszukując pracy udał się w okolice Castellon de la Plana, na żyzne ziemie ciągnące się wzdłuż Morza Śródziemnego. Były to obszary wyludnione wskutek migracji muzułmanów na teren Afryki. Jednak wyznawcy Mahometa często nękali je najazdami łupiąc miasta i porywając chrześcijan. Młody Pellicer znalazł zatrudnienie jako robotnik sezonowy u swojego wuja.
Pewnego dnia prowadził do gospodarstwa mały wóz wypełniony po brzegi ziarnem. Z powodu swojej nieuwagi, jak się później przyzna sędziemu, stracił równowagę i spadł z grzbietu muła prosto pod wielkie żelazne koło wozu, które przejechało po prawej jego nodze, łamiąc mu ją pod kolanem. Wuj, chcąc ratować młodzieńca, zawiózł go do oddalonego o ponad siedemdziesiąt kilometrów szpitala w Walencji, gdzie przez pięć dni próbowano różnych kuracji, które jednak nie przyniosły żadnego skutku. Pellicer tęskniąc za rodzinnymi stronami w Aragonii oraz słysząc o sławie, jaką się cieszył szpital w Saragossie, a przede wszystkim chcąc oddać się w opiekę Tej, której najbardziej ufał – Matce Bożej z Pilar, otrzymał pozwolenie na przeniesienie się tam.
Przez 50 dni podróżując z wielkim trudem z powodu bolącej, złamanej nogi, poruszając się o dwóch kulach, czasami jadąc na wozach, Miguel przebył łańcuch górski i dotarł wreszcie do Saragossy w październiku 1637 r. Pomimo zmęczenia i wysokiej gorączki od razu dowlókł się do sanktuarium, gdzie się wyspowiadał i przyjął Komunię św. Zaraz po tym przyjęto go do szpitala. Lekarze stwierdzili, że jedynym sposobem uratowania mu życia jest amputacja nogi, zżeranej przez gangrenę. Noga była tak bardzo zakażona, że medycy składający zeznania w późniejszym procesie badającym cud mówili, że była aż czarna.
Bolesnemu zabiegowi amputacji, przy której jedynym środkiem znieczulającym był alkohol, cały czas towarzyszyła modlitwa Miguela błagającego o wstawiennictwo Matkę Bożą z Pilar. Chirurgom asystował młody praktykant Juan Lorenzo Garcia, który podniósł z ziemi odciętą kończynę i położył ją w kaplicy, w której przygotowuje się zmarłych do pochówku. Z pomocą kolegi praktykant pogrzebał nogę na cmentarzu szpitalnym w wyznaczonym do tego celu sektorze. Chrześcijański szacunek dla ciała, mającego w przyszłości zmartwychwstać nakazywał w tamtej epoce również cześć dla anatomicznych fragmentów, których potraktowanie jak śmieci było zbezczeszczeniem.
Po kilku miesiącach pobytu w szpitalu Miguel czołgając się, dotarł do kaplicy Matki Bożej z Pilar odległej o około jeden kilometr, by podziękować za uratowanie życia, i by móc Jej jeszcze bardziej służyć. Modlił się także o to, aby mógł żyć z pracy własnych rąk, by nie być dla nikogo ciężarem. Po wielu miesiącach przebywania w szpitalu został wreszcie wypisany, zaopatrzony w kule i drewnianą nogę.
Na początku Miguel musiał żebrać, żeby przeżyć. Miał specjalne pozwolenie kapituły sanktuarium w Pilar na proszenie o jałmużnę w kaplicy Matki Bożej od Nadziei. Można powiedzieć, że był etatowym żebrakiem. Każdego ranka udawał się na Mszę św. do kaplicy, gdzie na koniec dnia otrzymywał trochę oliwy do wysmarowania kikuta. Po około dwóch latach żebrania Miguel zdecydował się powrócić do domu do Calandy, choć bardzo się obawiał, że dopiero teraz będzie stanowił wielki ciężar dla swoich rodziców. Niepotrzebnie. Wszelkie obawy znikły, gdy tylko dotarł i ujrzał rodziców, którzy powitali go z wielką miłością.
