Ten las z pozoru nie różni się niczym od wszystkich innych. Brzozy o śnieżnobiałych pniach pną się wysoko do góry, jedna obok drugiej. Spokój tego miejsca ginie jednak na zawsze, kiedy do lasu wjeżdżają pierwsze spychacze, by wykopać głębokie, podłużne rowy. Potem ciężarówki przywożą więźniów, wszystkich w polskich mundurach. Wyprowadzani są pojedynczo z dźwiękoszczelnej kabiny, przekonani, że mają zostać przeniesieni do innego obozu. Dopiero w ostatnim momencie dociera do nich, co się dzieje, ale wtedy jest już za późno na walkę lub ucieczkę. Jeden enkawudzista przytrzymuje za kołnierz, drugi wiąże ręce sznurem. Kilka wymuszonych kroków do przodu. Pierwszy kat trzymający więźnia uchyla się, aby nie zostać zbryzganym krwią. Drugi strzela w tył głowy. Ciało pada bezwładnie do rowu. To już trzecia warstwa…
Kiedy Polacy bili się dzielnie z niemieckim wrogiem, który napadł na nasz kraj od zachodu, północy i południa, na dotychczas spokojnych wschodnich rubieżach państwa polskiego trwało odtwarzanie jednostek i mobilizacja rezerw.
Dnia 17 września…
Jednak ostatnie nadzieje na skuteczną obronę przed agresorem prysły w chwili przekroczenia granicy wschodniej przez oddziały Armii Czerwonej. Wkraczający zaraz za nią funkcjonariusze sowieckiej tajnej policji, NKWD, wprowadzili na podbitych ziemiach terror niczym nieróżniący się od tego, jaki rozpętało gestapo na terenach znajdujących się pod okupacją niemiecką. Wiosną 1940 roku ofiarą enkawudzistów miały paść 22 tysiące obywateli polskich, których jedyną „winą” było przywiązanie do niepodległej Rzeczypospolitej. W tym roku obchodzimy 80. rocznicę zbrodni katyńskiej.
Słowo „Katyń” w naszej powszechnej świadomości kojarzy się przede wszystkim z wojskiem. Słusznie, bo głównym celem oprawców był korpus oficerski Wojska Polskiego, znienawidzony przez Sowietów za zadaną im klęskę w 1920 roku i jego rzekomą „klasowość”. Jest to jednak również duże uproszczenie. Ofiarą zbrodni padli przede wszystkim żołnierze rezerwy, którzy na co dzień byli naukowcami, nauczycielami, prawnikami, lekarzami i duchownymi. Krótko mówiąc – elitą narodu. Szczególną grupę pośród nich stanowili księża.
Służba w niewoli
Według oficjalnych statystyk NKWD z 1 kwietnia 1940 roku (sporządzonych na dwa dni przed rozpoczęciem egzekucji) w obozie jenieckim w Kozielsku przebywało ośmiu duchownych, w Starobielsku dziewięciu, a w „policyjnym” obozie w Ostaszkowie (gdzie przetrzymywano głównie funkcjonariuszy Policji Państwowej, Straży Granicznej i Służby Więziennej) – pięciu. Dziś wiemy jednak, że te dane są niepełne, bo wielu kapłanów ukrywało swój status, nie z obawy o życie, ale przed tym, że zarejestrowani jako duchowni mogliby zostać oddzieleni od swoich podopiecznych. Stowarzyszenie Pamięci Kapelanów Katyńskich we współpracy z Episkopatem Polski ustaliło w 2018 r., że we wszystkich miejscach straceń zginęło co najmniej 33 duszpasterzy Wojska Polskiego, z których 20 było żołnierzami zawodowymi, 11 rezerwistami, a dwóch klerykami, których powołano do służby we wrześniu 1939 r. jako sanitariuszy. Pod kątem wyznaniowym na grupę 33 katyńskich kapelanów składało się 26 rzymskich katolików, jeden grekokatolik, trzech prawosławnych, dwóch ewangelików oraz jeden żydowski rabin. Możliwe jednak, że i te informacje są niekompletne, a wszystkich nazwisk katyńskich duchownych nie poznamy nigdy.
