Stare opowieści
 
Niezwykłe losy zawadiaki
Agnieszka Stelmach

Święty Jan Boży, założyciel zakonu bonifratrów, był niezwykle impulsywnym dzieckiem. Pastuszek, księgarz, pielęgniarz, a nade wszystko zawadiaka marzył o życiu pełnym przygód. Wszak urodził się w czasach wielkich odkryć geograficznych. Sporo musiał wycierpieć i przejść prób, zanim zdał sobie sprawę, że Pan Bóg ma względem niego Swoje ­zamiary…

 

 

Nieraz spotyka się dzieci, które nie mogą usiedzieć na miejscu. Wszystko je interesuje. Wszędzie ich pełno. Wszystkiego chcą spróbować, samemu doświadczyć i niewiele myśląc, podejmują się wszelakich wyzwań. Taką właśnie osobowość miał Jan, który z czasem zyskał przydomek Boży.

W chwili narodzin chłopca w Montemayor El Nuevo w Portugalii w 1495 roku rozbrzmiały dzwony, a nad jego domem widziano niezwykłe niebieskie światło w postaci słupa ognia.

 

Żądny przygód

 

Jako ośmiolatek Jan pod wpływem opowieści kapłana, który odwiedził jego rodziców i prawił o wielkich odkryciach, o Nowym Świecie i możliwościach, jakie się otwierały dla Europejczyków żądnych dalekich wypraw, potajemnie opuścił dom. Podróżował z duchownym, ale po drodze zachorował i tylko dzięki pomocy zarządcy dużego majątku ziemskiego powrócił do zdrowia. Chłopiec pozostał u nowego gospodarza, gdzie przez wiele lat był pasterzem.

Jan miał silny charakter. Gdy raz już coś postanowił, nie wycofywał się z tego. Po osiągnieciu pełnoletności, zarządca zaproponował mu rękę swojej córki. Jan kochał ją jednak jak siostrę i nie o takiej przyszłości marzył.

Wkrótce więc opuścił swojego dobrodzieja i zaciągnął się do armii Karola V, by walczyć u boku Hiszpanów przeciw Francuzom. W wojsku prowadził życie, które bynajmniej święte nie było.

 

Droga do Boga

 

To wtedy Pan Jezus, Maryja i aniołowie interweniowali, by porzucił hulaszczy tryb życia. Pewnego razu został zrzucony z konia i tak ciężko ranny, że krew płynęła z jego ust i nosa, a on leżał nieprzytomny na ziemi przez dwie godziny w pobliżu obozowiska wroga. Potem podźwignął się i na wpół schylony przywoływał pomocy Królowej Nieba.

Jan wkrótce został przywrócony do doskonałego zdrowia. Obiecał, że porzuci dotychczasowy styl życia. Nie spodobało się to jego kompanom, którzy uknuli intrygę. Nasz bohater otrzymawszy rozkaz pilnowania łupów zdobytych na wrogiej armii, stracił je w nocy, wprowadzony w błąd przez kolegów twierdzących, że ktoś rzekomo potrzebuje pomocy. Za to skazano go na śmierć przez powieszenie. I tym razem jednak doszło do cudownej interwencji. W ostatniej chwili przybył dowódca pułku, który oszczędził życie Portugalczyka, ale polecił wygnać go z obozu.

 

Impulsywny młodzieniec po wszystkich tych upokorzeniach powrócił do swego byłego opiekuna, gdzie pasł owce. Jednak wkrótce znowu zaciągnął się do pułku, który zmierzał do Austrii na wojnę z Turkami. Gdy wrócił do kraju, postanowił odwiedzić swoich rodziców. Dowiedział się, że matka umarła z żalu, spowodowanego jego odejściem, a ojciec wstąpił do zakonu franciszkanów. Wkrótce zmarł też jego opiekun.

 

Ta wiadomość przeszyła duszę Jana, który postanowił spędzić resztę swoich dni, pokutując. Zdecydował się nawet wyjechać do Afryki, by przelać krew za Chrystusa, walcząc z Maurami i wykupując chrześcijańskich rycerzy. Dotarł do Ceuty, twierdzy na wybrzeżu Afryki, w towarzystwie wygnanego z kraju szlachcica. Wkrótce jednak arystokrata zachorował. Błagał Jana, by odłożył zaplanowaną podróż w głąb Afryki i pomógł mu utrzymać rodzinę. Przez kilka lat Portugalczyk zaprawiony w bojach pracował ciężko jako najemny robotnik. Zarabiał na utrzymanie nieszczęśliwej rodziny szlacheckiej wygnanej z Hiszpanii.

