Męczeństwo jednych jest opisywane w żywotach świętych, drugich – pozostaje na długi czas zapomniane. Ks. prałat Jakub Dymitrowski, dziekan bełski w latach 1925–1941, który poniósł męczeńską śmierć z rąk wrogów Polski i Kościoła dokładnie 80 lat temu, należy niestety do tej drugiej grupy. Dziś nic już jednak nie stoi na przeszkodzie, aby życiorysy takich wielkich kapłanów opisywać i przywracać zbiorowej pamięci Polaków.
Jakub Dymitrowski urodził się 20 września 1886 roku na Bukowinie, krainie historycznej podzielonej dzisiaj pomiędzy Ukrainę i Rumunię, na skraju ówczesnych Austro-Węgier. Jego rodzinna miejscowość o polsko brzmiącej nazwie Wałowa pod koniec XIX wieku wciąż była zamieszkana niemalże przez samych Polaków, pomimo tak dużego oddalenia od terenów etnicznie polskich. Jakub otrzymał katolickie i patriotyczne wychowanie, ukończył szkołę w Czerniowcach, a w 1906 roku wstąpił do Wyższego Seminarium Duchownego we Lwowie.
W 1912 roku przyjął święcenia kapłańskie z rąk metropolity lwowskiego, arcybiskupa Józefa Bilczewskiego. Podobnie jak opisywany w poprzednim numerze „Przymierza z Maryją” ks. Władysław Gurgacz, nasz bohater otrzymał pierwszą placówkę w bardzo odległym i trudno dostępnym miejscu, na peryferiach archidiecezji, we wsi Sadygóra na rodzinnej Bukowinie. Tam zasłynął jako doskonały katecheta, który nauczając w polskiej szkole, zdobywał serca dzieci i młodzieży, zaszczepiając w nich prawdziwą wiarę oraz miłość do ojczyzny, która choć zniewolona, czekała na upragniony moment odrodzenia.
Na szczeblach kościelnej hierarchii
Sprawdziwszy się w pokorze i wytrwałości, po kilkuletniej posłudze na prowincji młody kapłan został przeniesiony do parafii św. Elżbiety we Lwowie. Tam kontynuował pracę katechety, a jednocześnie studiował teologię w austriackim Innsbrucku. Był to już jednak zmierzch monarchii Habsburgów.
W momencie rozpadu Austro-Węgier ks. dr Dymitrowski mieszkał we Lwowie. Gdy w stolicy Galicji rozgorzały walki pomiędzy Polakami i Ukraińcami o to, w granicach czyjego państwa będzie leżeć to miasto, jako Polak poparł oczywiście tych z biało-czerwonymi kokardami na płaszczach. Sakramentów udzielał jednak rannym żołnierzom obu stron.
W trakcie bitwy o Lwów oraz tuż po niej ks. Dymitrowski pełnił funkcję plenipotenta dóbr ziemskich archidiecezji lwowskiej, a od 1920 roku przez trzy lata był wicedyrektorem lwowskiego seminarium rzymskokatolickiego. W 1923 roku wyjechał do Bełza, pięknego miasta na północy województwa lwowskiego, aby objąć probostwo w tamtejszej parafii św. Mikołaja, a dwa lata później jego kariera na szczeblach kościelnej hierarchii została zwieńczona prałaturą oraz nominacją na dziekana bełskiego. Ten urząd sprawował przez szesnaście lat, aż do męczeńskiej śmierci.
