Historia
 
Do końca wierni Księża z Katynia
Marcin Więckowski

Ten las z pozoru nie różni się niczym od wszystkich innych. Brzozy o śnieżnobiałych pniach pną się wysoko do góry, jedna obok drugiej. Spokój tego miejsca ginie jednak na zawsze, kiedy do lasu wjeżdżają pierwsze spychacze, by wykopać głębokie, podłużne rowy. Potem ciężarówki przywożą więźniów, wszystkich w polskich mundurach. Wyprowadzani są pojedynczo z dźwiękoszczelnej kabiny, przekonani, że mają zostać przeniesieni do innego obozu. Dopiero w ostatnim momencie dociera do nich, co się dzieje, ale wtedy jest już za późno na walkę lub ucieczkę. Jeden enkawudzista przytrzymuje za kołnierz, drugi wiąże ręce sznurem. Kilka wymuszonych kroków do przodu. Pierwszy kat trzymający więźnia uchyla się, aby nie zostać zbryzganym krwią. Drugi strzela w tył głowy. Ciało pada bezwładnie do rowu. To już trzecia warstwa…

 

Kiedy Polacy bili się dzielnie z niemieckim wrogiem, który napadł na nasz kraj od zachodu, północy i południa, na dotychczas spokojnych wschodnich rubieżach państwa polskiego trwało odtwarzanie jednostek i mobilizacja rezerw.

 

Dnia 17 września…

Jednak ostatnie nadzieje na skuteczną obronę przed agresorem prysły w chwili przekroczenia granicy wschodniej przez oddziały Armii Czerwonej. Wkraczający zaraz za nią funkcjonariusze sowieckiej tajnej policji, NKWD, wprowadzili na podbitych ziemiach terror niczym nieróżniący się od tego, jaki rozpętało gestapo na terenach znajdujących się pod okupacją niemiecką. Wiosną 1940 roku ofiarą enkawudzistów miały paść 22 tysiące obywateli polskich, których jedyną „winą” było przywiązanie do niepodległej Rzeczypospolitej. W tym roku obchodzimy 80. rocznicę zbrodni katyńskiej.

Słowo „Katyń” w naszej powszechnej świadomości kojarzy się przede wszystkim z wojskiem. Słusznie, bo głównym celem oprawców był korpus oficerski Wojska Polskiego, znienawidzony przez Sowietów za zadaną im klęskę w 1920 roku i jego rzekomą „klasowość”. Jest to jednak również duże uproszczenie. Ofiarą zbrodni padli przede wszystkim żołnierze rezerwy, którzy na co dzień byli naukowcami, nauczycielami, prawnikami, lekarzami i duchownymi. Krótko mówiąc – elitą narodu. Szczególną grupę pośród nich stanowili księża.

 

Służba w niewoli

Według oficjalnych statystyk NKWD z 1 kwietnia 1940 roku (sporządzonych na dwa dni przed rozpoczęciem egzekucji) w obozie jenieckim w Kozielsku przebywało ośmiu duchownych, w Starobielsku dziewięciu, a w „policyjnym” obozie w Ostaszkowie (gdzie przetrzymywano głównie funkcjonariuszy Policji Państwowej, Straży Granicznej i Służby Więziennej) – pięciu. Dziś wiemy jednak, że te dane są niepełne, bo wielu kapłanów ukrywało swój status, nie z obawy o życie, ale przed tym, że zarejestrowani jako duchowni mogliby zostać oddzieleni od swoich podopiecznych. Stowarzyszenie Pamięci Kapelanów Katyńskich we współpracy z Episkopatem Polski ustaliło w 2018 r., że we wszystkich miejscach straceń zginęło co najmniej 33 duszpasterzy Wojska Polskiego, z których 20 było żołnierzami zawodowymi, 11 rezerwistami, a dwóch klerykami, których powołano do służby we wrześniu 1939 r. jako sanitariuszy. Pod kątem wyznaniowym na grupę 33 katyńskich kapelanów składało się 26 rzymskich katolików, jeden grekokatolik, trzech prawosławnych, dwóch ewangelików oraz jeden żydowski rabin. Możliwe jednak, że i te informacje są niekompletne, a wszystkich nazwisk katyńskich duchownych nie poznamy nigdy.