Ten okres, który spędził w Afryce, okazał się dla niego przełomowy. Krótko po wyzdrowieniu, szlachcic został odwołany z banicji, a Jan za radą swego spowiednika, udał się do Hiszpanii.

 

Tam spędzał całe dnie, rozładowując statki, a nocami odwiedzając kościoły i czytając duchowe księgi. Czytanie sprawiało mu tyle przyjemności, że zdecydował, iż powinien dzielić tę radość z innymi. Zrezygnował z pracy. Został handlarzem książek. Początkowo podróżował od miasta do miasta. W wieku 41 lat miał jednak wizję, która sprowadziła go do andaluzyjskiej Granady.

 

Prawdziwa pokuta

 

Pewnego dnia Jan spotkał na drodze biednego, bosonogiego chłopca z pokrwawionymi stopami. Wziął go na ramiona, by zabrać do miasta. Początkowo jego ciężar wydawał się lekki, ale stopniowo chłopiec zaczął mu ciążyć coraz bardziej. Musiał odpocząć. Wtedy okazało się, że niósł Dziecinę Bożą, która pokazując mu połówkę granatu i krzyż powiedziała: Janie Boży, Granada będzie dla ciebie krzyżem!. Po tych słowach dziecko zniknęło. Jan, poruszony wewnętrznym impulsem, udał się do Granady. Tam spotkał sławnego wówczas mistyka św. Jana z Avili, teologa i późniejszego Doktora Kościoła, który w święto św. Sebastiana głosił kazanie, wzywając do pokuty.

 

Po jego wysłuchaniu, Jan był tak przejęty myślą o swoich grzechach, że całe miasto uważało, iż księgarz oszalał. Jan bowiem po wysłuchaniu nauki mistyka, udał się pospieszenie do swojego sklepu, zniszczył wszystkie świeckie książki, a księgi religijne i pieniądze rozdał. Następnie podarł ubranie i zaczął się tarzać po ziemi. Wyrywał sobie włosy, głośno krzycząc i wyrażając żal z powodu całego dotychczasowego życia.

Ludzie, uważając, że zwariował, zaczęli ciskać w niego kamieniami, a w końcu pochwycili go i zaprowadzili do szpitala dla obłąkanych.

 

Od pacjenta do pielęgniarza i lekarza

 

Jan – zgodnie z ówczesnym sposobem „leczenia”, trafił do odosobnionej celi, gdzie został związany i był brutalnie bity przez 40 dni.

W końcu zjawił się u niego sam Jan z Avili. Mistyk oznajmił, że jego pokuta trwała wystarczająco długo – czterdzieści dni, tyle samo, ile pościł Pan Jezus na pustyni. Poradził mu, by zamiast tak spektakularnie żałować, po prostu zajął się bliźnimi, zwłaszcza chorymi, biedakami i szaleńcami. W ten sposób wypełni wolę Bożą.

 

Wkrótce Jana przeniesiono do lepszej części szpitala, gdzie pomagał innym chorym. Tak bardzo przejął się nową funkcją, że zadowoleni z jego posługi pielęgniarze nie chcieli go ­wypuścić, gdy ten ogłosił, że zamierza założyć własny szpital.

Z pieniędzy pozyskanych z jałmużny, a także ze sprzedaży drewna z lasu kupił mieszkanie i przygotował je na przyjęcie chorych. Zaczął z czasem do niego znosić na własnych ramionach różne osoby potrzebujące pomocy. Osobiście opatrywał je, mył i pocieszał w cierpieniach. Zachęcał do cierpliwości, a gdy istniało niebezpieczeństwo śmierci, napominał, by przyjęli sakrament ostatniego namaszczenia. Zawsze czuwał do ostatniej chwili przy łożu umierających. Swoją postawą pozyskał wsparcie innych towarzyszy, którzy podążali za jego przykładem z gorliwością i oddaniem. W ten sposób narodził się Zakon Braci Miłosierdzia, który potem rozprzestrzenił się na wiele krajów i przyczynił do zbawienia wielu dusz.

