Z dziecięcej biblioteczki
 
Ciężar Krzyża Świętego
W jednym ze słonecznych miast Andaluzji trwały przygotowania do wojny. Don Mancio, władca zamku, wiódł swoich rycerzy na wojnę z Maurami. W słońcu błyszczały hełmy wojowników hiszpańskich sunących naprzód, do walki w obronie wiary katolickiej. Na wietrze kołysały się zdobne pióropusze, a wspaniałe arabskie rumaki kręciły się niespokojnie, przeczuwając bitwę. Wszystko to stanowiło scenę zapierającą dech w piersiach.

Rozstanie

Kiedy zamek był już ledwie widoczny zza drzew i krzewów gaju oliwnego, Don Mancio pomyślał o żonie i dziecku, których dopiero co opuścił. Minęły cztery lata, od kiedy przyprowadził swoją szlachetną małżonkę do tego domu. Ich syn miał już trzy lata. Teraz, kiedy wybiła godzina bólu, godzina próby, dzielnie ją wytrzymali.
Don Mancio odziany w zbrojną kolczugę i białą tunikę z czerwonym krzyżem, jaką zwykli nosić krzyżowcy, pomachał ręką do żony i synka po raz ostatni. Po chwili odjechał, by walczyć z niewiernymi Maurami dla swojego Pana Jezusa i ukochanej Hiszpanii!
- To dobrze - powiedziała w duchu jego młoda żona, z trudem powstrzymując łzy. - Mój rycerz pojechał walczyć z powodu Krzyża, nie zaś na marną, książęcą wojnę. Niech cię Bóg błogosławi Mancio, niech cię zachowa w swojej opiece, a nawet jeśli polegniesz w walce za słuszną sprawę, Jezus będzie przy tobie.
- Biada mi - pomyślał. - Być może już nigdy ich nie zobaczę! Dobry Boże, zachowaj ich w swojej opiece - modlił się rycerz.
W końcu dotarł do miejsca przeznaczenia. Kiedy nad polem bitwy wstał dzień, w żyłach rycerza, na widok powiewającego sztandaru z półksiężycem, zagotowała się krew. Jego czerwony krzyż na piersiach płonął, a miecz wzniósł się w powietrzu. Był gotów do zderzenia z zakrzywionym ostrzem muzułmańskiej szabli. Słychać jak stal uderza o stal. Chrześcijanin i Maur starli się w krwawym boju.

Walka i niewola

Walka była zaciekła. Do zmierzchu wielu wojowników chrześcijańskich spotkało się z Bogiem twarzą w twarz. Wielu innych, pośród których znalazł się także Don Mancio, wziętych zostało do niewoli przez muzułmanów.

* * *

Gdy wypełniony niewolnikami okręt płynął w stronę pustynnej Afryki, Don Mancio patrzył na znikające wybrzeże Hiszpanii, myśląc z trwogą o tym, co się stanie z żoną i dzieckiem.
W Afryce uwięziony rycerz dzień za dniem, w upalnym słońcu i pod okiem bezlitosnych Maurów, ciężko pracował. Znosił to wszystko mężnie i cierpliwie. Było to możliwe, gdyż posiadł tajemniczą, dostępną tylko nielicznym wiedzę o tym, że cierpliwe znoszenie niedoli przyniesie kiedyś pociechę. Tylko nieliczni o tym wiedzą, gdyż tylko niewielu jest w stanie ochoczo znosić ogromne męczarnie dla Tego, który umarł i wskazał drogę wiodącą do wielkiej radości poprzez ciernisty szlak cierpienia.
Przez dziesięć lat niewoli Don Mancio znosił chłosty i ciężar łańcuchów. Przez cały ten czas nie miał żadnych wieści z domu. Codzienny trud, uderzenia biczem, głodowe racje jedzenia oraz inne okropności były o wiele łatwiejsze do zniesienia, aniżeli brak jakichkolwiek wiadomości od najbliższych.... Czy żyją? Czy jeszcze są w Hiszpanii? Czy myślą, że on poległ? Czy dowiedzieli się o jego losie? - te pytania dręczyły jego umysł.