 

Kapelani prowadzili opiekę duszpasterską nad żołnierzami, dzieląc z nimi wszystkie trudy życia w niewoli: głód, zimno, tęsknotę za domem i rodziną, strach przed rysującą się w ciemnych barwach przyszłością, szykany i zniewagi ze strony strażników. Spowiadali na spacerach, organizowali życie religijnie w obozach, odprawiali Msze św. na więziennych pryczach ze zwykłym chlebem zamiast komunikatów, których nie mieli. W grudniu 1939 r. postarali się o choinkę do każdego baraku i jakieś skromne ozdoby, inicjowali wspólne śpiewanie kolęd. Kiedy sowieckie władze zorientowały się, jaki wpływ wywierają duszpasterze na swoich podopiecznych, usiłowali oddzielić ich od reszty więźniów, umieszczając w izolatkach, więzieniach specjalnych lub przenosząc z obozu do obozu. Kapelani pozostali jednak ze swoimi żołnierzami do samego końca, tak jak przysięgali, spowiadając jeszcze niczego nieświadomych nawet w drodze na miejsce kaźni, a tuż przed własną śmiercią udzielając wszystkim absolucji.

Pozostali z nimi na zawsze w braterskich mogiłach w Katyniu, Miednoje, Kuropatach i Bykowni, a także innych, wciąż nieznanych nam miejscach.

 

Twarze bohaterów

Dokładne opisanie życia i dokonań każdego ze znanych nam katyńskich kapelanów to temat na książkę. Tutaj tylko więc nakreślę biografie kilku z nich. Za klasyczny życiorys katyńskiego kapelana może posłużyć historia ks. mjr. Jana Leona Ziółkowskiego (pośmiertnie awansowanego do stopnia podpułkownika w roku 2007), możliwe, że obecnie najbardzieh znanej postaci z grona katyńskich księży. Urodził się w 1889 roku w Woli Wieruszyckiej pod Bochnią w diecezji krakowskiej. Ukończył diecezjalne seminarium duchowne w Krakowie i studiował teologię na Uniwersytecie Jagiellońskim. W 1913 roku przyjął święcenia kapłańskie i został wikariuszem w parafii w Babicach. Jednak kiedy wezwała go ojczyzna, w 1919 roku na ochotnika poszedł walczyć z bolszewikami. Tak rozpoczęła się, trwająca 21 lat, wspaniała służba kapelana. Swój szlak bojowy w wojnie polsko-bolszewickiej ksiądz Ziółkowski rozpoczął od bitwy pod Dyneburgiem w styczniu 1920 roku, w której polskie wojsko uratowało zaprzyjaźnioną Łotwę, tak jak Polska zaatakowaną przez bolszewicką Rosję. Później przeszedł ze swoją jednostką całą wyprawę kijowską wiosną 1920 roku oraz wyczerpujący i bardzo niebezpieczny odwrót z Ukrainy latem. Uczestniczył w odparciu wroga spod bram Warszawy w sierpniu i w ostatecznym rozgromieniu armii bolszewickiej nad Niemnem we wrześniu 1920 roku. Zdobył Krzyż Walecznych za ratowanie rannych i spowiadanie umierających żołnierzy pod ostrzałem. Otrzymał także kilka niższych odznaczeń polskich i łotewskich. Przez całe dwudziestolecie międzywojenne był kapelanem dużych jednostek wojskowych. We wrześniu 1939 roku w nieznanych okolicznościach dostał się do niewoli sowieckiej i przebywał ze swoimi żołnierzami w obozie w Kozielsku. Został zamordowany w kwietniu 1940 roku w Katyniu.

