Z dziecięcej biblioteczki
 
Olbrzym, który został świętym

W pewnym kraju, położonym na Wschodzie, żył prostoduszny olbrzym o dobrym sercu. Offero, bo tak miał na imię, bardzo lubił bawić się z dziećmi. Czasami brał je na ręce, innym razem podrzucał delikatnie, a kiedy był w dobrym humorze, godzinami stał nieruchomo, podczas gdy chłopcy wspinali się na jego wysokie plecy i zjeżdżali z nich niczym ze zjeżdżalni.

Pewnego wieczoru, chłopcy wyciągnęli się na trawie i zaczęli rozmawiać o tym, kim chcą zostać, kiedy dorosną.
- Kim zamierzasz zostać Offero? - spytali chłopcy.
- Będę służył najpotężniejszemu królowi na świecie, który nikogo się nie boi - odpowiedział olbrzym.

Następnego ranka Offero wyruszył w drogę. Na swym szlaku spotkał wielu wspaniałych władców. Jednak żaden z nich nie był tym właściwym. Wszyscy monarchowie obawiali się bowiem innych potężniejszych władców.

Po roku Offero dotarł do króla, którego inni bardzo się bali. Kiedy olbrzym ujrzał majestatycznego monarchę, jego serce zabiło z radości. - Nareszcie - pomyślał. - Znalazłem najpotężniejszego władcę na świecie!

Offero uklęknął przed monarchą.
- Królu! - wykrzyknął. - Kłania ci się twój sługa Offero!
Oczy króla zabłyszczały, bo będąc dumnym i potężnym, z takim olbrzymem będzie budził jeszcze większy postrach.
- Wstań Offero - powiedział. - Zostaniesz moim sługą.
Tak oto Offero rozpoczął swą odważną służbę u króla.

Pewnej nocy do zamku przybył bard. Grał na lutni i śpiewał o wojnie. Olbrzym chłonął to całym sercem. Tymczasem król wiercił się niespokojnie na swoim wielkim tronie. W pewnym momencie, gdy bard zaczął śpiewać o szatanie, władca jedną ręką ścisnął wyrzeźbionego na poręczy tronu pozłacanego lwa, a drugą uczynił nerwowy znak na czole. Gdy bard zakończył występ i opuścił salę, olbrzym uklęknął przed królem i spytał:
- Królu! Dlaczego ty, nieustraszony, wzdrygnąłeś się na samo imię szatana?!
Król uśmiechnął się smutno i powiedział:
- Ach, Offero, najpotężniejszy władca musi się obawiać szatana, gdyż jest on znacznie potężniejszy niż którykolwiek monarcha. I tylko znak krzyża może nas przed nim uchronić.
- Zatem nie jesteś najpotężniejszym władcą! - zagrzmiał. - Żegnaj królu. Idę służyć temu, którego się obawiasz - szatanowi!

Całą noc Offero maszerował, a kiedy zaświtało, znalazł się na szerokiej drodze wypełnionej ludźmi schodzącymi ze wzgórza.
- Hej, wy tam! - zawołał. - Czy mógłby mi ktoś wskazać drogę do króla szatana?
- Chodź za nami, my tam podążamy - odpowiedzieli.

Olbrzym pomyślał, że szatan musi być rzeczywiście potężnym władcą, skoro tak wielu ludzi opuszcza swoich dotychczasowych królów, chcąc mu służyć.

Nagle rozległ się przeraźliwy krzyk. Offero zatrzymał się. Tuż przed nim znajdowała się rozległa otchłań, z której wydobywał się dym. Właśnie w tej otchłani ginęli jego towarzysze podróży.

Stopniowo krzyki słabły, a ponad nimi unosił się chrapliwy i szyderczy śmiech.
- Okrutny król musi być z tego szatana! - pomyślał Offero. - Ślubowałem jednak służyć najpotężniejszemu i słowa dotrzymam.

Uczynił krok i wpadł do otchłani. Nagle olbrzym ujrzał zbliżającą się do niego wyniosłą postać w koronie z płomieni. Offero skłonił się nisko.
- Co za postawny rekrut! - warknął szyderczo szatan. - Z taką posturą będzie bardziej przydatny w naszym posłannictwie na ziemi.

I nie zamieniwszy ani jednego słowa z olbrzymem, skinął na niego, nakazując, aby za nim poszedł.

Offero ruszył za szatanem. Przez całą drogę wszyscy kłaniali się i trzęśli na widok czarta.