Kapelani prowadzili opiekę duszpasterską nad żołnierzami, dzieląc z nimi wszystkie trudy życia w niewoli: głód, zimno, tęsknotę za domem i rodziną, strach przed rysującą się w ciemnych barwach przyszłością, szykany i zniewagi ze strony strażników. Spowiadali na spacerach, organizowali życie religijnie w obozach, odprawiali Msze św. na więziennych pryczach ze zwykłym chlebem zamiast komunikatów, których nie mieli. W grudniu 1939 r. postarali się o choinkę do każdego baraku i jakieś skromne ozdoby, inicjowali wspólne śpiewanie kolęd. Kiedy sowieckie władze zorientowały się, jaki wpływ wywierają duszpasterze na swoich podopiecznych, usiłowali oddzielić ich od reszty więźniów, umieszczając w izolatkach, więzieniach specjalnych lub przenosząc z obozu do obozu. Kapelani pozostali jednak ze swoimi żołnierzami do samego końca, tak jak przysięgali, spowiadając jeszcze niczego nieświadomych nawet w drodze na miejsce kaźni, a tuż przed własną śmiercią udzielając wszystkim absolucji.
Pozostali z nimi na zawsze w braterskich mogiłach w Katyniu, Miednoje, Kuropatach i Bykowni, a także innych, wciąż nieznanych nam miejscach.
Twarze bohaterów
Dokładne opisanie życia i dokonań każdego ze znanych nam katyńskich kapelanów to temat na książkę. Tutaj tylko więc nakreślę biografie kilku z nich. Za klasyczny życiorys katyńskiego kapelana może posłużyć historia ks. mjr. Jana Leona Ziółkowskiego (pośmiertnie awansowanego do stopnia podpułkownika w roku 2007), możliwe, że obecnie najbardzieh znanej postaci z grona katyńskich księży. Urodził się w 1889 roku w Woli Wieruszyckiej pod Bochnią w diecezji krakowskiej. Ukończył diecezjalne seminarium duchowne w Krakowie i studiował teologię na Uniwersytecie Jagiellońskim. W 1913 roku przyjął święcenia kapłańskie i został wikariuszem w parafii w Babicach. Jednak kiedy wezwała go ojczyzna, w 1919 roku na ochotnika poszedł walczyć z bolszewikami. Tak rozpoczęła się, trwająca 21 lat, wspaniała służba kapelana. Swój szlak bojowy w wojnie polsko-bolszewickiej ksiądz Ziółkowski rozpoczął od bitwy pod Dyneburgiem w styczniu 1920 roku, w której polskie wojsko uratowało zaprzyjaźnioną Łotwę, tak jak Polska zaatakowaną przez bolszewicką Rosję. Później przeszedł ze swoją jednostką całą wyprawę kijowską wiosną 1920 roku oraz wyczerpujący i bardzo niebezpieczny odwrót z Ukrainy latem. Uczestniczył w odparciu wroga spod bram Warszawy w sierpniu i w ostatecznym rozgromieniu armii bolszewickiej nad Niemnem we wrześniu 1920 roku. Zdobył Krzyż Walecznych za ratowanie rannych i spowiadanie umierających żołnierzy pod ostrzałem. Otrzymał także kilka niższych odznaczeń polskich i łotewskich. Przez całe dwudziestolecie międzywojenne był kapelanem dużych jednostek wojskowych. We wrześniu 1939 roku w nieznanych okolicznościach dostał się do niewoli sowieckiej i przebywał ze swoimi żołnierzami w obozie w Kozielsku. Został zamordowany w kwietniu 1940 roku w Katyniu.