29 marca 1640 r. w czwartek poprzedzający tydzień Męki Pańskiej, w wigilię uroczystości Matki Bożej Bolesnej Miguel, zamiast jak co dzień udać się na żebranie, postanowił pomóc rodzinie w polu na tyle, na ile mógł. Pod wieczór zmęczony wysiłkiem i z większym niż zazwyczaj bólem kikuta Miguel Juan, który cztery dni wcześniej skończył 23 lata, wrócił do domu. Tam czekała na niego wiadomość, że z nakazu rządowego miał się u nich zatrzymać na noc żołnierz kawalerii Armii Królewskiej, udający się wraz z innymi żołnierzami na granicę z Francją, biorącej wraz z Hiszpanią udział w tzw. wojnie trzydziestoletniej. Miguel musiał odstąpić mu swoje łóżko. Sam zaś po skromnej kolacji położył się na posłaniu przygotowanym na podłodze obok łóżka swoich rodziców. Ponieważ swoją kołdrę oddał żołnierzowi, toteż do przykrycia pozostał mu jedynie krótki płaszcz ojca.
Między dziesiątą a jedenastą wieczorem na spoczynek udała się także mama Miguela niosąc ze sobą oliwną lampkę. Jak później zezna, wchodząc do pokoju wyczuła cudowną woń i zapach, których nigdy wcześniej nie doświadczyła. Chcąc sprawdzić, jak ulokował się jej syn, podniosła lampę i zbliżyła się do niego, zauważając, że śpi mocno. Jednak ku swemu zdziwieniu zobaczyła także, że spod płaszcza wystają dwie, a nie jedna noga! Początkowo wydawało jej się, że to przywidzenie. Później pomyślała, że musi to być żołnierz, który pomylił posłanie. Gdy jednak uważniej przyjrzała się postaci, stwierdziła bez wątpienia, że to jej syn. Natychmiast też zawołała męża, który był w kuchni, by jej pomógł wyjaśnić całą sytuację. On także potwierdził, że to ich syn, który – jak dawniej – ma obie nogi.
Całe to zdarzenie było tak wielkim szokiem, że żołnierz, który miał nocować, tak naprawdę nie zmrużył oka, a następnego dnia, po dotarciu na granicę z Katalonią, poprosił pewnego kapucyna o spowiedź, po dziesięciu latach przerwy. Również sam król Filip IV zaprosił Miguela na dwór, gdzie w obecności wielu dostojnych gości przyklęknął przed nogą uzdrowionego i ją ucałował.
Tymczasem pierwsze co zrobił Miguel wybudzony z trudem przez rodziców, była prośba, aby ojciec podał mu rękę i wybaczył wszystko, czym dotychczas mógł go obrazić. Zapytany o to, jak to się stało, uzdrowiony odpowiedział tylko tyle, iż właśnie śnił, że był w kaplicy Matki Bożej z Pilar, gdzie namaszczał, jak to zwykle czynił, swój kikut. Potwierdził również, że tego wieczoru w sposób szczególny powierzył się Matce Bożej z Sarragossy.
Niezwykłe w całym tym zdarzeniu jest także to, że Miguelowi nie została „dana” nowa noga, lecz cudownie odzyskał (niejako wskrzeszoną) amputowaną niegdyś część nogi całkowicie zgangrenowaną, zakopaną w odległej o ponad 200 km Saragossie. Pozostała mu na zawsze blizna po amputacji. Co ciekawe, Miguel idąc w procesji dziękczynnej do kościoła parafialnego, poszedł co prawda na obu nogach, ale pomagał sobie jeszcze kulą, ponieważ jak zauważył jego ojciec, palce jeszcze były zagięte i skurczone, a także miały kolor fioletowy. Już po wyjściu z kościoła, uzdrowiony – jak zaświadczył lekarz – lepiej opierał stopę, a noga dawała oznaki odzyskiwania na nowo żywego koloru. Dopiero w ciągu trzech dni zaczynało stopniowo docierać do golenia oraz stopy właściwe ciepło. Podkurczone palce rozprostowały się, a skóra odzyskała naturalną barwę.