Z czasem Offero zaczął zapominać o okrucieństwie diabła, podziwiając coraz bardziej jego wyniosłość. - W końcu znalazłem największego władcę, który nie boi się nikogo - pomyślał olbrzym.

W pewnym momencie, gdy droga skręcała, ponad głowami szatana i jego orszaku olbrzym dojrzał drewniany krzyż, a u jego stóp malutką dziewczynkę z bukietem polnych kwiatów.

Offero zatroskał się. - Żeby tylko szatan nie przestraszył tej małej istotki.

Ledwie wypowiedział te słowa, a już usłyszał przeraźliwy jęk. Jednak nie była to ta dziewczynka, lecz szatan, który nagle zaczął się wycofywać. Offero zagrodził mu drogę.
- Puść mnie! - warknął diabeł.
- Powiedz, czego się boisz? - zapytał olbrzym.
- Krzyża Chrystusa, mojego wroga - zawył szatan!
- Ten Chrystus jest potężniejszy od ciebie, inaczej byś się go tak bardzo nie bał - stwierdził olbrzym.

Offero przepuścił szatana i obserwował, jak ten w popłochu umykał wraz z całym orszakiem.

Dziewczynka stała zdziwiona.
- Ładny dzień - zagadnął Offero. - Czy mogłabyś mi wskazać drogę do króla, którego nazywają Chrystusem?
- Musisz spytać pustelnika - odpowiedziało dziecko. - On zna drogę. Trzeba się dostać tam, na wysokie wzgórze.

Offero podziękował, a później rozpoczął trudną wspinaczkę na górę. Tuż przed zachodem słońca, olbrzym dotarł do chaty pustelnika.

Podczas kolacji Offero opowiedział o swojej misji.
- Chciałbym odnaleźć króla nazywanego Chrystusem, gdyż przysiągłem służyć najpotężniejszemu władcy, który się nikogo nie boi. Jestem mocny, mogę dla niego walczyć i przysporzyć mu jeszcze większej chwały.
- Aby znaleźć Chrystusa, trzeba mu służyć. A skoro chcesz mu służyć, to nie możesz zabijać innych, lecz musisz im pomagać - odparł pustelnik.
- Cóż więc mam czynić? - spytał Offero. - Jestem silny. Świetnie nadaję się do walki. A jak mam pomagać?

Pustelnik spojrzał na niego.
- Dobry olbrzymie, twoje mocne ramiona z pewnością potrafią unieść ogromny ciężar.
- Oczywiście - odpowiedział radośnie. Stąd też moje imię Offero - tragarz.
- No dobrze Offero, czy nie byłoby zatem lepiej, aby służyły one Chrystusowi? Niedaleko stąd znajduje się rzeka - rwąca i głęboka. Mnóstwo ludzi chce przepłynąć na drugi brzeg, ale udaje się to tylko najsilniejszym. A starzy i słabi są porywani przez fale.
Tragarz ożywił się: - Mogę ich wszystkich przenieść na drugi brzeg! - zawołał. Zaraz jednak ogarnął go smutek. - Ale w jaki sposób odnajdę Chrystusa? - spytał.
- Nie musisz szukać. Jeśli będziesz mu dobrze służył, On przyjdzie do ciebie - odpowiedział pustelnik.
Następnego ranka Offero i pustelnik wyruszyli nad rzekę. Lecz ledwie zeszli z gór, a już każdy napotkany podróżnik nakazywał im zawrócić. Wszyscy krzyczeli, że rzeka bardzo się burzy i że żaden człowiek nie może bezpiecznie przeprawić się na drugą stronę.

Pustelnik skinął głową i powiedział:
- Chodźcie, mam zaufanie do tego człowieka.

Offero zatrzymał się przy solidnym drzewie, o które mógł się oprzeć. Następnie wszedł do wody i tak długo walczył z nurtem rzeki, aż wreszcie złapał równowagę. Potem wziął pustelnika na plecy, po czym zanurzył się bez obawy w rwącej rzece. Woda sięgała mu aż do piersi i moczyła nawet kraj ubrania duchownego. Jednak nic nie przeszkodziło olbrzymowi w dotarciu na drugą stronę. Unosił się on ponad rzeką jak solidna, niewzruszona skała.
Jak tylko Offero wrócił, zaraz oblegli go podróżni, prosząc o przeniesienie na drugi brzeg. W ten sposób dobroduszny olbrzym rozpoczął swoją służbę dla króla, którego nigdy wcześniej nie widział.