Dziekan i pielgrzym
Ks. prałat Dymitrowski był dziekanem szczególnym. Całą swoją posługę wypełnił głębokim zaangażowaniem społecznym, mającym na celu wzmocnienie duchowości na tych trudnych do zarządzania, wielonarodowych i wielowyznaniowych terenach. Opiekował się działalnością kilku organizacji świeckich katolików, takich jak Katolicki Związek Polek czy Stowarzyszenie Młodzieży Polskiej, i zachęcał swoich wiernych do wstępowania w ich szeregi. Gorliwie propagował ruch pielgrzymkowy, a w 1932 roku poszedł na czele pieszej pielgrzymki z Bełza do Częstochowy, na dystansie ponad 500 kilometrów, aby złożyć na Jasnej Górze wota dziękczynne w 550. rocznicę przeniesienia najważniejszego obrazu maryjnego w Polsce do tego wyjątkowego miejsca. Dziś już bowiem mało kto pamięta o tym, że wizerunek Matki Bożej Częstochowskiej kiedyś odbierał cześć jako obraz Matki Bożej Bełskiej w tym zwyczajnym kościele na Kresach, w którym przez 16 lat sprawował Najświętszą Ofiarę ks. prałat Dymitrowski. Nasz bohater był także doskonałym administratorem – swoje doświadczenie wyniesione z pełnienia funkcji plenipotenta dóbr ziemskich archidiecezji wykorzystał, wykupując ziemię wokół drugiego kościoła w Bełzie, pw. Najświętszej Maryi Panny, dzięki czemu mógł wybudować tam kaplicę oraz ołtarz polowy dla pielgrzymów.
Żołnierz i męczennik
I nadeszła druga wojna światowa… Na mocy postanowień paktu Ribbentrop–Mołotow Bełz znalazł się w niemieckiej strefie okupacyjnej, choć zaledwie kilka kilometrów dzieliło go od Bugu, za którym zaczynała się już okupacja sowiecka. Praktycznie odkąd tylko wygasły regularne działania zbrojne, w całej Polsce zaczął tworzyć się ruch oporu, w który ks. prałat Dymitrowski zaangażował się od samego początku, składając przysięgę żołnierza Związku Walki Zbrojnej (poprzedniczki Armii Krajowej), legalnej armii podziemnej podległej polskiemu rządowi na uchodźstwie. Tam dziekan bełski zajmował się organizowaniem kanałów przerzutowych na Zachód dla polskich żołnierzy, którzy zamiast pójścia do niewoli chcieli kontynuować walkę w szeregach Wojska Polskiego odtwarzanego we Francji i Anglii. Mając dostęp do licznych dokumentów, „za plecami” Niemców skreślał najmłodszych bełżan wyznaczonych na roboty do Niemiec, organizował też pomoc dla wiernych z obszaru jego dekanatu, których domy uległy zniszczeniu w czasie kampanii wrześniowej.
Ta działalność nie mogła ujść uwadze okupantów i wysługujących się im kolaborantów. Poza tym część miejscowych Ukraińców nie mogła darować Dymitrowskiemu jego patriotycznej postawy oraz otwartego poparcia dla przynależności Lwowa i Kresów Wschodnich do Polski. W sierpniu 1941 roku tworzona przez Niemców Ukraińska Policja Pomocnicza aresztowała prałata na podstawie anonimowego donosu, a następnie przekazała go katom z gestapo. Dziekan został przewieziony do niesławnego więzienia przy ul. Łąckiego we Lwowie, gdzie był brutalnie torturowany, ale według naszej aktualnej wiedzy nie wydał nikogo. W listopadzie 1941 r. (dokładnego dnia nie znamy) ks. prałat Jakub Dymitrowski został rozstrzelany, do ostatniej sekundy życia udzielając absolucji ludziom, którzy ginęli razem z nim.
Dziś niewielu Polaków wie o tym bohaterze, który nie ma nawet grobu; Niemcy – notabene zgodnie z pogańskim, germańskim zwyczajem – spalili jego ciało. Odważny prałat doczekał się raptem jednej tablicy – w krakowskim kościele pw. św. Jadwigi Królowej. Pamięć o nim jest niemal wyłącznie lokalna. Bełz pozostał w granicach Polski do 1951 roku, kiedy na mocy tzw. korekty granicznej został odstąpiony władzom sowieckim w zamian za zwrócone Polsce Ustrzyki Dolne. Do dzisiaj w tym mieście (w którym mieszkają liczni potomkowie wysiedlonych mieszkańców Bełza i okolic) co roku w uroczystość Wszystkich Świętych ten wielki kapłan jest wspominany w tekście nabożeństwa za zmarłych. A powinien być znany większej liczbie Polaków niż tylko mieszkańcom tego małego miasteczka na Podkarpaciu.