 

Objawinienia

 

Nasz Pan i Jego Błogosławiona Matka często ukazywali się przyszłemu świętemu. Maryja pokazała mu kiedyś koronę cierniową. Umieściła mu ją na głowie mówiąc: Przez ciernie i cierpienie mój Boski Syn pragnie, abyś zasłużył na koronę przygotowaną dla ciebie w Niebie. Ledwie te słowa zostały wypowiedziane, ostry ból przeszył ciało świętego, ale szczególnie odczuwalny był w głowie. Co zrobił wówczas Jan? Zaczął kontemplować Mękę Chrystusa i rozmyślać o wielkości przyszłej Nagrody, co wyraźnie zmniejszyło jego boleść.

 

Innym razem znalazł podróżnego leżącego na drodze, który wydawał się poważnie chory, i przetransportował go do szpitala. Umył mu nogi i położył na łóżku. Kiedy już – zgodnie ze swym zwyczajem – całował stopy biedaka, zauważył stygmaty i bardzo jasne światło. Sam Chrystus pod postacią ubogiego człowieka przemówił do niego, by dalej tak troszczył się o bliźnich cierpiących i będących w potrzebie.

Kiedy indziej upadł na ziemię pod ciężarem chorego mężczyzny, którego niósł. Pomógł mu wstać piękny młodzieniec. Zapytany, kim jest, odpowiedział: – Jestem Archaniołem Rafałem, posłanym przez Wszechmogącego, aby chronić i strzec Cię.

 

Cudownie ocalony z pożaru

 

Ta niezwykle barwna postać, która pragnęła wielkich przygód w swoim życiu, okazała się wybornym strażakiem. Razu pewnego w szpitalu w Granadzie prowadzonym przez Jana wybuchł wielki pożar. Gapie, zamiast pomóc wydostać się uwięzionym, biernie przypatrywali się gorejącemu budynkowi. Jan, zdumiony tym faktem, w ostatniej chwili wbiegł do płonącego pomieszczenia i przedzierając się przez płomienie, wynosił z każdej sali przerażonych chorych. Udało mu się wyprowadzić wszystkich i jeszcze uratować sienniki, a także inne sprzęty, które tak trudno było zgromadzić. Jan wspiął się na dach i tam próbował siekierą oddzielić palącą się część budynku od niepalącej, by zapobiec rozprzestrzenieniu się ognia, a także ocalić część szpitala. Święty widział, jak sprowadzono działo. Za jego pomocą planowano zniszczyć palącą się część budynku. W końcu Jan, usiłujący ochronić resztę dobytku, spadł z dachu w samo serce pożaru. Gdy już wszystkim wydawało się, że niezwykły bohater umarł, ku ich zdziwieniu Jan ukazał się na tle płonącego szpitala cały i zdrowy. Nieznacznie tylko osmolił sobie brwi.

 

Uznano to za wielki cud, bo Jan przez pół godziny był wystawiony na działanie płomieni, ale płomień Boskiej miłości, który płonął w jego sercu, przewyższył intensywność materialnego ognia – pisano później.

Ten impulsywny człowiek, który prowadził życie pełne przygód i cierpienia, umarł wskutek zapalenia płuc. Nabawił się go, usiłując ratować topielca. Wyprosiwszy wszystkich ze swojej komnaty, zmarł na podłodze z krucyfiksem przyciśniętym do ust. Wokół martwego ciała, pozostałego w pozycji klęczącej przez kilka godzin, unosiła się cudowna woń.

 

Patron księgarzy, drukarzy, strażaków i pielęgniarzy, a nawet chorych na serce, to przykład osoby, która mając impulsywny charakter i sporo nabroiwszy, ostatecznie radykalnie zmieniła swoje życie i zasłużyła na przydomek „Boży”.

 

Agnieszka Stelmach

ilustrował: Jacek Widor



NAJNOWSZE WYDANIE:
Wzór męża i ojca
Wielu z nas ma wielkie nabożeństwo do świętego Józefa. Prosimy go o pomoc między innymi w problemach rodzinnych czy w sytuacjach trudnych. Dlaczego tak się dzieje? Nie mamy przecież o nim większej wiedzy, bo i Ewangelie poświęciły mu niewiele miejsca.

UWAGA!
Przymierze z Maryją
WYSYŁAMY
BEZPŁATNIE!
 