Zajmował się tym cały dzień i całą noc. Wybudował na brzegu chatę, do której każdy pukał prosząc o pomoc. I każdy tej pomocy doświadczał.

Z każdym dniem twarz Offera stawała się coraz bardziej łagodna, a plecy cierpliwsze. Jednak w głębi serca nachodziły go wątpliwości, czy aby na pewno największy król go odnajdzie? I czy Chrystus rzeczywiście jest największym królem na świecie, który nikogo się nie boi?

Pewnej deszczowej nocy, olbrzyma obudził jakiś dźwięk. Offero zerwał się z posłania, zaświecił lampę i pospieszył do drzwi. U progu, w gwałtownej ulewie stało dziecko.
- Biedactwo, schroń się przed deszczem - olbrzym zaprosił je do chaty.
- Nie mogę zostać - powiedział chłopiec. Jeszcze tej nocy muszę przedostać się na drugi brzeg. Jednak rzeka jest za głęboka i zbyt wzburzona, abym mógł się sam przeprawić, dlatego przychodzę cię prosić o pomoc.

Offero zabrał kij i delikatnie wziął dziecko na plecy. Olbrzym wszedł do wody, która już sięgała kolan, a wzburzone fale smagały ciało jeszcze wyżej. Dziecko mocniej chwyciło się szyi tragarza. Dno było grząskie i tej nocy trudniej niż kiedykolwiek można było ustać.

Z każdym krokiem rzeka stawała się głębsza i bardziej rwąca. Dziecko, wydało się nagle cięższe niż dorosły człowiek. Silne plecy olbrzyma uginały się pod ciężarem, a fale uderzające po twarzy, dławiły go. Offero czuł jak ciężar dziecka go przygniata. Powoli zaczął tracić grunt pod nogami. Z trudem utrzymywał równowagę. Dopadło go zwątpienie.

Mimo to podjął ostatni wysiłek. Szybko złapał oddech, zatoczył się i jeszcze na chwilę zatrzymał się wyczerpany, smagany uderzeniami fal i kropel deszczu. Zaraz jednak wszedł w nurt płytszej wody. Już nie miało znaczenia to, jak ciężkie było dziecko, gdyż jego głowa unosiła się ponad falami.

Gdy już dotarli na drugą stronę, olbrzym położył chłopca na ziemi, upewniając się, czy nic mu się nie stało.
A on odpowiedział: - Dziękuję za troskę Offero. Służyłeś mi odważnie, przenosząc mnie i mój wielki ciężar przez wzburzoną rzekę.

Nagle niebo pojaśniało, porywisty wiatr ustąpił, a rzeka uspokoiła się.
- Mój ciężar - powiedziało dziecko poważnie, to największy ciężar, jaki kiedykolwiek ktokolwiek mógł unieść. Wziąłem na swoje ramiona wszystkie grzechy świata.

Offero znieruchomiał... A to dlatego, że zamiast dziecka stała przed nim pełna godności postać, pogodna, triumfująca z promiennym światłem wokół głowy.
- Jestem Chrystusem Królem, któremu służyłeś. A ponieważ wytrwale i z oddaniem mnie przenosiłeś na drugą stronę rzeki, toteż nie powinieneś mieć na imię Offero, lecz Christoffero, czyli posłaniec Chrystusa. Wszyscy powinni wiedzieć, że jesteś moim odważnym i oddanym sługą - powiedział ciepło Zbawiciel.
Olbrzym uklęknął, ale z przejęcia i radości nie mógł nic powiedzieć. Mógł jedynie wpatrywać się we wspaniałe oczy. I kiedy tak patrzył, najpotężniejszy Król odwrócił się i uniósł majestatycznie do nieba.
Christoffero już wiedział, że odnalazł największego władcę, który niczego się nie bał.
Tak to Offero, przez służbę, stał się świętym Christofferem czyli - po polsku - Krzysztofem.

Tłum. Agnieszka Stelmach
Eunice Fuller, The Book of Friendly Giants,
„Crusade Magazine", styczeń - luty 1993


NAJNOWSZE WYDANIE:
Wzór męża i ojca
Wielu z nas ma wielkie nabożeństwo do świętego Józefa. Prosimy go o pomoc między innymi w problemach rodzinnych czy w sytuacjach trudnych. Dlaczego tak się dzieje? Nie mamy przecież o nim większej wiedzy, bo i Ewangelie poświęciły mu niewiele miejsca.