Ukrzyżowany przyjaciel

Samotny, w niewoli znalazł tylko jednego Przyjaciela i nauczył się go kochać w cierpieniu. Owego Przyjaciela widywał codziennie, kiedy mijał bramę miasta i wychodził na pola ciężkiej pracy. Powyżej głównej bramy miejskiej był umieszczony Krzyż, na którym wisiał naturalnej wielkości Zbawiciel. Ten krucyfiks został wykradziony przez Maurów z jakiegoś pięknego kościoła hiszpańskiego. Wisiał tam w pogardzie, tylko po to, by go kalać plwocinami, kamieniami i obelgami, które ciskali niewierzący, przechodząc przez bramę. Znów Syn Człowieczy był krzyżowany...
W żyłach Don Mancio gotowała się krew. - Ach gdybym tylko nie miał łańcuchów na rękach, a u mego boku wisiałby miecz, pomściłbym honor mojego Zbawcy.
Lecz niestety, nic nie mógł zrobić. W sercu złożył uroczystą przysięgę. Jeżeli z woli Bożej zostanie uwolniony, to nie spocznie dopóty, dopóki nie ocali tego krucyfiksu i umieści go w jakimś sanktuarium, w którym miłość i cześć starłyby hańbę tych wszystkich lat zniewag i wzgardy. Śnił o tym po nocach, myślał za dnia, podczas gdy smutne rysy twarzy Ukrzyżowanego wrastały w jego serce i odciskały się tak, jak kiedyś na chuście św. Weroniki.
W końcu minęło dziesięć długich lat niewoli. Don Mancio nie wiedział, że świt był bliski. Jednak zanim miał ujrzeć światło, nadeszła próba ognia.

Nadzieja i...

Czasami zza morza przybywali dzielni misjonarze hiszpańscy, którzy gorliwie służyli biednym skazańcom, stawiając czoła śmierci i niebezpieczeństwom. Niektórzy przywozili ze sobą złoto, wysyłane przez rodziny uwięzionych, na wykup z niewoli. Ale ze złotem czy bez, misjonarze zawsze przynosili otuchę płynącą z wiary oraz radość w sakramentach świętych, którymi służyli wygłodniałym duszom.
Wreszcie pewnego razu przybył pewien zakonnik, który zaczął wypytywać o Don Mancio. A oto historia, którą opowiedział. Aż do tej pory nie docierały do żony wieści o jego losie. Czasami myślała, że mąż poległ na polu walki. Jednak stale trudziła się i dowiadywała, a przede wszystkim cierpiała. Wraz z synem odmawiali sobie wszystkiego, po to, aby zgromadzić środki potrzebne na wykup w razie, gdyby okazało się, że żyje i przebywa w niewoli. I oto traf sprawił, że odnaleziono jego ciemnicę, a oto okup, dzięki któremu wyjdzie na wolność.
Tak więc, jeszcze tylko jedną noc miał spędzić w niewoli...

Wielka próba

Tej nocy Don Mancio ułożył swoją głowę na pryczy i wcale nie odczuwał niewygody. Za kilka godzin, pomyślał, jego okup zostanie położony na wadze i zapewni mu powrót do domu! Serce Don Mancio zaczęło bić szybciej, a oczy rozweseliły się; widzi żonę, syna, słyszy słowa przywitania, czuje ich objęcia. Czy to sen? Ile razy miewał takie sny, które drwiły z jego osamotnienia, roztaczając przed nim wizje domu? Ale tym razem to nie był sen. Przecież widział franciszkańskiego mnicha, który przywiózł okup. O tak! Jutro będzie wolny... Wtem, jak grom z jasnego nieba, jego umysł przeszyła pewna myśl. Krucyfiks! W swojej wyobraźni widzi to święte ciało, wiszące na żelaznym krzyżu ponad haniebną bramą. Widzi to święte oblicze, spoglądające na niego. Widzi twarz, która odcisnęła się w jego sercu do tego stopnia, jakby została tam wyryta. Obraz Chrystusa ukrzyżowanego tylko na chwilę został przyćmiony nową radością, jaka zapanowała w nim na myśl o uwolnieniu. Jednak głęboko w sercu pozostał Pan i Władca świata. Wydawało mu się, że słyszy majestatyczny i słodki głos: - Mancio, zapomniałeś o Mnie w swojej radości? Powrócisz i zostawisz Mnie? - Mój Boże! Cóż mogę uczynić? Nie mam żadnych pieniędzy! Jak tylko wyjdę z niewoli, moim pierwszym zajęciem będzie gromadzenie środków potrzebnych na wykupienie Ciebie. - Jak wyjdę! Ale, czy naprawdę możesz wyjść i Mnie zostawić? - przemknęła mu myśl, która jak miecz przeszyła serce. - Mój okup! Za to wykupię krzyż! Lecz czyż był na tyle silny, aby znowu stawić czoła temu strasznemu życiu w uwięzieniu i czy mógł pozbawić szczęścia dziecko i żonę?
- Ach, Mój Boże! Nie możesz wymagać ode mnie takiej ofiary!
Ale głos znowu pytał: - Wyjedziesz stąd i Mnie zostawisz?

