Problemy
 
Wierzący niepraktykujący?
Ks. Marcin Kostka FSSP

Często się zdarza, że nasi Czytelnicy piszą o osobach ze swojego otoczenia, które mają ewidentny problem z wiarą w Boga, ale same określają siebie jako „wierzący-niepraktykujący”. Jak rozmawiać z takimi ludźmi? Na co zwracać uwagę w wychowaniu dzieci, żeby taki problem nie zaistniał w naszych rodzinach?

Pochylając się nad tematem „wierzący-niepraktykujący”, musimy odnieść się na samym początku do tego, czym naprawdę jest wiara i czym ona jest dla chrześcijanina.

 

Wierzę w jednego Boga… Słowa te wypowiadamy wiele razy w ciągu całego naszego życia, jednak w ogóle nie zastanawiamy się nad ich znaczeniem. Wypowiadane wierzę świadczy o naszym otwarciu na Boga, ufności względem Niego i przyjmowaniu za prawdę wszystkiego, co nam objawił w Piśmie Świętym i Tradycji, a nade wszystko przez Osobę Swojego Syna Jezusa Chrystusa.

 

Wielu ludzi stwierdza, że są wierzącymi, nie bardzo wiedząc, co się kryje pod tym określeniem. Zapytani: Co to jest wiara?, odpowiadają, że jest to uznanie istnienia Boga. Rację mają tylko w bardzo małym stopniu. Weźmy na przykład osobę szatana. On też uznaje, że Bóg istnieje, a jednak jego postawę trudno nazwać wiarą. Mówi o tym św. Jakub Apostoł: Wierzysz, że jest jeden Bóg? Słusznie czynisz – lecz także i złe duchy wierzą i drżą (Jk 2,19). Wiara to coś więcej. To przyjęcie i uznanie za prawdę tego, co Bóg mówi. Jednocześnie wiara czyni nas zdolnymi uwierzyć w to, co nie jest proste. Popularny piosenkarz Mietek Szcześniak zauważa, że nie jest żadną sztuką wierzyć w Niego, ale o wiele trudniej jest wierzyć Jemu. Wiara jest przylgnięciem do Trójjedynego Boga, jest całkowitym zdaniem się na Niego. Człowiek musi być świadomy tego, że wszystko zawdzięcza swemu Stwórcy, nawet to, że istnieje. Wiara to także pragnienie Boga, Jego bliskości. Nieważne, czy jesteśmy tego godni, ważne jest, czy jesteśmy „głodni” Boga. Każdy człowiek nosi w sobie to wielkie pragnienie bliskości Boga i bezpieczeństwa, które daje tylko On. Trzeba jedynie odkryć to w sobie.

 

Dlaczego wierzę?

Chyba każdy wierzący człowiek chociaż raz w życiu zadaje sobie pytanie o sens wiary. Myśląc tylko w kategoriach doczesnych i przyziemnych, wiara i praktyki z nią związane nie mają zbyt wiele sensu. Można to wszystko uznać za pewną tradycję, czasem bardzo piękną lub za jeszcze jeden powód, aby było kilka dni wolnych od pracy. Jednak takie rozumowanie może tylko zniechęcić. Trzeba koniecznie odwołać się do tego, co będzie po naszej śmierci. Życie człowieka na ziemi w porównaniu z wiecznością to mgnienie oka, dlatego bardzo ważne powinno być to, co nas spotka po rozstaniu się z tym światem. To właśnie wiara i życie wiarą sprawiają, że możemy być spokojni o naszą przyszłość po śmierci. Chrystus mówi nam: W domu Ojca mego jest mieszkań wiele (J 14,2) Nasz ludzki umysł nie jest jednak w stanie ogarnąć tej pełni szczęścia, którą ofiarowuje nam nasz Pan i Zbawiciel. Dlatego właśnie przychodzi nam z pomocą wiara – bezwarunkowa, niestawiająca żadnych zbędnych pytań. Sens wiary doskonale określił bł. Piotr Jerzy Frassati, patron studentów: Życie bez wiary nie jest życiem, lecz wegetowaniem.

Wiara czyni cuda

Czytając w Piśmie Świętym opisy wielu cudów: uzdrowień, wypędzania złych duchów, wskrzeszania etc., słyszymy pytanie o wiarę oraz zapewnienie Chrystusa, że cuda były możliwe dzięki wierze danej osoby, jak np. w przypadku niewidomego, którego Pan spotkał pod Jerychem i powiedział mu: Przejrzyj, twoja wiara cię uzdrowiła (Łk 18,42). A przy wskrzeszeniu Łazarza Pan Jezus pyta jego siostrę, czy wierzy w to, że może On sprawić, iż jej brat wróci do życia (por. J 11,25–27).  Ktoś może pomyśleć, że teraz cuda się nie zdarzają. Jakżeż bardzo się myli! Wystarczy zajrzeć do jakiejkolwiek książki opisującej znane sanktuarium maryjne, np. Jasną Górę – ile tam znajdziemy przykładów współcześnie dokonujących się cudów. W dzisiejszym świecie cuda też się zdarzają, tylko może wiara ludzi nie jest tak silna, jak w czasach Jezusa Chrystusa… Każdy z nas musi sobie też zdawać sprawę z tego, że wiara nie jest tylko naszym osobistym osiągnięciem. Jest łaską – darem, dlatego mamy o nią nieustannie prosić, tak jak to czynili Apostołowie, mówiąc do Jezusa: Panie przymnóż nam wiary (por. Łk 17,5). Niestety, ciągle o tym zapominamy. Bardzo pięknie modlił się o wiarę św. ojciec Pio, który wołał: Obdarz mnie, Panie, żywą wiarą i zachowaj ją, bym mógł wierzyć i czynić wszystko jedynie dla Twojej miłości.