Opatrzność Boża czuwa nade mną

– Jestem sympatykiem Stowarzyszenia Ks. Piotra Skargi od wielu lat. Podoba mi się to, że bronicie fundamentalnej, a nie liberalnej wiary katolickiej oraz poruszacie temat prześladowań i działań przeciw naszemu Kościołowi. Martwię się tym chaosem, który jest obecnie w Kościele – mówi Pan Józef Łazaj należący do Apostolatu Fatimy od 2019 roku. W tym numerze naszego pisma prezentujemy jego świadectwo.

 

W tym roku będę obchodził z żoną 58. rocznicę ślubu i sam skończę 80 lat. Mamy dwójkę dzieci, oboje dali nam pięcioro wnuków i troje prawnuków. Wielokrotnie w swoim życiu doświadczyłem działania Opatrzności Bożej, której każdego dnia się powierzam i która nade mną czuwa, o czym jestem głęboko przekonany. Żeby nie być gołosłownym Pan Józef opowiada jedną z historii, która zdarzyła się, zanim przeszedł na emeryturę.

Świadectwo


W zakładzie pracy mieliśmy pasiekę. Pewnej czerwcowej niedzieli jechałem drogą leśną z Żyglinka do Nakła Śląskiego, przez Świerklaniec, by skontrolować lot pszczół. Żadnego ruchu na drodze, słońce świeciło wprost w oczy. Na liczniku skromne 120 km/h. W pewnym momencie, zupełnie nieoczekiwanie, w odległości około 10–15 metrów przed sobą zauważyłem przechodzącego, w poprzek drogi, łosia. Na hamowanie nie było już czasu, krzyknąłem tylko: „Jezu” i gwałtownie skręciłem w prawo, chcąc rowem ominąć potężne zwierzę. Nie potrafię odpowiedzieć, jak to się stało. Droga stosunkowo wąska, pobocza prawie nie było, a ja wyjechałem na drogę bez wstrząsu, bez uszkodzeń. Zatrzymałem się po kilkudziesięciu metrach. Cały trzęsący się z wrażenia, spojrzałem do tyłu – przez drogę przechodził drugi łoś. Gdy wracałem, oglądałem to miejsce. Nie mogłem uwierzyć, pobocze bardzo wąskie z wyrwami, wkopany kamienny słupek. Jakim cudem wyszedłem z tego cało, nie wiem. Mogłem tylko przypuszczać, że mój krzyk o pomoc został wysłuchany. Ten przypadek na wiele lat pozbawił mnie poczucia bezpieczeństwa przy jeździe przez las.

Rodzina szkołą życia i wiary


Urodziłem się w Woźnikach Śląskich. Pochodzę z wielodzietnej rodziny robotniczej. To była rodzina zwarta i kochająca się. Panowała w niej dyscyplina, której dziś w rodzinach brakuje. Ojciec pracował jako robotnik leśny, a pomagali mu najstarsi moi bracia. Mieliśmy też małe gospodarstwo. Kiedy ojciec wstawał o brzasku i szedł kosić łąkę, to ja szedłem później z młodszą siostrą Ireną tę trawę rozrzucać i suszyć, a kiedy on, spracowany po całym dniu, wieczorem, klękał przy łóżku, to dla mnie był to autorytet i widok, którego nigdy nie zapomnę. Wszyscy pracowali ciężko i choć przy pracy niewiele mówiło się o Bogu, to ten Bóg był zawsze blisko. Dla wszystkich było oczywiste, że w niedzielę idzie się do kościoła. Wiara nie podlegała żadnym wątpliwościom.

Szykany za sprzeciw


Skończyłem szkołę podstawową w miejscowości Dyrdy, liceum ogólnokształcące w Tarnowskich Górach, a 2-letnie technikum górnicze w Chorzowie-Batorym. Gdy w 1965 roku biskupi polscy napisali słynny list do biskupów niemieckich, komuniści organizowali masówki, podczas których krzyczano: „Jakim prawem przebaczają?”. Ja się odezwałem, broniąc polskich hierarchów; z tego powodu byłem gnębiony i nawet chciano mnie wyrzucić ze szkoły, ale wszystko skończyło się dobrze: zdobyłem tytuł technika-górnika i rozpocząłem pracę w odkrywkowej kopalni dolomitu i w tej branży, na wielu stanowiskach, przepracowałem aż do emerytury.