Don Mancio nie zasnął tej nocy. Pełna bólu walka rozdzierała jego duszę. Dwie miłości spotkały się twarzą w twarz: miłość do najbliższych mu osób oraz miłość do Ukrzyżowanego.
- Jezu - łkał - nie chcę swego ocalenia dla samego siebie. Dla Twojej bolesnej męki, na Twój krzyż, ulituj się nade mną. Oddal ten kielich goryczy.
Lecz głos - tak bardzo błagający - jeszcze raz powtórzył w głębi jego duszy: - Wyjedziesz stąd i zostawisz Mnie tu samego?
A w sercu Don Mancio głośniejszy głos odpowiedział:
- Czy jesteś w stanie zostać i posłać zamiast siebie ten ciężki, żelazny krzyż? Czy możesz zranić serce, które oczekuje na ciebie, które odlicza dni i godziny? Pomyśl o swojej tęskniącej małżonce, o dniach i nocach, które przepłakała? Czy chcesz sprawić, aby ponownie to wszystko zaczęło się dziać? Przynajmniej żałuj jej, jeśli nie siebie.
Jeszcze raz ten sam głos, słabszy, ledwie słyszalny, lecz dostojny powiedział: - Ten, kto kocha ojca czy matkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien.
- O Boże - zapłakał Mancio, - Miej litość, ocal mnie, oddal ten kielich goryczy.
Potem w tej samej strasznej godzinie jego udręczona dusza dostrzegła ustronny ogród, a w nim Boga Człowieka pocącego się krwią. On także znał cenę, straszną cenę, mającego nadejść żalu wszystkich tych, którzy go kochali. On także zniósł ten rozdzierający ból serca i także się przed nim wzdragał. Umartwienie Mancio spokojnie narastało na tle mistycznej agonii Boga. - Boże Mój! Boże Mój! Nie mogę. Nie wyjadę. Nie pozostawię Cię samego w Twoim wstydzie. Wstał pokrzepiony. Walka się skończyła. Wstał jak tylko wyłonił się świt. Dzisiaj okup będzie zapłacony, ale nie za niego. On wciąż pozostanie niewolnikiem, ale już nie jest smutny z tego powodu. Jest zadziwiająco spokojny. Czyż Jezus Chrystus nie zapowiedział, że Jego śmierć na krzyżu przyniesie wieczną radość? Jest to radość znana tylko mężnym duszom, takim jak dusza Don Mancia. - Ten, który straci swoje życie dla Mnie, zyska je. Czasami nawet tu, na ziemi.