 

Co nie powinno dziwić, wielu katyńskich kapelanów pochodziło z Kresów wschodnich, bo to właśnie te ziemie dostały się pod sowiecką okupację w 1939 roku. Za przykłady mogą tu posłużyć dwaj inni majorzy pośmiertnie awansowani na podpułkowników – ks. Antoni Aleksandrowicz i ks. Edward Choma. Pierwszy z nich pochodził z terenów dzisiejszej Białorusi, urodził się jako potomek powstańca styczniowego w typowo polskiej wsi pod Mińskiem. Wstąpił do rzymskokatolickiego seminarium w Petersburgu i przyjął święcenia kapłańskie w 1917 roku, tuż przed rewolucją bolszewicką. Dwa lata później wstąpił do Wojska Polskiego i służył na froncie do końca wojny polsko-bolszewickiej. Po demobilizacji kierował kilkoma parafiami wojskowymi w różnych garnizonach. Po dostaniu się do sowieckiej niewoli przebywał w Starobielsku, w specjalnym więzieniu na Butyrkach w Moskwie, a w końcu w Kozielsku. Zginął wywieziony do Katynia. Ksiądz Choma również był Kresowiakiem, pochodził ze Złoczowa w województwie lwowskim. Został księdzem i kapelanem jeszcze w czasach zaborów, opiekując się polskimi żołnierzami armii austriackiej na froncie włoskim. Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości uczestniczył w wojnie polsko-ukraińskiej i obronie Lwowa, a także wojnie polsko-bolszewickiej, za co dosłużył się Krzyża Walecznych i Medalu Niepodległości. Później przez dwadzieścia lat był proboszczem kolejnych wojskowych parafii. Jego losy od września 1939 aż do śmierci w Katyniu wiosną 1940 roku są identyczne jak ks. Aleksandrowicza.

 

Bardzo interesującym przykładem jest jedyny w gronie katyńskich kapelanów grekokatolik, ks. mjr Mikołaj Ilków. Urodził się w ukraińskiej rodzinie pod Kałuszem na terenie greckokatolickiej diecezji stanisławowskiej. Studiował teologię na Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie i przyjął święcenia kapłańskie w 1919 roku. Był nie tylko sprawnym administratorem wielu parafii, ale także posłem na Sejm RP z ramienia Partii Ukraińsko-Włościańskiej. W 1935 roku został zawodowym kapelanem Wojska Polskiego. W niewoli opiekował się przede wszystkim żołnierzami pochodzenia ukraińskiego, znając ich modlitwy, obrządek i język. Zginął w Katyniu jako Ukrainiec do końca lojalny wobec Polski.

 

Wśród katyńskich duchownych nie zabrakło także zakonnika. Najmłodszym z całego opisywanego grona był urodzony w roku 1916 kleryk kpt. Ignacy Drabczyński, który przyjął imię brata Dominika w zgromadzeniu franciszkanów reformatów. Pochodził z Kęt w archidiecezji krakowskiej. Kształcił się w Krakowie i Wieliczce, gdzie w 1938 roku złożył śluby ubóstwa, czystości i posłuszeństwa. Wypełniając je, na polecenie swoich przełożonych, po wybuchu wojny z Niemcami wraz z grupą zakonników wyruszył na wschód, do Chełma, gdzie służył jako sanitariusz w szpitalu polowym. Po zajęciu tego miasta przez Armię Czerwoną dostał się do niewoli. W rezerwie Wojska Polskiego nosił stopień porucznika (pośmiertnie został awansowany na kapitana). Nie było mu dane ukończyć studiów kapłańskich. Zginął jako franciszkański kleryk w Katyniu, rozstrzelany w maju 1940 roku wraz z jedną z ostatnich grup więźniów przeznaczonych do likwidacji.

 

Historia zatacza krąg

10 kwietnia 2010 roku polski samolot z państwową delegacją zmierzającą do Smoleńska na obchody 70. rocznicy zbrodni katyńskiej rozbił się przy lądowaniu. Na pokładzie znajdowało się ośmiu księży katolickich, jeden prawosławny oraz jeden duchowny ewangelicki: kapelani Wojska Polskiego, kapelan prezydenta, kapelani rodzin katyńskich oraz rektor Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego. W ten tragiczny sposób historia katyńskich kapelanów dopisała krwawymi literami kolejny rozdział. Miejmy nadzieję, że już ostatni…

 

Marcin Więckowski



NAJNOWSZE WYDANIE:
Piekła możesz uniknąć!
Wypoczynek – któż go nie lubi! Nie wolno nam go zaniedbywać, bo ma to fatalny wpływ na naszą kondycję – duchową, intelektualną i fizyczną, co z kolei przekłada się na jakość: życia, pracy, rozwoju duchowego, wykonywania codziennych obowiązków. Trzeba jednak uważać, by wypoczynku nie pomylić z lenistwem – zwłaszcza duchowym.