Wiary trzeba bronić!


Już w okresie komuny miałem świadomość, że naszej wiary trzeba bronić i z takim nastawieniem żyję cały czas, bo wciąż widzę, że jest ona atakowana przez system, później przez liberalizm. Po przejściu na emeryturę czytałem bardzo dużo książek katolickich i zgromadziłem bardzo bogatą bibliotekę religijną, w której największym skarbem jest mistyczne, cudowne dzieło Marii Valtorty, pt. Poemat Boga-Człowieka. Dzięki temu moja wiedza i świadomość religijna bardzo mocno się rozwijały.


Na Facebooku toczę na temat wiary zacięte dyskusje, w których wykorzystuję wiedzę zdobytą m.in. dzięki artykułom publikowanym w „Przymierzu z Maryją”. Prowadzę bloga, (myslebowierze.pl), gdzie publikuję artykuły poświęcone obronie wiary. Co istotne, na blogu tematy te są trwałe i dostępne, a na Facebooku są usuwane i znikają. Cieszę się z tego, co robię, i jestem przekonany, że są to działania niezbędne i konieczne, bo jeśli nie będziemy bronić naszej wiary, to jej przeciwnicy zapędzą nas do katakumb lub uznają, że jest to tylko nasza prywatna sprawa i wtedy nie będziemy mogli się w ogóle odzywać.

Moja książka


Zdecydowałem się nawet napisać książkę w obronie wiary, w której starałem się zestawić wszystkie elementy świata, które noszą znamiona cudów lub są cudami. Książka nosi tytuł Dlaczego? i jest opatrzona mottem: Dlaczego ludzie żyją dzisiaj tak, jakby Boga wcale nie było? Wydałem tę książkę za własne pieniądze, a cały nakład w większości rozdałem.


Oprac. JK

 


Listy od Przyjaciół
 

Szczęść Boże!

Jestem bardzo wdzięczna Redakcji za tak piękną pracę. 25-lecie istnienia Stowarzyszenia Ks. Piotra Skargi to dowód na to, że potrzebna jest taka działalność tysiącom polskich rodzin, jak również nam wszystkim. To pobudza serce i otwiera umysł na wiarę katolicką. Jeszcze raz serdecznie dziękuję za wyróżnienie w postaci pamiątkowego dyplomu i modlitwy Sługi Bożego Ks. Piotra Skargi.

Anna z Ostrowca Świętokrzyskiego

 

Szanowni Państwo!

Od dawna otrzymuję od Państwa „Przymierze z Maryją”. Na mojej ścianie też co roku wisi piękny kalendarz z Matką Bożą. Jakiś czas temu hojnie wspierałem Państwa działalność. Od tego czasu zdążyłem się ożenić, mam dwójkę wspaniałych dzieci. Razem z żoną wychowujemy je w duchu katolickim. Od czasu, gdy wspierałem Państwa moja sytuacja ekonomiczna nieco się pogorszyła, już nie jestem kawalerem, który swobodnie może dysponować swoimi zasobami. Może jednak wkrótce będę mógł wesprzeć Państwa działalność jakąś kwotą, bo uważam, że jest ona szlachetna i ważna.

Paweł


Szanowny Panie Prezesie!

Na wstępie pragnę Pana przeprosić za wieloletnie milczenie. Mimo braku reakcji z mojej strony, przysyłał mi Pan każdego roku kalendarz. Chociaż na to nie zasługiwałam, bardzo sobie to cenię. Kalendarze przypominają mi o każdym święcie kościelnym. Myślę, że miała w tym udział Fatimska Pani, której kapliczką obok naszego kościoła przez kilkanaście lat się opiekowałam. Od dwudziestu dwóch lat jestem na emeryturze, a głównym moim zajęciem są obecnie wizyty u lekarzy, w aptekach, na badaniach, no i oczywiście prace domowe. Kończąc, serdecznie Pana pozdrawiam, życzę wielu wspaniałych Przyjaciół, a przede wszystkim, aby Matka Najświętsza wspierała wszystkie inicjatywy podejmowane przez Stowarzyszenie Ks. Piotra Skargi.

Maria z Lubelskiego

 

Szczęść Boże!