Odkupiony i odkupiciel

Rynek był zatłoczony. Maur i chrześcijanin, pan i niewolnik, wszyscy gromadzili się, aby być świadkami dziwnej sceny. Szybko rozeszła się wiadomość o tym, że jeden z uwięzionych, którego okup przybył wczoraj z Hiszpanii, zrezygnował z nadziei na wolność i zamierza go przeznaczyć na wykupienie starego krucyfiksu, który tak długo wisiał nad bramą. - On z pewnością musi być szalony - mówili i chrześcijanie, i Maurowie. - Ten chrześcijański szlachcic zamiast siebie pośle żonie bezwartościowy kawałek żelastwa, podczas gdy sam pozostanie w niewoli aż do śmierci. - Ktoś inny powiedział: - Mówi się, że Maur żąda za ogromny żelazny krzyż tyle srebrnych dukatów, ile on waży, i nie przyjmie mniej. Masywny krzyż jest cały wykuty z żelaza, podobnie figura Pana Jezusa.
- Spójrzcie! Właśnie idą ważyć okup. - Chrześcijanie i Maurowie tłoczyli się wkoło, aby zobaczyć, co się stanie. Maurowie z szyderstwem, chrześcijanie ze zdziwieniem, podnosząc na duchu niewolnika i modląc się. Cóż to za człowiek, który poświęca siebie dla krzyża świętego?! - dziwili się zgromadzeni wkoło ludzie.
- Dobrze się zastanowiłeś synu? - spytał franciszkanin w momencie, gdy silni mężczyźni kładli na wagę krzyż. - Dobrze się zastanów. Ta ogromna suma pieniędzy, którą przywiozłem, by cię wykupić, będzie musiała nieznacznie przeważyć szalę, na której jest ten ogromny krzyż. Twoja żona wiele lat poświęciła na zebranie takiej kwoty, i nie wiadomo, czy zdoła kiedykolwiek jeszcze uzbierać?! Czy zatem dobrze znasz koszty?
Przez jedną krótką chwilę gęsta mgła pojawiła się przed oczyma Don Mancio, ale zaraz stanowczo odpowiedział - Ojcze, dobrze się zastanowiłem i jestem gotów.
- Niech tak będzie.
Na jednej szali położony został ciężki krzyż, a na drugą spadały srebrne monety. Mężczyźni wstrzymywali oddech, licząc dukaty, których brzęk rozchodził się w powietrzu. Jednak szala z ciężkim krzyżem nie przeważała się. - Jeden, dwa, trzy, dwanaście, dwadzieścia... - liczył ojciec modląc się przy tym przez cały ten czas o to, aby wystarczyło monet.
Ale czyż nie było powiedziane, że nasz Pan nie odda stokroć więcej za każdy akt miłości? Zaledwie trzydzieści srebrnych dukatów spadło na wagę, kiedy nagle szala na której leżał krucyfiks uniosła się wysoko, podczas gdy druga z monetami opadła. Cud! Wystarczyło zaledwie trzydzieści srebrnych dukatów! Ten, który dawno temu został sprzedany za trzydzieści srebrników, teraz pragnął być odkupionym za tę samą sumę, aby reszta wystarczyła na uwolnienie wiernego sługi.
Ukrzyżowany, który przez te wszystkie lata był jedynym przyjacielem rycerza, nie odszedł sam i nie pozostawił Don Mancia w niewoli. Obaj odkupiony i Odkupiciel zostali uwolnieni.

Tłum. Agnieszka Stelmach
The Weight of the Holy Cross,
„Crusade Magazine", May-June, 1995


NAJNOWSZE WYDANIE:
Bóg uniżył się dla nas!
Dwa tysiące lat temu nie było miejsca dla godnych narodzin Króla Wszechświata, ale czy dziś jest miejsce dla Niego w sercach i duszach ludzkich? Iluż naszych bliźnich, sąsiadów, członków rodzin zamyka przed Nim – i to z hukiem! – swoje drzwi?

UWAGA!
Przymierze z Maryją
WYSYŁAMY
BEZPŁATNIE!
 
Małopolska pielgrzymka Apostołów Fatimy
Tomasz D. Kolanek

Kilka miesięcy temu moja starsza córka – Kinga – zapytała: Tato, ilu masz przyjaciół? Moja odpowiedź brzmiała: Jednego – wujka Kacpra, na co Kinga zareagowała słowami: Uuuuu… To bardzo mało. Podejrzewam, że nie zrozumiała nic z mojego miniwykładu, iż nie liczy się ilość, tylko jakość… Kacper nigdy mnie nie zawiódł; gdy tylko może, służy mi pomocną dłonią; nie wstydzi się odmawiać ze mną publicznie Różańca; zawsze potrafi mnie wysłuchać, gdy trzeba – pocieszyć lub przywołać do porządku…

 

Na pewno każda z osób czytających ten tekst ma teraz przed oczami swojego przyjaciela lub przyjaciółkę, którzy czasem potrafią być bliżsi niż rodzeństwo. Jak zareagowalibyście, Drodzy Państwo, gdybym poinformował, że pewnego wrześniowego, deszczowego tygodnia miałem zaszczyt i przyjemność poznać kilkanaście osób, których tak jak Kacpra mógłbym nazwać moimi przyjaciółmi? Tak, tak… Spotkałem takich ludzi i  co ciekawe – wszyscy znajdowali się w jednym miejscu, czyli Centrum Szkoleniowo-Konferencyjnym im. Ks. Piotra Skargi w Zawoi. Tak, proszę Państwa, chodzi o Apostołów Fatimy i ich bliskich, którymi dane mi było opiekować się podczas wyjazdu pielgrzymkowego po Małopolsce.