UWAGA!
Przymierze z Maryją
WYSYŁAMY
BEZPŁATNIE!
 
Opatrzność Boża czuwa nade mną

– Jestem sympatykiem Stowarzyszenia Ks. Piotra Skargi od wielu lat. Podoba mi się to, że bronicie fundamentalnej, a nie liberalnej wiary katolickiej oraz poruszacie temat prześladowań i działań przeciw naszemu Kościołowi. Martwię się tym chaosem, który jest obecnie w Kościele – mówi Pan Józef Łazaj należący do Apostolatu Fatimy od 2019 roku. W tym numerze naszego pisma prezentujemy jego świadectwo.

 

W tym roku będę obchodził z żoną 58. rocznicę ślubu i sam skończę 80 lat. Mamy dwójkę dzieci, oboje dali nam pięcioro wnuków i troje prawnuków. Wielokrotnie w swoim życiu doświadczyłem działania Opatrzności Bożej, której każdego dnia się powierzam i która nade mną czuwa, o czym jestem głęboko przekonany. Żeby nie być gołosłownym Pan Józef opowiada jedną z historii, która zdarzyła się, zanim przeszedł na emeryturę.

Świadectwo


W zakładzie pracy mieliśmy pasiekę. Pewnej czerwcowej niedzieli jechałem drogą leśną z Żyglinka do Nakła Śląskiego, przez Świerklaniec, by skontrolować lot pszczół. Żadnego ruchu na drodze, słońce świeciło wprost w oczy. Na liczniku skromne 120 km/h. W pewnym momencie, zupełnie nieoczekiwanie, w odległości około 10–15 metrów przed sobą zauważyłem przechodzącego, w poprzek drogi, łosia. Na hamowanie nie było już czasu, krzyknąłem tylko: „Jezu” i gwałtownie skręciłem w prawo, chcąc rowem ominąć potężne zwierzę. Nie potrafię odpowiedzieć, jak to się stało. Droga stosunkowo wąska, pobocza prawie nie było, a ja wyjechałem na drogę bez wstrząsu, bez uszkodzeń. Zatrzymałem się po kilkudziesięciu metrach. Cały trzęsący się z wrażenia, spojrzałem do tyłu – przez drogę przechodził drugi łoś. Gdy wracałem, oglądałem to miejsce. Nie mogłem uwierzyć, pobocze bardzo wąskie z wyrwami, wkopany kamienny słupek. Jakim cudem wyszedłem z tego cało, nie wiem. Mogłem tylko przypuszczać, że mój krzyk o pomoc został wysłuchany. Ten przypadek na wiele lat pozbawił mnie poczucia bezpieczeństwa przy jeździe przez las.

Rodzina szkołą życia i wiary


Urodziłem się w Woźnikach Śląskich. Pochodzę z wielodzietnej rodziny robotniczej. To była rodzina zwarta i kochająca się. Panowała w niej dyscyplina, której dziś w rodzinach brakuje. Ojciec pracował jako robotnik leśny, a pomagali mu najstarsi moi bracia. Mieliśmy też małe gospodarstwo. Kiedy ojciec wstawał o brzasku i szedł kosić łąkę, to ja szedłem później z młodszą siostrą Ireną tę trawę rozrzucać i suszyć, a kiedy on, spracowany po całym dniu, wieczorem, klękał przy łóżku, to dla mnie był to autorytet i widok, którego nigdy nie zapomnę. Wszyscy pracowali ciężko i choć przy pracy niewiele mówiło się o Bogu, to ten Bóg był zawsze blisko. Dla wszystkich było oczywiste, że w niedzielę idzie się do kościoła. Wiara nie podlegała żadnym wątpliwościom.

Szykany za sprzeciw


Skończyłem szkołę podstawową w miejscowości Dyrdy, liceum ogólnokształcące w Tarnowskich Górach, a 2-letnie technikum górnicze w Chorzowie-Batorym. Gdy w 1965 roku biskupi polscy napisali słynny list do biskupów niemieckich, komuniści organizowali masówki, podczas których krzyczano: „Jakim prawem przebaczają?”. Ja się odezwałem, broniąc polskich hierarchów; z tego powodu byłem gnębiony i nawet chciano mnie wyrzucić ze szkoły, ale wszystko skończyło się dobrze: zdobyłem tytuł technika-górnika i rozpocząłem pracę w odkrywkowej kopalni dolomitu i w tej branży, na wielu stanowiskach, przepracowałem aż do emerytury.