Co nie powinno dziwić, wielu katyńskich kapelanów pochodziło z Kresów wschodnich, bo to właśnie te ziemie dostały się pod sowiecką okupację w 1939 roku. Za przykłady mogą tu posłużyć dwaj inni majorzy pośmiertnie awansowani na podpułkowników – ks. Antoni Aleksandrowicz i ks. Edward Choma. Pierwszy z nich pochodził z terenów dzisiejszej Białorusi, urodził się jako potomek powstańca styczniowego w typowo polskiej wsi pod Mińskiem. Wstąpił do rzymskokatolickiego seminarium w Petersburgu i przyjął święcenia kapłańskie w 1917 roku, tuż przed rewolucją bolszewicką. Dwa lata później wstąpił do Wojska Polskiego i służył na froncie do końca wojny polsko-bolszewickiej. Po demobilizacji kierował kilkoma parafiami wojskowymi w różnych garnizonach. Po dostaniu się do sowieckiej niewoli przebywał w Starobielsku, w specjalnym więzieniu na Butyrkach w Moskwie, a w końcu w Kozielsku. Zginął wywieziony do Katynia. Ksiądz Choma również był Kresowiakiem, pochodził ze Złoczowa w województwie lwowskim. Został księdzem i kapelanem jeszcze w czasach zaborów, opiekując się polskimi żołnierzami armii austriackiej na froncie włoskim. Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości uczestniczył w wojnie polsko-ukraińskiej i obronie Lwowa, a także wojnie polsko-bolszewickiej, za co dosłużył się Krzyża Walecznych i Medalu Niepodległości. Później przez dwadzieścia lat był proboszczem kolejnych wojskowych parafii. Jego losy od września 1939 aż do śmierci w Katyniu wiosną 1940 roku są identyczne jak ks. Aleksandrowicza.
Bardzo interesującym przykładem jest jedyny w gronie katyńskich kapelanów grekokatolik, ks. mjr Mikołaj Ilków. Urodził się w ukraińskiej rodzinie pod Kałuszem na terenie greckokatolickiej diecezji stanisławowskiej. Studiował teologię na Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie i przyjął święcenia kapłańskie w 1919 roku. Był nie tylko sprawnym administratorem wielu parafii, ale także posłem na Sejm RP z ramienia Partii Ukraińsko-Włościańskiej. W 1935 roku został zawodowym kapelanem Wojska Polskiego. W niewoli opiekował się przede wszystkim żołnierzami pochodzenia ukraińskiego, znając ich modlitwy, obrządek i język. Zginął w Katyniu jako Ukrainiec do końca lojalny wobec Polski.
Wśród katyńskich duchownych nie zabrakło także zakonnika. Najmłodszym z całego opisywanego grona był urodzony w roku 1916 kleryk kpt. Ignacy Drabczyński, który przyjął imię brata Dominika w zgromadzeniu franciszkanów reformatów. Pochodził z Kęt w archidiecezji krakowskiej. Kształcił się w Krakowie i Wieliczce, gdzie w 1938 roku złożył śluby ubóstwa, czystości i posłuszeństwa. Wypełniając je, na polecenie swoich przełożonych, po wybuchu wojny z Niemcami wraz z grupą zakonników wyruszył na wschód, do Chełma, gdzie służył jako sanitariusz w szpitalu polowym. Po zajęciu tego miasta przez Armię Czerwoną dostał się do niewoli. W rezerwie Wojska Polskiego nosił stopień porucznika (pośmiertnie został awansowany na kapitana). Nie było mu dane ukończyć studiów kapłańskich. Zginął jako franciszkański kleryk w Katyniu, rozstrzelany w maju 1940 roku wraz z jedną z ostatnich grup więźniów przeznaczonych do likwidacji.