Pięć dni…


W ciągu trwającego pięć dni wyjazdu wysłuchałem dziesiątek przeróżnych – czasem smutnych, niekiedy poruszających, często zabawnych, ale zawsze opowiedzianych z pasją – historii, rozmawiałem na setki różnych tematów i odmówiłem niezliczoną liczbę przepięknych modlitw, litanii i koronek, ale o tym za moment…

Wszystko zaczęło się w poniedziałek od mojej… nadmiernej pewności siebie. Na niebie pięknie świeciło słońce, chmury znajdowały się gdzieś hen, daleko, a temperatura zdawała się z każdą minutą rosnąć. Mając to wszystko na uwadze, powiedziałem sam do siebie: Niemożliwe, żeby z dnia na dzień pogoda zmieniła się tak jak to zapowiadają. A prognozy głosiły, że nadchodzi tydzień deszczu, a temperatura spadnie o niemal 20 stopni. Ja jednak nie wziąłem ani kurtki, ani żadnego okrycia przeciwdeszczowego…


W Krakowie i Kalwarii…


I tak oto nastał wtorek. Bardzo szybko przekonałem się, że prognozy tym razem się sprawdziły. Apostołowie Fatimy patrzyli na mnie z lekko zażenowanym uśmiechem – jakby prawie wszyscy chcieli mi powiedzieć: A nie mówiliśmy?…


No nic… Trzeba ruszać w drogę. Pierwszym punktem na naszej pielgrzymkowej mapie było Sanktuarium św. Jana Pawła II w Krakowie. Równo w południe wzięliśmy udział we Mszy Świętej, po której odmówiliśmy Koronkę do Bożego Miłosierdzia wraz z Litanią do Najświętszego Serca Pana Jezusa, a następnie mieliśmy możliwość zwiedzania wraz z przewodnikiem miejscowego muzeum i całego sanktuarium. Dla mnie osobiście najważniejszym punktem tegoż zwiedzania była kaplica Świętej Kingi. Kto nie wie dlaczego, tego odsyłam do początku czytanego właśnie teraz tekstu.


Kolejnym punktem naszej trasy była Kalwaria Zebrzydowska i… czy trzeba pisać coś więcej? Napisać, że jest to jedno z najwspanialszych miejsc na duchowej mapie Polski, to nic nie napisać. Powiedzieć, że Apostołowie Fatimy, mimo nieustannie padającego deszczu, byli zachwyceni zarówno, jeśli idzie o doznania turystyczne oraz przede wszystkim religijne, to jakby nic nie powiedzieć.


Ze św. Charbelem…


Niezwykle wzruszającym momentem był dla mnie środowy poranek, kiedy to każdy z obecnych na naszej pielgrzymce zapytał mnie: czy weźmiemy udział we Mszy Świętej. Tak się stało i to pomimo faktu, że musieliśmy przejść pieszo półtora kilometra w nieustających strugach deszczu.


Środa w ogóle była „dniem na odpoczynek”. Apostołowie Fatimy mogli przeżyć ten dzień w dowolny sposób. Zdecydowali jednak, że spędzą go na wspólnej modlitwie i wysłuchaniu kilku przesłań duchowych, jakie dla nich przygotowałem. Na koniec dnia odwiedził nas Jacek Kotula. Wygłosił on poruszający wykład o św. Charbelu Makh­loufie, podczas którego mogliśmy uczcić jego relikwie. Następnie odśpiewaliśmy Apel Jasnogórski.


Fatimskie Sanktuarium na Krzeptówkach


Czwartek z kolei był dniem kulminacji złych warunków atmosferycznych. Tego dnia mieliśmy się udać do Zakopanego do Sanktuarium Matki Bożej Fatimskiej na Krzeptówkach. Nie dość, że deszcz padał i padał, to jeszcze – jak to w Zakopanem – mocno dawał o sobie znać porywisty wiatr. Apostołowie dzielnie to przetrwali…. Po Mszy Świętej zapytałem jednego z kapłanów, czy możemy wspólnie odmówić Koronkę do Bożego Miłosierdzia. Duchowny oczywiście się zgodził, ale nie to było najbardziej poruszające, tylko to, że do naszej kilkunastoosobowej modlącej się grupy dołączyło kilkadziesiąt osób.