Wiary trzeba bronić!


Już w okresie komuny miałem świadomość, że naszej wiary trzeba bronić i z takim nastawieniem żyję cały czas, bo wciąż widzę, że jest ona atakowana przez system, później przez liberalizm. Po przejściu na emeryturę czytałem bardzo dużo książek katolickich i zgromadziłem bardzo bogatą bibliotekę religijną, w której największym skarbem jest mistyczne, cudowne dzieło Marii Valtorty, pt. Poemat Boga-Człowieka. Dzięki temu moja wiedza i świadomość religijna bardzo mocno się rozwijały.


Na Facebooku toczę na temat wiary zacięte dyskusje, w których wykorzystuję wiedzę zdobytą m.in. dzięki artykułom publikowanym w „Przymierzu z Maryją”. Prowadzę bloga, (myslebowierze.pl), gdzie publikuję artykuły poświęcone obronie wiary. Co istotne, na blogu tematy te są trwałe i dostępne, a na Facebooku są usuwane i znikają. Cieszę się z tego, co robię, i jestem przekonany, że są to działania niezbędne i konieczne, bo jeśli nie będziemy bronić naszej wiary, to jej przeciwnicy zapędzą nas do katakumb lub uznają, że jest to tylko nasza prywatna sprawa i wtedy nie będziemy mogli się w ogóle odzywać.

Moja książka


Zdecydowałem się nawet napisać książkę w obronie wiary, w której starałem się zestawić wszystkie elementy świata, które noszą znamiona cudów lub są cudami. Książka nosi tytuł Dlaczego? i jest opatrzona mottem: Dlaczego ludzie żyją dzisiaj tak, jakby Boga wcale nie było? Wydałem tę książkę za własne pieniądze, a cały nakład w większości rozdałem.


Oprac. JK

 


Listy od Przyjaciół
 

Szczęść Boże!

Jestem bardzo wdzięczna Redakcji za tak piękną pracę. 25-lecie istnienia Stowarzyszenia Ks. Piotra Skargi to dowód na to, że potrzebna jest taka działalność tysiącom polskich rodzin, jak również nam wszystkim. To pobudza serce i otwiera umysł na wiarę katolicką. Jeszcze raz serdecznie dziękuję za wyróżnienie w postaci pamiątkowego dyplomu i modlitwy Sługi Bożego Ks. Piotra Skargi.

Anna z Ostrowca Świętokrzyskiego

 

Szanowni Państwo!

Od dawna otrzymuję od Państwa „Przymierze z Maryją”. Na mojej ścianie też co roku wisi piękny kalendarz z Matką Bożą. Jakiś czas temu hojnie wspierałem Państwa działalność. Od tego czasu zdążyłem się ożenić, mam dwójkę wspaniałych dzieci. Razem z żoną wychowujemy je w duchu katolickim. Od czasu, gdy wspierałem Państwa moja sytuacja ekonomiczna nieco się pogorszyła, już nie jestem kawalerem, który swobodnie może dysponować swoimi zasobami. Może jednak wkrótce będę mógł wesprzeć Państwa działalność jakąś kwotą, bo uważam, że jest ona szlachetna i ważna.

Paweł


Szanowny Panie Prezesie!

Na wstępie pragnę Pana przeprosić za wieloletnie milczenie. Mimo braku reakcji z mojej strony, przysyłał mi Pan każdego roku kalendarz. Chociaż na to nie zasługiwałam, bardzo sobie to cenię. Kalendarze przypominają mi o każdym święcie kościelnym. Myślę, że miała w tym udział Fatimska Pani, której kapliczką obok naszego kościoła przez kilkanaście lat się opiekowałam. Od dwudziestu dwóch lat jestem na emeryturze, a głównym moim zajęciem są obecnie wizyty u lekarzy, w aptekach, na badaniach, no i oczywiście prace domowe. Kończąc, serdecznie Pana pozdrawiam, życzę wielu wspaniałych Przyjaciół, a przede wszystkim, aby Matka Najświętsza wspierała wszystkie inicjatywy podejmowane przez Stowarzyszenie Ks. Piotra Skargi.

Maria z Lubelskiego

 

Szczęść Boże!