Niech ta 80. rocznica męczeńskiej śmierci dziekana bełskiego będzie okazją do przypomnienia tej wyjątkowej postaci – dla upamiętnienia bohaterskiego prałata i dla przykładu, z którego czerpać powinniśmy sami.
Kocham Boga i ludzi
Pani Zofia Kłakowicz wspiera Stowarzyszenie Ks. Piotra Skargi od 2007 roku. Urodziła się w miejscowości Stary Las koło Głuchołaz w województwie opolskim. Tam należała do parafii pod wezwaniem św. Marcina, w której przyjęła wszystkie sakramenty. Po zawarciu małżeństwa, którego 60. rocznicę będzie obchodziła z mężem w przyszłym roku, przeprowadziła się do sąsiedniego Nowego Lasu, do parafii pw. św. Jadwigi Śląskiej.
– Kocham Boga, kocham ludzi i dobrze mi z tym. W domu urządziłam „kaplicę”: krzyż Trójcy Świętej, figury Boga Ojca, Jezusa Miłosiernego, Jezusa Chrystusa – Króla Polski i naszych rodzin oraz figurę Matki Bożej oraz wielu świętych.
Bóg mnie prowadzi
– Ja jestem tylko po siedmiu klasach szkoły podstawowej. Nie miałam możliwości dłużej się uczyć, bo ojciec był inwalidą, mama była po pobycie na Syberii, a poza mną mieli jeszcze troje dzieci i trzeba było ciężko pracować w polu. To niesamowite, jak Pan Bóg mnie prowadził w moim życiu.
Wraz z mężem ufamy Bogu i Go kochamy. Mamy gospodarkę, hodujemy kury, uprawiamy ziemniaki, owoców się pełno u nas rodzi, robimy przetwory, dzielimy się z ludźmi. Ze zdrowiem już różnie bywa, ale nie dajemy się, a córka Katarzyna nam pomaga. Córka mieszka w Bielsku-Białej, wyposaża apteki i szpitale, otwiera i projektuje ludziom apteki. Ma bardzo dobrego męża.
Maryja otarła moje łzy
– Syn Jan zmarł w tamtym roku. To był bardzo dobry człowiek dla ludzi, znana osoba w powiecie. Był mechanikiem samochodowym, miał swój warsztat i dobrze wykonywał swoją pracę. Jego syn i córka teraz pracują w tym warsztacie.
– W tamtym roku, podczas oktawy Bożego Ciała, w święto Najświętszego Serca Pana Jezusa pochowaliśmy go, a w tym roku Matka Boża otarła mi łzy, bo akurat w oktawie zaprosiła mnie do Fatimy. Pan Bóg dał, że córka też skorzystała i była ze mną w tym miejscu, bo też bardzo kocha Pana Boga. Uważam, że to była też nagroda z Nieba.
Z Apostolatem w Fatimie
– Przed wyjazdem do Fatimy córka mi mówiła: „Mamuś, to jest jakieś Stowarzyszenie, ty pieniądze dajesz, a dzisiaj świat jest jaki jest; nie byłaś tam, nie wiesz. Trzeba wziąć pieniądze, bo nie wiadomo, jak będzie. Może trzeba będzie za nocleg zapłacić, może za jakieś obiady”. Ona wzięła i ja wzięłam i był kłopot, bo faktycznie, co się okazało – i to nas bardzo zaskoczyło – że wszystko było domknięte, wszystko było zadbane, była bardzo dobra opieka…
Co było dla mnie bardzo fajne, to pierwsze przeżycie, jeszcze w Krakowie, w hotelu, gdy pan prezes bardzo miło nas przywitał, z uśmiechem i serdecznością, słowami: „Szczęść Boże”. To było dla mnie takie piękne!
Na pielgrzymce poznaliśmy pracowników Stowarzyszenia; moja córka dużo z nimi przebywała. Pani przewodnik powiedziała, że taka paczka, jak nasza, to jest mało spotykana. Było pięknie, nie było kłopotów i na wszystko było dużo czasu. Córka dbała o mnie i Bogu dzięki, że była ze mną. Ja wiem, że to był palec Boży i zasługa Matki Bożej.