Bardzo dziękuję za kolejną kampanię, od której zależy los i przyszłość naszej katolickiej Polski. Tak wielu Polaków zmieniło życie i poglądy po pandemii. Od nas, Apostołów, wymaga się budzenia sumień naszych rodaków, żeby nie odeszli od chrześcijańskich korzeni. Bóg zapłać za tak cudowne Wasze dzieło. Niech Wam Bóg błogosławi!

Anna z Małopolski

 

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!

Szanowny Panie Prezesie! Serdecznie dziękuję za dotychczasową korespondencję, która służy Czytelnikom w dziele popularyzacji Orędzia naszej Fatimskiej Pani, rozpala ogień patriotycznej miłości do naszej ukochanej Ojczyzny i podejmuje jakże niezbędną dla nas troskę o rozwój cywilizacji łacińskiej, a przede wszystkim jej trwanie w Europie i na świecie. Jestem Panu i Stowarzyszeniu, któremu Pan przewodzi, szczerze i serdecznie wdzięczny i mniemam, że tak czyni wielu Księży i Rodaków w Polsce i na emigracji. Niech te Wasze starania i trud wokół tej sprawy oraz tych tematów wynagrodzi Boża Opatrzność. Za przesłane egzemplarze „Przymierza z Maryją” serdecznie dziękuję. Staram się rozprowadzić je wśród moich najlepszych znajomych i przyjaciół.

Ks. Kazimierz

 

Szczęść Boże!

Dziękuję bardzo za piękny kalendarz „366 dni z Maryją” na 2024 rok, który poświęcony jest szkaplerzowi świętemu. Kalendarz jest bardzo ciekawy i pięknie wydany. Nie o wszystkich przedstawionych szkaplerzach wiedziałam, ale też nie wszystkie można przedstawić w kalendarzu ze względu na objętość. Tak samo jak Pana pragnieniem, tak również i moim jest, aby ten kalendarz trafił do jak największej liczby osób. Pozdrawiam serdecznie.

Lucyna z Bydgoszczy

 

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!

Na początku dziękuję serdecznie za przesłany kalendarz „366 dni z Maryją” na rok 2024. Dziękuję też za grudniowe „Przymierze z Maryją”. Dostałam również 4. numer „Apostoła Fatimy”. Przeczytałam list od Pana Prezesa i świadectwa ludzi, którzy są Apostołami Fatimy. Proponuje Pan, abym opowiedziała swoją historię. Moja historia nie jest niestety chwalebna. Żyłam bardzo daleko od Boga i Kościoła świętego. W zasadzie to nie było życie. Moja mama, bardzo pobożna niewiasta, modliła się za mnie, również kapłani modlili się za mnie. Kiedyś, gdy leżałam i czułam od nóg drętwienie, poczułam trzy pocałunki tak gorące i pełne miłości, że zapragnęłam żyć. Mama była przy mnie, wyciągnęłam ręce do niej i pomogła mi wstać. Teraz sama jestem mamą i wiem, co czuła moja, kiedy żyłam daleko od Boga…

Anna


Szczęść Boże!

Dziękuję za wielkie zaangażowanie i tak wspaniałe dzieło, jakie tworzycie. Dziękuję też za list, „Przymierze z Maryją” i drugi kalendarz z Maryją. W świątecznym „Przymierzu…” opisaliście różne ciekawe tematy związane z Bożym Narodzeniem np. jak godnie przeżyć Wigilię i narodziny Chrystusa. Dziękuję jeszcze za dwa wspaniałe upominki: szopkę bożonarodzeniową i kartę z modlitwą o triumf wiary katolickiej. Nie możemy ani na moment przestać działać na rzecz obrony wiary. Ja w miarę swoich możliwości finansowych, jak do tej pory, gdy zdrowie pozwoli, będę nadal wspierać Was swoim „groszem”… W modlitwach często polecam Bogu i Matce Najświętszej całe Stowarzyszenie. Szczęść Wam Boże na dalsze lata!

Z Panem Bogiem

Stefania z Płocka

 

Szanowni Państwo!

Mozambik jest jednym z najbiedniejszych państw świata i wszelka pomoc materialna, a nade wszystko duchowa, jest nieodzowna. Wsparcie Stowarzyszenia dla tych społeczności jest wielką radością, gdyż mogą z nadzieją budować swoją przyszłość i wieczność! Szczęść Wam Boże!

Marek z Lublina