Bardzo dziękuję za kolejną kampanię, od której zależy los i przyszłość naszej katolickiej Polski. Tak wielu Polaków zmieniło życie i poglądy po pandemii. Od nas, Apostołów, wymaga się budzenia sumień naszych rodaków, żeby nie odeszli od chrześcijańskich korzeni. Bóg zapłać za tak cudowne Wasze dzieło. Niech Wam Bóg błogosławi!

Anna z Małopolski

 

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!

Szanowny Panie Prezesie! Serdecznie dziękuję za dotychczasową korespondencję, która służy Czytelnikom w dziele popularyzacji Orędzia naszej Fatimskiej Pani, rozpala ogień patriotycznej miłości do naszej ukochanej Ojczyzny i podejmuje jakże niezbędną dla nas troskę o rozwój cywilizacji łacińskiej, a przede wszystkim jej trwanie w Europie i na świecie. Jestem Panu i Stowarzyszeniu, któremu Pan przewodzi, szczerze i serdecznie wdzięczny i mniemam, że tak czyni wielu Księży i Rodaków w Polsce i na emigracji. Niech te Wasze starania i trud wokół tej sprawy oraz tych tematów wynagrodzi Boża Opatrzność. Za przesłane egzemplarze „Przymierza z Maryją” serdecznie dziękuję. Staram się rozprowadzić je wśród moich najlepszych znajomych i przyjaciół.

Ks. Kazimierz

 

Szczęść Boże!

Dziękuję bardzo za piękny kalendarz „366 dni z Maryją” na 2024 rok, który poświęcony jest szkaplerzowi świętemu. Kalendarz jest bardzo ciekawy i pięknie wydany. Nie o wszystkich przedstawionych szkaplerzach wiedziałam, ale też nie wszystkie można przedstawić w kalendarzu ze względu na objętość. Tak samo jak Pana pragnieniem, tak również i moim jest, aby ten kalendarz trafił do jak największej liczby osób. Pozdrawiam serdecznie.

Lucyna z Bydgoszczy

 

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!

Na początku dziękuję serdecznie za przesłany kalendarz „366 dni z Maryją” na rok 2024. Dziękuję też za grudniowe „Przymierze z Maryją”. Dostałam również 4. numer „Apostoła Fatimy”. Przeczytałam list od Pana Prezesa i świadectwa ludzi, którzy są Apostołami Fatimy. Proponuje Pan, abym opowiedziała swoją historię. Moja historia nie jest niestety chwalebna. Żyłam bardzo daleko od Boga i Kościoła świętego. W zasadzie to nie było życie. Moja mama, bardzo pobożna niewiasta, modliła się za mnie, również kapłani modlili się za mnie. Kiedyś, gdy leżałam i czułam od nóg drętwienie, poczułam trzy pocałunki tak gorące i pełne miłości, że zapragnęłam żyć. Mama była przy mnie, wyciągnęłam ręce do niej i pomogła mi wstać. Teraz sama jestem mamą i wiem, co czuła moja, kiedy żyłam daleko od Boga…

Anna


Szczęść Boże!

Dziękuję za wielkie zaangażowanie i tak wspaniałe dzieło, jakie tworzycie. Dziękuję też za list, „Przymierze z Maryją” i drugi kalendarz z Maryją. W świątecznym „Przymierzu…” opisaliście różne ciekawe tematy związane z Bożym Narodzeniem np. jak godnie przeżyć Wigilię i narodziny Chrystusa. Dziękuję jeszcze za dwa wspaniałe upominki: szopkę bożonarodzeniową i kartę z modlitwą o triumf wiary katolickiej. Nie możemy ani na moment przestać działać na rzecz obrony wiary. Ja w miarę swoich możliwości finansowych, jak do tej pory, gdy zdrowie pozwoli, będę nadal wspierać Was swoim „groszem”… W modlitwach często polecam Bogu i Matce Najświętszej całe Stowarzyszenie. Szczęść Wam Boże na dalsze lata!

Z Panem Bogiem

Stefania z Płocka

 

Szanowni Państwo!

Mozambik jest jednym z najbiedniejszych państw świata i wszelka pomoc materialna, a nade wszystko duchowa, jest nieodzowna. Wsparcie Stowarzyszenia dla tych społeczności jest wielką radością, gdyż mogą z nadzieją budować swoją przyszłość i wieczność! Szczęść Wam Boże!

Marek z Lublina