Historia zatacza krąg
10 kwietnia 2010 roku polski samolot z państwową delegacją zmierzającą do Smoleńska na obchody 70. rocznicy zbrodni katyńskiej rozbił się przy lądowaniu. Na pokładzie znajdowało się ośmiu księży katolickich, jeden prawosławny oraz jeden duchowny ewangelicki: kapelani Wojska Polskiego, kapelan prezydenta, kapelani rodzin katyńskich oraz rektor Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego. W ten tragiczny sposób historia katyńskich kapelanów dopisała krwawymi literami kolejny rozdział. Miejmy nadzieję, że już ostatni…
Marcin Więckowski
Kocham Boga i ludzi
Pani Zofia Kłakowicz wspiera Stowarzyszenie Ks. Piotra Skargi od 2007 roku. Urodziła się w miejscowości Stary Las koło Głuchołaz w województwie opolskim. Tam należała do parafii pod wezwaniem św. Marcina, w której przyjęła wszystkie sakramenty. Po zawarciu małżeństwa, którego 60. rocznicę będzie obchodziła z mężem w przyszłym roku, przeprowadziła się do sąsiedniego Nowego Lasu, do parafii pw. św. Jadwigi Śląskiej.
– Kocham Boga, kocham ludzi i dobrze mi z tym. W domu urządziłam „kaplicę”: krzyż Trójcy Świętej, figury Boga Ojca, Jezusa Miłosiernego, Jezusa Chrystusa – Króla Polski i naszych rodzin oraz figurę Matki Bożej oraz wielu świętych.
Bóg mnie prowadzi
– Ja jestem tylko po siedmiu klasach szkoły podstawowej. Nie miałam możliwości dłużej się uczyć, bo ojciec był inwalidą, mama była po pobycie na Syberii, a poza mną mieli jeszcze troje dzieci i trzeba było ciężko pracować w polu. To niesamowite, jak Pan Bóg mnie prowadził w moim życiu.
Wraz z mężem ufamy Bogu i Go kochamy. Mamy gospodarkę, hodujemy kury, uprawiamy ziemniaki, owoców się pełno u nas rodzi, robimy przetwory, dzielimy się z ludźmi. Ze zdrowiem już różnie bywa, ale nie dajemy się, a córka Katarzyna nam pomaga. Córka mieszka w Bielsku-Białej, wyposaża apteki i szpitale, otwiera i projektuje ludziom apteki. Ma bardzo dobrego męża.
Maryja otarła moje łzy
– Syn Jan zmarł w tamtym roku. To był bardzo dobry człowiek dla ludzi, znana osoba w powiecie. Był mechanikiem samochodowym, miał swój warsztat i dobrze wykonywał swoją pracę. Jego syn i córka teraz pracują w tym warsztacie.
– W tamtym roku, podczas oktawy Bożego Ciała, w święto Najświętszego Serca Pana Jezusa pochowaliśmy go, a w tym roku Matka Boża otarła mi łzy, bo akurat w oktawie zaprosiła mnie do Fatimy. Pan Bóg dał, że córka też skorzystała i była ze mną w tym miejscu, bo też bardzo kocha Pana Boga. Uważam, że to była też nagroda z Nieba.
Z Apostolatem w Fatimie
– Przed wyjazdem do Fatimy córka mi mówiła: „Mamuś, to jest jakieś Stowarzyszenie, ty pieniądze dajesz, a dzisiaj świat jest jaki jest; nie byłaś tam, nie wiesz. Trzeba wziąć pieniądze, bo nie wiadomo, jak będzie. Może trzeba będzie za nocleg zapłacić, może za jakieś obiady”. Ona wzięła i ja wzięłam i był kłopot, bo faktycznie, co się okazało – i to nas bardzo zaskoczyło – że wszystko było domknięte, wszystko było zadbane, była bardzo dobra opieka…
Co było dla mnie bardzo fajne, to pierwsze przeżycie, jeszcze w Krakowie, w hotelu, gdy pan prezes bardzo miło nas przywitał, z uśmiechem i serdecznością, słowami: „Szczęść Boże”. To było dla mnie takie piękne!
Na pielgrzymce poznaliśmy pracowników Stowarzyszenia; moja córka dużo z nimi przebywała. Pani przewodnik powiedziała, że taka paczka, jak nasza, to jest mało spotykana. Było pięknie, nie było kłopotów i na wszystko było dużo czasu. Córka dbała o mnie i Bogu dzięki, że była ze mną. Ja wiem, że to był palec Boży i zasługa Matki Bożej.