Badając dogłębnie sprawę tego wydarzenia, potwierdzając, że jest ono niezbicie udowodnione, Vittorio Messori zwraca uwagę, że cud polegający na przymocowaniu obumarłego, gnijącego na cmentarzu ludzkiego członka do żywego ciała, aby ono w sposób naturalny pobudziło do życia tę materię, która z własnej natury była już stracona bezpowrotnie, ma głębokie znaczenie. Była to prawdziwa zapowiedź zmartwychwstania ciał, które stoi w centrum – olbrzymiej i bezgranicznej – nadziei chrześcijańskiej. Taka nadzieja potrzebuje odpowiedniego znaku: nie stworzenia ex-novo, ale pewnego odtworzenia tego, co dla ludzi było już całkowicie nie do odzyskania.
Agnieszka Stelmach
Na podstawie Vittorio Messori – Cud. Hiszpania, 1640: dochodzenie w sprawie najbardziej wstrząsającego cudu maryjnego, przekład Władysława Zasiura, Księgarnia św. Jacka, Katowice 2000 r.
Kilka miesięcy temu moja starsza córka – Kinga – zapytała: Tato, ilu masz przyjaciół? Moja odpowiedź brzmiała: Jednego – wujka Kacpra, na co Kinga zareagowała słowami: Uuuuu… To bardzo mało. Podejrzewam, że nie zrozumiała nic z mojego miniwykładu, iż nie liczy się ilość, tylko jakość… Kacper nigdy mnie nie zawiódł; gdy tylko może, służy mi pomocną dłonią; nie wstydzi się odmawiać ze mną publicznie Różańca; zawsze potrafi mnie wysłuchać, gdy trzeba – pocieszyć lub przywołać do porządku…
Na pewno każda z osób czytających ten tekst ma teraz przed oczami swojego przyjaciela lub przyjaciółkę, którzy czasem potrafią być bliżsi niż rodzeństwo. Jak zareagowalibyście, Drodzy Państwo, gdybym poinformował, że pewnego wrześniowego, deszczowego tygodnia miałem zaszczyt i przyjemność poznać kilkanaście osób, których tak jak Kacpra mógłbym nazwać moimi przyjaciółmi? Tak, tak… Spotkałem takich ludzi i – co ciekawe – wszyscy znajdowali się w jednym miejscu, czyli Centrum Szkoleniowo-Konferencyjnym im. Ks. Piotra Skargi w Zawoi. Tak, proszę Państwa, chodzi o Apostołów Fatimy i ich bliskich, którymi dane mi było opiekować się podczas wyjazdu pielgrzymkowego po Małopolsce.