UWAGA!
Przymierze z Maryją
WYSYŁAMY
BEZPŁATNIE!
 
U stóp Fatimskiej Pani
Janusz Komenda

Podchodzimy do lądowania. Przez niewielkie okienka samolotu widzimy coraz wyraźniej czerwone dachy i jasne elewacje budynków Lizbony. Jeszcze moment i dotkniemy portugalskiej ziemi. Jest druga połowa maja i Portugalia wita nas – grupę 21 Apostołów Fatimy, towarzyszących im osób i pracowników Stowarzyszenia Ks. Piotra Skargi – słoneczną, ale nie upalną pogodą.

 

Na parkingu, obok budynku lotniska, czeka już autobus, który zabiera nas w 120-kilometrową podróż do Fatimy. Początkowo płaskie krajobrazy przesuwają się powoli przed naszymi oczami, ustępując stopniowo miejsca pofalowanym wzgórzom…


Batalha i Alcobaça


W trakcie pięciodniowego pobytu na Półwyspie Iberyjskim Portugalia odsłania przed nami swoje najpiękniejsze skarby. Tak jest na przykład wtedy, gdy spośród malowniczych wapiennych wzgórz Estremadury wyłania się zachwycający klasztor Matki Bożej Zwycięskiej w Batalha, ufundowany przez króla Jana I Portugalskiego w podzięce za zwycięstwo nad Hiszpanami pod Aljubarottą w 1385 roku. Na dobre zapewniło ono temu krajowi niezależność od hiszpańskiego sąsiada.


Podobnie niezapomniane wrażenia czekają na nas w Alcobaça – miasteczku słynącym ze średniowiecznego opactwa cysterskiego. Zespół klasztorny powstał jako wotum króla Alfonsa I Zdobywcy dla Matki Bożej za odbicie z rąk muzułmańskich grodu Santarem. Imponujący klasztor oprócz bogato zdobionych krużganków i Dziedzińca Królewskiego kryje w sobie sarkofagi władców – Alfonsa IV i jego syna Piotra I oraz królowej Beatrycze Kastylijskiej i żony Piotra I – Ines de Castro.


Nazaré, Santarem, Obidos


Odwiedzamy też leżące nad Atlantykiem miasteczko Nazaré. Jego nazwa wywodzi się od biblijnego Nazaretu, z którego pochodzi figura Maryi, przyniesiona tu w VIII wieku przez mnicha Romano. Statua portugalskiej Czarnej Madonny spoczywa w ołtarzu barokowego sanktuarium Matki Bożej, mieszczącym się na szczycie oceanicznego klifu.


Modne wśród portugalskich celebrytów miasteczko leży na portugalskim szlaku św. Jakuba. Przybyliśmy tu, aby nawiedzić kościół pw. św. Stefana, mieszczący Sanktuarium Cudu Eucharystycznego z XIII wieku. W ciszy, skupieniu i z pochylonymi głowami podziwiamy zachowaną w relikwiarzu cudowną, zakrwawioną Hostię.