Tak jak wcześniej poinformowałem – starałem się wraz z Apostołami Fatimy odmawiać nie tylko Różaniec i Koronkę do Bożego Miłosierdzia. Wielu z nich powiedziało, że nie znało wcześniej np. Koronki do Ducha Świętego, Koronki Anielskiej czy też koronek wstawienniczych m. in. do świętego Gerarda, świętego Peregryna czy świętego Franciszka. Odmawialiśmy również litanie, których ja sam nie znałem, jak Litania do Ducha Świętego, po odmówieniu której wywiązała się bardzo ciekawa dyskusja dotycząca wezwania: Duchu Święty, który nas umocniłeś w sakramencie bierzmowania, zmiłuj się nad nami. Apostołowie Fatimy zwrócili uwagę, że tak wielu dziś zapomina, czym jest sakrament bierzmowania i ubolewali, że równie wielu nie chce przyjąć darów Ducha Świętego.


Piękny czas


Cóż więcej mogę napisać? To był naprawdę przepiękny czas. Ludzie, których miałem przyjemność poznać, z którymi rozmawiałem, wspólnie modliłem się i posilałem, są skarbem Kościoła, Polski i naszego Stowarzyszenia. Ja osobiście czułem się, jakbym znał ich od zawsze i jednocześnie mógłbym powiedzieć im o wszystkim, co dobre i co złe. Każdy z Apostołów Fatimy miał swoją własną historię wzlotów i upadków, radości i cierpień, przy których moje problemy są zwykłą błahostką. Każdy jednak przetrwał dobry i trudny czas dzięki wierze w Chrystusa – naszego Pana i Zbawiciela!


Listy od Przyjaciół
 
Listy

Szanowni Państwo!

Cieszę się ze wszystkich kampanii, jakie prowadzicie. Jako osoba wierząca uważam, że jest to wspaniała uczta duchowa. Oglądałam jubileusz Stowarzyszenia ks. Piotra Skargi i życzę Wam wszelkiego dobra. Bóg Wam zapłać za wszystkie lata. Zostańcie z Bogiem!

Barbara ze Środy Śląskiej

 

 

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!

Jestem pełna podziwu za to, co Stowarzyszenie Ks. Piotra Skargi robi na rzecz rodzin. Ja prawdziwie wierzę, że rodzina jest podstawą ładu i porządku społecznego oraz istotnych wartości dla funkcjonowania społeczeństwa. Jestem bardzo wdzięczna Panu Prezesowi za tę kampanię, dzięki której ludzie mogą zrozumieć, co to znaczy być prawdziwym chrześcijaninem. Bardzo pragnę, by nasza polska rodzina stała się miejscem modlitwy, pokoju i chrześcijańskich wartości, na wzór Świętej Rodziny z Nazaretu.

Najświętsza Rodzino, bądź naszą obroną! Tego bardzo pragnie polskie społeczeństwo!

Janina z Lubelskiego

 

 

Szczęść Boże!

Jako Apostołka Fatimy jestem bardzo zadowolona z akcji na rzecz rodziny, ponieważ właśnie rodzina jest najważniejsza. W naszym kraju niestety niszczy się ją najbardziej, jak tylko się da. Mam nadzieję, że Matka Boża pomoże Wam ją obronić. Bez rodzin jesteśmy skończeni. Cieszę się, że są takie akcje jak Wasza. Bardzo proszę o modlitwę – o to żebym wyszła z nowotworu.

Bóg zapłać!

Helena z Krakowa

Szczęść Boże!

Bardzo dziękuję za przepiękne materiały z niedawnej kampanii, a w szczególności za piękną tabliczkę z wizerunkiem Świętej Rodziny. Uważam, że jest to najpiękniejsza akcja z dotychczasowych, które znam. Gratuluję kreatywności! Niech Duch Święty prowadzi Was każdego dnia.

Roman ze Rzgowa

 

 

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!