Pięć dni…
W ciągu trwającego pięć dni wyjazdu wysłuchałem dziesiątek przeróżnych – czasem smutnych, niekiedy poruszających, często zabawnych, ale zawsze opowiedzianych z pasją – historii, rozmawiałem na setki różnych tematów i odmówiłem niezliczoną liczbę przepięknych modlitw, litanii i koronek, ale o tym za moment…
Wszystko zaczęło się w poniedziałek od mojej… nadmiernej pewności siebie. Na niebie pięknie świeciło słońce, chmury znajdowały się gdzieś hen, daleko, a temperatura zdawała się z każdą minutą rosnąć. Mając to wszystko na uwadze, powiedziałem sam do siebie: Niemożliwe, żeby z dnia na dzień pogoda zmieniła się tak jak to zapowiadają. A prognozy głosiły, że nadchodzi tydzień deszczu, a temperatura spadnie o niemal 20 stopni. Ja jednak nie wziąłem ani kurtki, ani żadnego okrycia przeciwdeszczowego…
W Krakowie i Kalwarii…
I tak oto nastał wtorek. Bardzo szybko przekonałem się, że prognozy tym razem się sprawdziły. Apostołowie Fatimy patrzyli na mnie z lekko zażenowanym uśmiechem – jakby prawie wszyscy chcieli mi powiedzieć: A nie mówiliśmy?…
No nic… Trzeba ruszać w drogę. Pierwszym punktem na naszej pielgrzymkowej mapie było Sanktuarium św. Jana Pawła II w Krakowie. Równo w południe wzięliśmy udział we Mszy Świętej, po której odmówiliśmy Koronkę do Bożego Miłosierdzia wraz z Litanią do Najświętszego Serca Pana Jezusa, a następnie mieliśmy możliwość zwiedzania wraz z przewodnikiem miejscowego muzeum i całego sanktuarium. Dla mnie osobiście najważniejszym punktem tegoż zwiedzania była kaplica Świętej Kingi. Kto nie wie dlaczego, tego odsyłam do początku czytanego właśnie teraz tekstu.
Kolejnym punktem naszej trasy była Kalwaria Zebrzydowska i… czy trzeba pisać coś więcej? Napisać, że jest to jedno z najwspanialszych miejsc na duchowej mapie Polski, to nic nie napisać. Powiedzieć, że Apostołowie Fatimy, mimo nieustannie padającego deszczu, byli zachwyceni zarówno, jeśli idzie o doznania turystyczne oraz przede wszystkim religijne, to jakby nic nie powiedzieć.
Ze św. Charbelem…
Niezwykle wzruszającym momentem był dla mnie środowy poranek, kiedy to każdy z obecnych na naszej pielgrzymce zapytał mnie: czy weźmiemy udział we Mszy Świętej. Tak się stało i to pomimo faktu, że musieliśmy przejść pieszo półtora kilometra w nieustających strugach deszczu.
Środa w ogóle była „dniem na odpoczynek”. Apostołowie Fatimy mogli przeżyć ten dzień w dowolny sposób. Zdecydowali jednak, że spędzą go na wspólnej modlitwie i wysłuchaniu kilku przesłań duchowych, jakie dla nich przygotowałem. Na koniec dnia odwiedził nas Jacek Kotula. Wygłosił on poruszający wykład o św. Charbelu Makhloufie, podczas którego mogliśmy uczcić jego relikwie. Następnie odśpiewaliśmy Apel Jasnogórski.
Fatimskie Sanktuarium na Krzeptówkach
Czwartek z kolei był dniem kulminacji złych warunków atmosferycznych. Tego dnia mieliśmy się udać do Zakopanego do Sanktuarium Matki Bożej Fatimskiej na Krzeptówkach. Nie dość, że deszcz padał i padał, to jeszcze – jak to w Zakopanem – mocno dawał o sobie znać porywisty wiatr. Apostołowie dzielnie to przetrwali…. Po Mszy Świętej zapytałem jednego z kapłanów, czy możemy wspólnie odmówić Koronkę do Bożego Miłosierdzia. Duchowny oczywiście się zgodził, ale nie to było najbardziej poruszające, tylko to, że do naszej kilkunastoosobowej modlącej się grupy dołączyło kilkadziesiąt osób.
Tak jak wcześniej poinformowałem – starałem się wraz z Apostołami Fatimy odmawiać nie tylko Różaniec i Koronkę do Bożego Miłosierdzia. Wielu z nich powiedziało, że nie znało wcześniej np. Koronki do Ducha Świętego, Koronki Anielskiej czy też koronek wstawienniczych m. in. do świętego Gerarda, świętego Peregryna czy świętego Franciszka. Odmawialiśmy również litanie, których ja sam nie znałem, jak Litania do Ducha Świętego, po odmówieniu której wywiązała się bardzo ciekawa dyskusja dotycząca wezwania: Duchu Święty, który nas umocniłeś w sakramencie bierzmowania, zmiłuj się nad nami. Apostołowie Fatimy zwrócili uwagę, że tak wielu dziś zapomina, czym jest sakrament bierzmowania i ubolewali, że równie wielu nie chce przyjąć darów Ducha Świętego.