Nie omijamy również uroczego, otoczonego średniowiecznymi murami miasteczka Obidos. Przez wieki była to własność kolejnych portugalskich królowych. Kilkusetletni zamek oraz zabytkowe budynki ciasno okalające wąskie, wybrukowane uliczki przyciągają tu każdego roku nowe rzesze turystów i pątników…


Fatima


…No, ale choćby i były najpiękniejsze, nie dla tych miejsc przybyliśmy do Portugalii. Po ok. 100 minutach podróży z lotniska zjeżdżamy w końcu z autostrady. Mijamy znak z napisem „Fatima”. Po lewej stronie drogi rozciągają się parkingi i miejsca kempingowe, teraz puste, ale w trakcie większych uroczystości religijnych szczelnie zapełnione. Dojeżdżamy do Ronda Pastuszków, na środku którego podziwiamy figury spacerujących z owieczkami Łucji, Franciszka i Hiacynty. Zbliżamy się do sanktuarium. Teraz wzdłuż ulicy ciągnie się nieprzerwany rząd oczekujących na pielgrzymów hoteli. Mijamy rondo z figurą św. Antoniego. Zza rosnących wzdłuż ulicy drzew powoli przebija się widok wyłożonego płytami placu Modlitwy. W jego sercu leży Kaplica Objawień, na szczycie góruje Sanktuarium Matki Bożej Różańcowej.


U Fatimskiej Matki


Opuszczamy autobus i po szybkim rozlokowaniu się w hotelowych pokojach oraz zjedzeniu kolacji możemy w końcu pokłonić się Matce Bożej Fatimskiej. Zapada zmrok, a my kierujemy nasze kroki do zapełniającej się coraz szczelniej pielgrzymami Kaplicy Objawień. Tutaj, jak co wieczór, o 21.30 rozpoczyna się nabożeństwo różańcowe i procesja z figurą Matki Bożej Fatimskiej.


Trudno wyrazić emocje kłębiące się w głowach i sercach pątników. To bardzo osobiste dla każdego spotkanie, ten specyficzny nastrój skupienia i spotkania z majestatem Królowej Nieba i Ziemi, ale też z naszą najukochańszą Matką. Każdy sam, w swoim wnętrzu, przeżywa ten osobisty moment spotkania z Maryją; wdzięczny, że mógł tu przybyć i uklęknąć na miejscu uświęconym przez Matkę Boga. Nazajutrz w imieniu Darczyńców i uczestników kampanii organizowanych przez Stowarzyszenie składamy Matce Bożej wieniec z tysiąca róż.


Via Crucis
i Aljustrel


Wkrótce potem udajemy się na Drogę Krzyżową zwaną też Szlakiem Pastuszków. Przy jej trasie nawiedzamy miejsce objawienia pastuszkom Anioła Portugalii, Valinhos, gdzie Matka Boża objawiła się dzieciom fatimskim w sierpniu 1917 roku, a także domy rodzinne Łucji oraz świętych Franciszka i Hiacynty, wciąż zachowane i jako muzea udostępniane zwiedzającym w ich rodzinnej wiosce Aljustrel.


Sanktuarium i bazylika


Po południu czeka nas zwiedzanie bazyliki Trójcy Świętej i Sanktuarium Matki Bożej Różańcowej. Pierwsza z tych świątyń nie robi na mnie dobrego wrażenia. Nowoczesny budynek, z zewnątrz bardziej przypominający betonowy bunkier, a w środku przestronną halę mogącą pomieścić prawie 10 000 osób, sprawia mało sakralne wrażenie. W dodatku tuż przed nim widzimy sporych rozmiarów krzyż, na którym sylwetkę naszego Pana Jezusa Chrystusa zastąpiono kilkoma prostymi kawałkami metalu.


Zdecydowanie lepiej wygląda utrzymane w neobarokowym stylu Sanktuarium Matki Bożej Różańcowej. Stałym punktem przy jego zwiedzaniu są kaplice po obu stronach prezbiterium, gdzie pielgrzymi modlą się przy grobach świętych Franciszka i Hiacynty oraz Służebnicy Bożej, siostry Łucji dos Santos.


Ofiara Mszy Świętej


W trakcie pobytu w Fatimie codziennie rano uczestniczymy w Mszy Świętej w klasycznym rycie rzymskim i w tradycyjny sposób przyjmujemy Najświętszy Sakrament. Niestety, nie jest to obecnie możliwe w samym sanktuarium, dlatego Msze Święte są odprawiane w pobliskiej kaplicy. Najświętszą Ofiarę sprawuje nasz duchowy opiekun ks. Grzegorz Śniadoch z Instytutu Dobrego Pasterza.