W Fatimie wychodziłam trochę wcześniej na Mszę Świętą o szóstej rano. Mieliśmy kapłana, z którym dużo rozmawiałam. Zamówiliśmy Mszę Świętą za Stowarzyszenie, za pracowników Stowarzyszenia oraz ich rodziny i ksiądz ją odprawił. Chcieliśmy w ten sposób wynagrodzić i żeby Pan Bóg Wam wynagrodził, Waszym rodzinom i całej organizacji.
Podziękowania
– Dziękuję Bogu Najwyższemu, Ojcu, Synowi i Duchowi Świętemu, a także Matce Najświętszej za wielkie łaski, którymi mnie obdarzyli. Dziękuję, że żyję bez żadnych uszczerbków na ciele. Jestem pewna, że Pan Jezus czuwa nade mną. Jest to znak, że krzyż jest naszą obroną zawsze, a szczególnie na te ostateczne czasy. Za wszystkie łaski i błogosławieństwa dla mnie i całej rodziny serdecznie dziękuję Stwórcy. Twoja cześć i chwała, po wszystkie wieki wieków. Amen. Wdzięczna Twoja służebnica Zofia.
Oprac. JK
Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!
Pragnę podziękować za wszelkie informacje, broszury i książeczki, jakie otrzymuję od Państwa. Najbardziej cieszy mnie wydawane „Przymierze z Maryją”, ponieważ wiele trudnych spraw zostaje przedstawionych w klarowny sposób, wnosi wiele radości, ale przede wszystkim przybliża nam drogę do naszego Ojca. Czasami trzeba wrócić do początku i odnaleźć siebie, a to niełatwe. Wy w tym pomagacie. I róbcie to nadal, bo tego potrzebujemy.
„Przymierze z Maryją” jest początkiem. I z tego zrezygnować nie warto. To moje skromne zdanie, które podyktowane jest szczerą troską o byt „Przymierza…”. Sama jestem w trudnej sytuacji finansowej, dwoje dzieci uczących się poza domem to niemałe koszty. I dlatego z mężem postanowiliśmy ograniczyć wszystko do minimum przez jakiś czas, żeby stać nas było na utrzymanie domu. W dzisiejszych czasach jest to niełatwe zadanie, bo przez ostatnie lata przyzwyczailiśmy się do spełniania wszystkich swoich pragnień i zachcianek i nas też to się tyczy. Jednak trzeba wybrać, co w danym momencie jest ważniejsze. Nawet w pewnym momencie rozważaliśmy rezygnację z comiesięcznego datku na rzecz Stowarzyszenia Ks. Piotra Skargi, ale moje sumienie by tego nie zniosło, więc nadal będziemy Państwa wspierać finansowo oraz codzienną modlitwą. Proszę Was zarazem o modlitwę za moją rodzinę, by wspólnie umiała przetrwać trudne chwile. Ja nie mogę ofiarować nic poza tym. Zatem bardzo mi przykro, że tak jest, ale z ufnością patrzę w przyszłość i wiem, że będziemy oglądać owoce Waszej działalności. Serdecznie pozdrawiam i polecam Was opiece naszej Matuchny Matki Bożej Rychwałdzkiej.
Dagmara z mężem
Szanowni Państwo
Bardzo dziękuję za Wasz wkład w krzewienie prawd wiary. Pragnę podziękować za otrzymane materiały edukacyjne, które poszerzają moją wiedzę religijną. Życzę Wam błogosławieństwa Bożego i obfitych łask w działalności. Trzeba dbać o to, aby wiara nie wygasła. Szczęść Wam Boże!
Jadwiga
Szczęść Boże!
Dziękuję za prowadzenie tak pięknych i potrzebnych akcji katolickich. W miarę moich możliwości wspieram Was w tym pięknym dziele materialnie i duchowo. Życzę Wam, abyście kontynuowali to dzieło jak najdłużej. Pozdrawiam serdecznie!