W Fatimie wychodziłam trochę wcześniej na Mszę Świętą o szóstej rano. Mieliśmy kapłana, z którym dużo rozmawiałam. Zamówiliśmy Mszę Świętą za Stowarzyszenie, za pracowników Stowarzyszenia oraz ich rodziny i ksiądz ją odprawił. Chcieliśmy w ten sposób wynagrodzić i żeby Pan Bóg Wam wynagrodził, Waszym rodzinom i całej organizacji.
Podziękowania
– Dziękuję Bogu Najwyższemu, Ojcu, Synowi i Duchowi Świętemu, a także Matce Najświętszej za wielkie łaski, którymi mnie obdarzyli. Dziękuję, że żyję bez żadnych uszczerbków na ciele. Jestem pewna, że Pan Jezus czuwa nade mną. Jest to znak, że krzyż jest naszą obroną zawsze, a szczególnie na te ostateczne czasy. Za wszystkie łaski i błogosławieństwa dla mnie i całej rodziny serdecznie dziękuję Stwórcy. Twoja cześć i chwała, po wszystkie wieki wieków. Amen. Wdzięczna Twoja służebnica Zofia.
Oprac. JK
Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!
Pragnę podziękować za wszelkie informacje, broszury i książeczki, jakie otrzymuję od Państwa. Najbardziej cieszy mnie wydawane „Przymierze z Maryją”, ponieważ wiele trudnych spraw zostaje przedstawionych w klarowny sposób, wnosi wiele radości, ale przede wszystkim przybliża nam drogę do naszego Ojca. Czasami trzeba wrócić do początku i odnaleźć siebie, a to niełatwe. Wy w tym pomagacie. I róbcie to nadal, bo tego potrzebujemy.
„Przymierze z Maryją” jest początkiem. I z tego zrezygnować nie warto. To moje skromne zdanie, które podyktowane jest szczerą troską o byt „Przymierza…”. Sama jestem w trudnej sytuacji finansowej, dwoje dzieci uczących się poza domem to niemałe koszty. I dlatego z mężem postanowiliśmy ograniczyć wszystko do minimum przez jakiś czas, żeby stać nas było na utrzymanie domu. W dzisiejszych czasach jest to niełatwe zadanie, bo przez ostatnie lata przyzwyczailiśmy się do spełniania wszystkich swoich pragnień i zachcianek i nas też to się tyczy. Jednak trzeba wybrać, co w danym momencie jest ważniejsze. Nawet w pewnym momencie rozważaliśmy rezygnację z comiesięcznego datku na rzecz Stowarzyszenia Ks. Piotra Skargi, ale moje sumienie by tego nie zniosło, więc nadal będziemy Państwa wspierać finansowo oraz codzienną modlitwą. Proszę Was zarazem o modlitwę za moją rodzinę, by wspólnie umiała przetrwać trudne chwile. Ja nie mogę ofiarować nic poza tym. Zatem bardzo mi przykro, że tak jest, ale z ufnością patrzę w przyszłość i wiem, że będziemy oglądać owoce Waszej działalności. Serdecznie pozdrawiam i polecam Was opiece naszej Matuchny Matki Bożej Rychwałdzkiej.
Dagmara z mężem
Szanowni Państwo
Bardzo dziękuję za Wasz wkład w krzewienie prawd wiary. Pragnę podziękować za otrzymane materiały edukacyjne, które poszerzają moją wiedzę religijną. Życzę Wam błogosławieństwa Bożego i obfitych łask w działalności. Trzeba dbać o to, aby wiara nie wygasła. Szczęść Wam Boże!
Jadwiga
Szczęść Boże!
Dziękuję za prowadzenie tak pięknych i potrzebnych akcji katolickich. W miarę moich możliwości wspieram Was w tym pięknym dziele materialnie i duchowo. Życzę Wam, abyście kontynuowali to dzieło jak najdłużej. Pozdrawiam serdecznie!