Odmawiajcie Różaniec!


Bóg zapłać wszystkim, z którymi pielgrzymowałem do Fatimy: Księdzu Grzegorzowi, Apostołom Fatimy i ich osobom towarzyszącym, Panu Przewodnikowi, koleżance i kolegom ze Stowarzyszenia. To była prawdziwa przyjemność i łaska spotkać Was, lepiej Was poznać, rozmawiać z Wami i wspólnie z Wami modlić się w miejscu objawień Matki Bożej. Jesteśmy wspólnotą skupiającą ludzi o różnych charakterach i temperamentach, których łączy wyjątkowa miłość do Najświętszej Maryi Panny.


Za to wszystko: Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!


Listy od Przyjaciół
 
Listy

Szanowny Panie Prezesie!

Dziękuję bardzo za otrzymane życzenia urodzinowe. Miło mnie zaskoczyły i sprawiły mi dużo radości. Dziś rzadko dostaje się tyle ciepłych słów płynących z serca. Dziękuję za modlitwy za mnie!

Alina z Warszawy

 

 

Szczęść Boże!

Po przestudiowaniu książeczki pt. „Zanim przyjdzie sprawiedliwość…”, którą mi przysłaliście, jestem pod wielkim wrażeniem, że w tak zwięzły, przekonujący sposób została przekazana istota wiedzy na temat Bożego Miłosierdzia. Na nowo pomogła mi uwierzyć i przylgnąć do Miłosierdzia Bożego. Z tejże lektury dowiedziałam się wreszcie, co znaczy ofiarować Bogu Ojcu „Ciało i Krew, Duszę i Bóstwo Jezusa Chrystusa” i jak należy rozumieć tę formułę. Bardzo pomogła mi przytoczona bulla papieża Piusa IV z 1564 roku.

Cecylia ze Śląska

 

 

Szczęść Boże!

Uważam, że Wasza inicjatywa „Chrzest Święty” jest bardzo piękna i potrzebna. Dziś, kiedy u młodych ludzi zatraca się poczucie wrażliwości wobec tego sakramentu, taka akcja i forma prezentu może być bardzo pomocna w zrozumieniu, jakie znaczenie ma ten sakrament oraz jak bardzo ważny jest wybór rodziców chrzestnych. Będę polecał znajomym Państwa inicjatywę i te prezenty. Serdecznie pozdrawiam.

Ryszard z Raciborza

 

 

Szczęść Boże!

Popieram każdą akcję, która służy dobru ludzi kochających Pana Boga, którzy także wielbią Jego Matkę. Pragnę też podzielić się swoim świadectwem. Pan Jezus uratował mnie, gdy podczas zawału serca błagałam o pomoc Bożego Syna słowami: „Panie Jezu ratuj, mam tyle jeszcze do spełnienia”. Od tego dnia mija prawie 20 lat. Mam wsparcie od Pana Jezusa i modlę się codzienne na różańcu, dziękując za pomoc i opiekę.

Danuta z Krasnegostawu

 

 

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!

Bardzo dziękuję za list oraz pismo „Przymierze z Maryją” nr 129 pt. „Powrót do piękna”. Obecnie jesteśmy atakowani niemal zewsząd brzydotą, chociażby poprzez absurdalne i obsceniczne pokazy „mody” na świecie. Chcę, aby to „Przymierze…” dotarło do jak największej liczby polskich domów i jak najwięcej osób czytało je z radością. Chcemy, aby świątynie były piękne i aby umiłowanie piękna człowieka było drogą do Boga. Życzę całej redakcji Bożego błogosławieństwa i życzliwości ludzi w waszym dziele. Z Panem Bogiem

Stefania z Dolnośląskiego

 

 

Szczęść Boże!