Od kilku lat moje życie toczy się w cieniu trudnych doświadczeń, które jednak zbliżyły mnie do Jezusa i Maryi. Przez długi czas zmagałam się z problemami rodzinnymi – mąż był chorobliwie zazdrosny, atmosfera w domu była pełna napięcia, a ja nie miałam siły, by się bronić. Do tego doszły obowiązki wobec dzieci, chora siostra i matka w szpitalu. Czułam się przytłoczona, rozważałam rozwód, ale modlitwa dawała mi nadzieję. Prosiłam Boga, by pomógł mi przetrwać albo zakończyć to, co mnie niszczyło. W 2023 roku moje zdrowie załamało się. Trafiłam do szpitala z hemoglobiną na poziomie 6. Przeszłam transfuzję, badania wykazały guzy, zapalenia jelit, wątroby, nadżerki. Lekarze podejrzewali nowotwór. Byłam słaba, nie mogłam jeść ani się modlić. Mimo to ofiarowałam swoje cierpienie za grzeszników. W styczniu 2024, w święto Matki Bożej Gromnicznej, miałam trafić do szpitala, ale mnie nie przyjęto. Oddałam wszystko Bogu, prosząc o siłę i prowadzenie. W kwietniu usłyszałam wewnętrzny głos: „26 kwietnia otrzymasz dobrą wiadomość”. I rzeczywiście – hematolog powiedziała, że przeszczep szpiku nie będzie konieczny. W czerwcu przeszłam operację, podczas której miałam mistyczne doświadczenie. To wydarzenie umocniło moją wiarę. Wróciłam do zdrowia, choć ZUS odmówił mi świadczeń, a sąd pracy nie uwzględnił mojej sytuacji. Mimo to wróciłam do pracy w DPS. Zaangażowałam się w modlitwę za kapłanów w ramach Apostolatu Margaretka i Róż Różańcowych. Mam 14 kapłanów pod opieką modlitewną i 8 róż. Codzienna modlitwa daje mi siłę. W styczniu uczestniczyłam w Dniu Skupienia w Licheniu. To głęboko poruszyło moje serce. Doświadczyłam też duchowych ataków – nocą pojawiały się dziwne światła, cienie, głosy. Modliłam się, odpędzałam je, czułam obecność Pana Jezusa, który mnie chronił. Wierzę, że to była próba. Dziś wiem, że Bóg prowadzi mnie przez wszystko. Moje życie się odmieniło. Po latach wróciłam do spowiedzi, przyjęłam Komunię Świętą… Widzę, jak świat się zmienia, jak ludzie oddalają się od Boga, a ja chcę być świadkiem Jego miłości. Dziękuję Bogu za uzdrowienie, za siłę, za prowadzenie. Moje świadectwo to dowód, że nawet w najciemniejszych chwilach można odnaleźć światło – jeśli tylko otworzy się serce na Bożą obecność.

Marzena

 

 

Szczęść Boże!

Wasza kampania o Aniele Stróżu jest bardzo potrzebna, aby ludzie w niego uwierzyli, prosili go o potrzebne łaski i modlili się do niego. Wszystkie Wasze akcje są bardzo pożyteczne i potrzebne!

Daniela z Włocławka

 

 

Szanowni Państwo!

Dziękuję! Wielkich dzieł dokonujecie. Cieszę się, że należę do Apostolatu Fatimy, że otrzymuję „Przymierze z Maryją”. Bardzo mnie to raduje. Niestety, ogólny kryzys jest odczuwalny. Dzisiaj to wszystko mnie stresuje. Istnieje realne zagrożenie, a społeczeństwo potrzebuje informacji; niestety jest jej mało. Ludzie nadal milczą i stresują się, a władza chce wprowadzać programy deprawujące dzieci i młodzież. Musimy więc uciekać się pod opiekę Świętej Rodziny! Brawo za tę akcję! To jest Boże prawo – proszę nie ustawać!

Mieczysława z Przemyśla

 

 

Szczęść Boże!

Bardzo się cieszę, że powstała akcja dotycząca obrony rodziny. Jestem ojcem piątki dzieci, dzięki którym jestem dumny i szczęśliwy. Dziękuję Bogu za ten wspaniały dar. Proszę o Jego błogosławieństwo dla wszystkich rodzin w naszej Ojczyźnie! Święty Józefie, módl się za nami!

Jan z Lubelskiego

 

 

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!

Bardzo dziękuję całemu Stowarzyszeniu za wszystkie akcje i za „Przymierze z Maryją”. Wasze kampanie prowadzą do szczęścia Bożego na tym świecie i pięknego życia w Niebie. Bóg zapłać, że przyjmujecie to potrzebne natchnienie od Ducha Świętego.

Apostołka Agnieszka z Łódzkiego