Janina z Krakowa
Szanowny Panie Prezesie
Wspominając niedawną konferencję „Czy chrześcijanie są skazani na ewolucję”, chciałbym bardzo podziękować za niezwykłą możliwość uczestniczenia w niej. Jest to dla mnie jedyna okazja do kontaktu na żywo z najwybitniejszymi naukowcami, którzy sami odnaleźli właściwą drogę prawdy, a teraz wskazują ją innym. Takie spotkanie to coś absolutnie bezcennego, co będę wspominał jako najpiękniejsze chwile w moim życiu. Pragnę podziękować wszystkim osobom zaangażowanym w to niezwykle ważne przedsięwzięcie.
Te wszystkie dzieła, co zrozumiałe, wymagają poświęcenia oraz wsparcia również finansowego. Chyba wszyscy to rozumieją, widząc przecież efekty Państwa działalności, ale zapewne widzi to również ta druga strona, która robi wszystko, aby to zniszczyć, co jest najlepszym dowodem na właściwy kierunek Państwa działalności. Doskonale zdają sobie z tego sprawę wszystkie siły, które wiedzą, że tego ewolucjonistycznego matactwa zapewne nie da się już długo utrzymać. Myślę, że właśnie dlatego sam plan zniszczenia musi być doskonały i właśnie dlatego postanowiono uderzyć w korzenie, czyli członków Państwa organizacji, tak, by nie mogli wesprzeć dalszego rozwoju tych dzieł.
Rozwiązania, które obecnie wdraża się w firmach produkcyjnych, to kierunek dokładnie wskazany przez śp. Pana Krzysztofa Karonia w polecanym przez niego filmie „Amerykańska fabryka” – dostępnym na Netflixie. Plan, który przygotowany jest krok po kroku dla wszystkich narodów. Myślę, że dlatego choć chcielibyśmy ogromnie pomóc dalszemu rozwojowi Państwa działalności, to będzie to coraz trudniejsze.
Rozwój Państwa wszechstronnej działalności na polu wiary – (by wspomnieć choćby o Apostolacie Fatimy czy piśmie „Przymierze z Maryją”), historii, polityki, prawa – Ordo Iuris, nauki – „Polonia Christiana” i informacji – PCh24.pl, Klubie Przyjaciół, to wszystko z dumą przypomina mi, że jestem Polakiem, a moi bracia i siostry, twórcy tych pięknych dzieł, przypominają mi o właściwej postawie moralnej.
Temat ewolucji inspirował mnie, odkąd pamiętam. Brakujące ogniwo, które „na pewno jest” i „niebawem wam go ukażemy”, to temat flagowy wszystkich „naukowych czasopism”. A ja, posiadając jedynie maturę, mam nadzieję, że większość wykładów rozumiem, bo przedstawione są w takiej formie, aby wszyscy mogli zobaczyć to, co najwybitniejszym umysłom udało się dostrzec pod mikroskopem. Ich geniusz dodatkowo polega na obserwacji zjawisk zachodzących w ułamkach sekund w mikro i makroskali.
Podsumowując, w mojej skromnej opinii pomysł udostępnienia tej wiedzy wszystkim chętnym jest wyrazem chrześcijańskiej miłości, wskazującej właściwą drogę do Boga. Przecież to nasz Stwórca oddał nam ziemię, abyśmy czynili ją sobie poddaną, nie czyniąc wiedzy tajemną, tylko dla wybranych. Jeszcze raz niech będzie mi wolno podziękować za całą działalność Państwa organizacji.
Z wyrazami szacunku
Czytelnik
Szczęść Boże!
Wasza działalność zasługuje na szacunek i podziw! Otwieracie drzwi do serc ludzi zagubionych, pokazujecie inną drogę – uświadamiając, że życie to nie tylko praca, ale przede wszystkim duchowe potrzeby, które dają nadzieję i siłę do życia. Walczcie o serca, które są jeszcze uśpione. Powodzenia!
Anna z Mysłowic
Szczęść Boże!
Pragnę z całego serca podziękować za dwumiesięcznik „Przymierze z Maryją”. Od kilku lat gości on w moim rodzinnym domu, niosąc umocnienie duchowe, światło i pokój. I niech tak pozostanie jak najdłużej.
Daniel