Piękny czas
Cóż więcej mogę napisać? To był naprawdę przepiękny czas. Ludzie, których miałem przyjemność poznać, z którymi rozmawiałem, wspólnie modliłem się i posilałem, są skarbem Kościoła, Polski i naszego Stowarzyszenia. Ja osobiście czułem się, jakbym znał ich od zawsze i jednocześnie mógłbym powiedzieć im o wszystkim, co dobre i co złe. Każdy z Apostołów Fatimy miał swoją własną historię wzlotów i upadków, radości i cierpień, przy których moje problemy są zwykłą błahostką. Każdy jednak przetrwał dobry i trudny czas dzięki wierze w Chrystusa – naszego Pana i Zbawiciela!
Szanowni Państwo!
Cieszę się ze wszystkich kampanii, jakie prowadzicie. Jako osoba wierząca uważam, że jest to wspaniała uczta duchowa. Oglądałam jubileusz Stowarzyszenia ks. Piotra Skargi i życzę Wam wszelkiego dobra. Bóg Wam zapłać za wszystkie lata. Zostańcie z Bogiem!
Barbara ze Środy Śląskiej
Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!
Jestem pełna podziwu za to, co Stowarzyszenie Ks. Piotra Skargi robi na rzecz rodzin. Ja prawdziwie wierzę, że rodzina jest podstawą ładu i porządku społecznego oraz istotnych wartości dla funkcjonowania społeczeństwa. Jestem bardzo wdzięczna Panu Prezesowi za tę kampanię, dzięki której ludzie mogą zrozumieć, co to znaczy być prawdziwym chrześcijaninem. Bardzo pragnę, by nasza polska rodzina stała się miejscem modlitwy, pokoju i chrześcijańskich wartości, na wzór Świętej Rodziny z Nazaretu.
Najświętsza Rodzino, bądź naszą obroną! Tego bardzo pragnie polskie społeczeństwo!
Janina z Lubelskiego
Szczęść Boże!
Jako Apostołka Fatimy jestem bardzo zadowolona z akcji na rzecz rodziny, ponieważ właśnie rodzina jest najważniejsza. W naszym kraju niestety niszczy się ją najbardziej, jak tylko się da. Mam nadzieję, że Matka Boża pomoże Wam ją obronić. Bez rodzin jesteśmy skończeni. Cieszę się, że są takie akcje jak Wasza. Bardzo proszę o modlitwę – o to żebym wyszła z nowotworu.
Bóg zapłać!
Helena z Krakowa
Szczęść Boże!
Bardzo dziękuję za przepiękne materiały z niedawnej kampanii, a w szczególności za piękną tabliczkę z wizerunkiem Świętej Rodziny. Uważam, że jest to najpiękniejsza akcja z dotychczasowych, które znam. Gratuluję kreatywności! Niech Duch Święty prowadzi Was każdego dnia.
Roman ze Rzgowa
Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!