Janina z Krakowa
Szanowny Panie Prezesie
Wspominając niedawną konferencję „Czy chrześcijanie są skazani na ewolucję”, chciałbym bardzo podziękować za niezwykłą możliwość uczestniczenia w niej. Jest to dla mnie jedyna okazja do kontaktu na żywo z najwybitniejszymi naukowcami, którzy sami odnaleźli właściwą drogę prawdy, a teraz wskazują ją innym. Takie spotkanie to coś absolutnie bezcennego, co będę wspominał jako najpiękniejsze chwile w moim życiu. Pragnę podziękować wszystkim osobom zaangażowanym w to niezwykle ważne przedsięwzięcie.
Te wszystkie dzieła, co zrozumiałe, wymagają poświęcenia oraz wsparcia również finansowego. Chyba wszyscy to rozumieją, widząc przecież efekty Państwa działalności, ale zapewne widzi to również ta druga strona, która robi wszystko, aby to zniszczyć, co jest najlepszym dowodem na właściwy kierunek Państwa działalności. Doskonale zdają sobie z tego sprawę wszystkie siły, które wiedzą, że tego ewolucjonistycznego matactwa zapewne nie da się już długo utrzymać. Myślę, że właśnie dlatego sam plan zniszczenia musi być doskonały i właśnie dlatego postanowiono uderzyć w korzenie, czyli członków Państwa organizacji, tak, by nie mogli wesprzeć dalszego rozwoju tych dzieł.
Rozwiązania, które obecnie wdraża się w firmach produkcyjnych, to kierunek dokładnie wskazany przez śp. Pana Krzysztofa Karonia w polecanym przez niego filmie „Amerykańska fabryka” – dostępnym na Netflixie. Plan, który przygotowany jest krok po kroku dla wszystkich narodów. Myślę, że dlatego choć chcielibyśmy ogromnie pomóc dalszemu rozwojowi Państwa działalności, to będzie to coraz trudniejsze.
Rozwój Państwa wszechstronnej działalności na polu wiary – (by wspomnieć choćby o Apostolacie Fatimy czy piśmie „Przymierze z Maryją”), historii, polityki, prawa – Ordo Iuris, nauki – „Polonia Christiana” i informacji – PCh24.pl, Klubie Przyjaciół, to wszystko z dumą przypomina mi, że jestem Polakiem, a moi bracia i siostry, twórcy tych pięknych dzieł, przypominają mi o właściwej postawie moralnej.
Temat ewolucji inspirował mnie, odkąd pamiętam. Brakujące ogniwo, które „na pewno jest” i „niebawem wam go ukażemy”, to temat flagowy wszystkich „naukowych czasopism”. A ja, posiadając jedynie maturę, mam nadzieję, że większość wykładów rozumiem, bo przedstawione są w takiej formie, aby wszyscy mogli zobaczyć to, co najwybitniejszym umysłom udało się dostrzec pod mikroskopem. Ich geniusz dodatkowo polega na obserwacji zjawisk zachodzących w ułamkach sekund w mikro i makroskali.
Podsumowując, w mojej skromnej opinii pomysł udostępnienia tej wiedzy wszystkim chętnym jest wyrazem chrześcijańskiej miłości, wskazującej właściwą drogę do Boga. Przecież to nasz Stwórca oddał nam ziemię, abyśmy czynili ją sobie poddaną, nie czyniąc wiedzy tajemną, tylko dla wybranych. Jeszcze raz niech będzie mi wolno podziękować za całą działalność Państwa organizacji.
Z wyrazami szacunku
Czytelnik
Szczęść Boże!
Wasza działalność zasługuje na szacunek i podziw! Otwieracie drzwi do serc ludzi zagubionych, pokazujecie inną drogę – uświadamiając, że życie to nie tylko praca, ale przede wszystkim duchowe potrzeby, które dają nadzieję i siłę do życia. Walczcie o serca, które są jeszcze uśpione. Powodzenia!
Anna z Mysłowic
Szczęść Boże!
Pragnę z całego serca podziękować za dwumiesięcznik „Przymierze z Maryją”. Od kilku lat gości on w moim rodzinnym domu, niosąc umocnienie duchowe, światło i pokój. I niech tak pozostanie jak najdłużej.
Daniel