Nasze życie przemija bardzo szybko, chwila za chwilą, dzień za dniem. Jesteśmy zabiegani coraz bardziej wśród spraw codziennych, „gonimy coraz szybciej” za określonym celem życia. Niesiemy w sercu jednak tęsknotę za czymś, czego sami nie potrafimy określić. Z jednej strony pełne wzruszeń wspomnienia lat dzieciństwa i lat młodości, wspominamy dom rodzinny pełen ciepła, niezapomniane tradycje rodzinne, zapracowanego ojca i matkę, jej serce pełne miłości do nas. Z drugiej strony myślimy o nieustannym pragnieniu, by jak najwięcej zaczerpnąć w naszym życiu z tego, co wzniosłe, pięknie i szlachetne. Często narzekamy, że dzisiaj już nie jest tak, jak kiedyś, że wszystko wokół nas się zmienia, niekoniecznie na lepsze. Do tradycji trzeba nam powracać, jak do źródła, aby odnawiać, oczyszczać i napełniać na nowo tym, co piękne, bogate w szacunek do człowieka i miłość do Boga. Ona po części kształtuje naszą osobowość, nasze człowieczeństwo. Dziś mentalność człowieka jest już trochę inna i inne jest pojmowanie otaczającego nas świata. Mniej w nas wspólnoty rodzinnej, sąsiedzkiej, która dawniej była filarem życia, tworzyła specyficzną atmosferę relacji międzyludzkiej. Kolebką tradycji była zawsze rodzina. Wielkim przeżyciem są dwa najważniejsze święta katolickie; Boże Narodzenie i Wielkanoc, o których jeszcze nie zapomnieliśmy, pragniemy zachować je jako „swoje”, będąc dumni, że jesteśmy Polakami i katolikami.. (…)

Takie wartości i takie postrzeganie świata wyniosłem z domu rodzinnego. Z tego domu, który prowadzony przez Mamę był domem wzorcowym. Taki pozostał w naszej pamięci – jej dzieci i wnuków, którzy zapamiętali ją zawsze uśmiechniętą, radosną, idącą z pomocą każdemu, kto jej potrzebował.

Fragment rozważań Edwarda z Kalisza

 

 

Szanowni Państwo!

Widzimy, jak bardzo jest poważna sytuacja – zarówno w Kościele, jak i na świecie. Wzorem naszych ojców szukajmy pomocy u Pana Boga i Matki Najświętszej. Podejmijmy to sami, łączmy się w działaniu i zachęcajmy do tego innych, by zamawiać Msze Święte, odmawiać Różaniec i Koronkę do Miłosierdzia Bożego oraz prosić o modlitwę zakony. Intencji jest tak bardzo wiele, lecz Matka Najświętsza nie tylko zna je wszystkie, ale wie najlepiej, w jakich sprawach należy się modlić, o co prosić, za co wynagradzać, za co dziękować. Możemy zatem modlić się „we wszystkich intencjach powierzonych Matce Najświętszej”, możemy również zamawiać Msze Święte w konkretnych intencjach, np. „za Ojca Świętego, za wszystkich Księży Biskupów i o rozwój Tradycji”, „przez wstawiennictwo Matki Najświętszej z błaganiem o oddalenie: powietrza, głodu, ognia i wojny oraz o pokój Chrystusowy na świecie”, „o Polskę wierną Bogu, Krzyżowi i Ewangelii” i w podobnych intencjach.

W szczególny sposób zamawiajmy Msze Święte w klasycznym rycie rzymskim oraz greckokatolickie Boskie Liturgie. Zachęcajmy siebie i innych do Tradycji i Różańca Świętego, to bezcenny skarb, a tak wiele jeszcze osób go nie odkryło. Trwajmy mocno przy Ojcu Świętym i hierarchii kościelnej. Dołączmy nasze małe ofiary oraz obowiązki stanu i wszystko ofiarujmy Matce Bożej. Ona ma moc przebłagać słusznie zagniewanego Pana Boga. Ona wie, jak trudno żyć w dzisiejszym zepsutym świecie, Ona jest Tą, która chce i może udzielić nam łaski ostatecznego wytrwania, jeśli tylko o nią prosić będziemy i czynić, co możemy. Ona wreszcie może doprowadzić nas do portu wiecznego zbawienia – słusznie powiedział przecież św. Bernard z Clairvaux: „Maryja podstawą całej nadziei mojej”.

Czytelnik zatroskany o los katolickiej Polski