Od kilku lat moje życie toczy się w cieniu trudnych doświadczeń, które jednak zbliżyły mnie do Jezusa i Maryi. Przez długi czas zmagałam się z problemami rodzinnymi – mąż był chorobliwie zazdrosny, atmosfera w domu była pełna napięcia, a ja nie miałam siły, by się bronić. Do tego doszły obowiązki wobec dzieci, chora siostra i matka w szpitalu. Czułam się przytłoczona, rozważałam rozwód, ale modlitwa dawała mi nadzieję. Prosiłam Boga, by pomógł mi przetrwać albo zakończyć to, co mnie niszczyło. W 2023 roku moje zdrowie załamało się. Trafiłam do szpitala z hemoglobiną na poziomie 6. Przeszłam transfuzję, badania wykazały guzy, zapalenia jelit, wątroby, nadżerki. Lekarze podejrzewali nowotwór. Byłam słaba, nie mogłam jeść ani się modlić. Mimo to ofiarowałam swoje cierpienie za grzeszników. W styczniu 2024, w święto Matki Bożej Gromnicznej, miałam trafić do szpitala, ale mnie nie przyjęto. Oddałam wszystko Bogu, prosząc o siłę i prowadzenie. W kwietniu usłyszałam wewnętrzny głos: „26 kwietnia otrzymasz dobrą wiadomość”. I rzeczywiście – hematolog powiedziała, że przeszczep szpiku nie będzie konieczny. W czerwcu przeszłam operację, podczas której miałam mistyczne doświadczenie. To wydarzenie umocniło moją wiarę. Wróciłam do zdrowia, choć ZUS odmówił mi świadczeń, a sąd pracy nie uwzględnił mojej sytuacji. Mimo to wróciłam do pracy w DPS. Zaangażowałam się w modlitwę za kapłanów w ramach Apostolatu Margaretka i Róż Różańcowych. Mam 14 kapłanów pod opieką modlitewną i 8 róż. Codzienna modlitwa daje mi siłę. W styczniu uczestniczyłam w Dniu Skupienia w Licheniu. To głęboko poruszyło moje serce. Doświadczyłam też duchowych ataków – nocą pojawiały się dziwne światła, cienie, głosy. Modliłam się, odpędzałam je, czułam obecność Pana Jezusa, który mnie chronił. Wierzę, że to była próba. Dziś wiem, że Bóg prowadzi mnie przez wszystko. Moje życie się odmieniło. Po latach wróciłam do spowiedzi, przyjęłam Komunię Świętą… Widzę, jak świat się zmienia, jak ludzie oddalają się od Boga, a ja chcę być świadkiem Jego miłości. Dziękuję Bogu za uzdrowienie, za siłę, za prowadzenie. Moje świadectwo to dowód, że nawet w najciemniejszych chwilach można odnaleźć światło – jeśli tylko otworzy się serce na Bożą obecność.
Marzena
Szczęść Boże!
Wasza kampania o Aniele Stróżu jest bardzo potrzebna, aby ludzie w niego uwierzyli, prosili go o potrzebne łaski i modlili się do niego. Wszystkie Wasze akcje są bardzo pożyteczne i potrzebne!
Daniela z Włocławka
Szanowni Państwo!
Dziękuję! Wielkich dzieł dokonujecie. Cieszę się, że należę do Apostolatu Fatimy, że otrzymuję „Przymierze z Maryją”. Bardzo mnie to raduje. Niestety, ogólny kryzys jest odczuwalny. Dzisiaj to wszystko mnie stresuje. Istnieje realne zagrożenie, a społeczeństwo potrzebuje informacji; niestety jest jej mało. Ludzie nadal milczą i stresują się, a władza chce wprowadzać programy deprawujące dzieci i młodzież. Musimy więc uciekać się pod opiekę Świętej Rodziny! Brawo za tę akcję! To jest Boże prawo – proszę nie ustawać!
Mieczysława z Przemyśla
Szczęść Boże!
Bardzo się cieszę, że powstała akcja dotycząca obrony rodziny. Jestem ojcem piątki dzieci, dzięki którym jestem dumny i szczęśliwy. Dziękuję Bogu za ten wspaniały dar. Proszę o Jego błogosławieństwo dla wszystkich rodzin w naszej Ojczyźnie! Święty Józefie, módl się za nami!
Jan z Lubelskiego
Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!
Bardzo dziękuję całemu Stowarzyszeniu za wszystkie akcje i za „Przymierze z Maryją”. Wasze kampanie prowadzą do szczęścia Bożego na tym świecie i pięknego życia w Niebie. Bóg zapłać, że przyjmujecie to potrzebne natchnienie od Ducha Świętego.
Apostołka Agnieszka z Łódzkiego