Czyny, a nie słowa

Ważne jest żebyśmy pamiętali, iż nasza wiara nie może się skończyć tylko na pięknych słowach czy deklaracjach. Wiarą trzeba żyć. Codziennie! Apostoł Jakub pisze w swym liście: Jaki z tego pożytek, bracia moi, skoro ktoś będzie utrzymywał, że ­wierzy, a nie będzie spełniał uczynków? Czy [sama] wiara zdoła go zbawić? (…) Tak też i wiara, jeśli nie byłaby połączona z uczynkami, martwa jest sama w sobie (Jk 2,14–17). Z drugiej jednak strony musimy być świadomi, że samo wypełnianie Dziesięciu Przykazań nie wystarczy do zbawienia. Dekalog bowiem oparty jest na prawie naturalnym, które obowiązuje każdego człowieka, nawet tego, który nigdy nie słyszał o Bogu i Jezusie. Ważne jest zatem połączenie wiary z uczynkami.

 

Wierzący-niepraktykujący…

Obecnie wielu ludzi tak siebie nazywa. Pewien ksiądz michalita mawia, że człowieka „wierzącego niepraktykującego” można porównać do człowieka żyjącego-nieoddychającego. Wiemy, że powietrze jest do życia niezbędne, więc powyższe określenie nie ma po prostu sensu. Podobnie brzmi deklaracja alkoholika, że jest abstynentem, tyle że niepraktykującym… Wierzący i niepraktykujący to taki sam absurd, jak kochający kogoś i jednocześnie nielubiący go, pragnący czegoś i unikający tego samego, czego pragnie. Kto tak mówi, nie wierzy w słowa Chrystusa: Kto spożywa moje Ciało i pije moją Krew, ma życie wieczne (J 6,54). Taki ktoś nie potrzebuje Mszy św. i nie uznaje, że Bóg w sakramencie pokuty odpuszcza grzechy. Wierzy, że gdzieś daleko jest jakiś Bóg, od święta nawet spojrzy w Jego stronę, ale nie chce, by wchodził On w jego codzienność. Tak zaczyna się budowanie własnej religii, wygodnej i niewymagającej. A praktykowanie to przede wszystkim życie wiarą na co dzień – modlitwa i przyjmowanie sakramentów. Ze chrztem i bierzmowaniem nie ma może zazwyczaj problemów. Najtrudniej jest z Eucharystią, a przecież to w niej Chrystus Pan daje nam Swoje Ciało na pokarm, aby umocnić nas i naszą wiarę. Przyjmowanie sakramentów można porównać do duchowego oddychania. Rezygnując z tego, narażamy się na zachwianie, a nawet utratę wiary.

 

Nie chowaj wiary pod korcem

Wielu współczesnych ludzi uważa, że wiara jest czymś prywatnym, z czym nie należy się obnosić. Jest to postawa bardzo zła, bowiem inni ludzie powinni widzieć naszą wiarę i praktykowanie jej, inaczej będzie to oszukiwaniem Boga i samego siebie. Dlatego też świadectwo wiary jest obowiązkiem każdego chrześcijanina – każdego katolika. Z tym też łączy się obowiązek głoszenia Słowa Bożego – słowem i konkretnymi uczynkami. Pan Jezus powiedział po zmartwychwstaniu: Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu! Kto uwierzy i przyjmie chrzest, będzie zbawiony; a kto nie uwierzy, będzie potępiony (Mk 16,15). Jednocześnie przypomniał, że wiara jest konieczna do zbawienia.

 

Pielęgnuj swą wiarę

Chciałbym zachęcić każdego, kto czyta te słowa, aby zatroszczył się o swoją wiarę. Łatwo jest o niej  mówić, ale trudniej o nią w sobie samym powalczyć. A o wiarę tak jak i o pokarm doczesny musimy się troszczyć każdego dnia: przez modlitwę, sakramenty święte – w szczególności przez Eucharystię, a także przez czytanie Pisma Świętego. Ks. Tadeusz Dajczer w swej książce napisał, że jest to Księga pełna obecności Boga. Czytając Jego słowa, spotykamy się z Nim, poznajemy Go, uczymy się jak wierzyć i jak żyć wiarą. Ludzie świeccy nie powinni się też bać ani wstydzić rozmowy z księżmi, którzy mimo iż żyją w celibacie, wiedzą o życiu bardzo dużo, a poza tym mają rozległą wiedzę teologiczną, której brak przeciętnemu człowiekowi. Rzeczą bardzo obecnie niedocenianą są rekolekcje, zarówno parafialne w czasie przygotowań do Bożego Narodzenia i Wielkanocy, jak i te tzw. zamknięte, które – pomijając samą możliwość poznania wielu wspaniałych ludzi – dają doskonałą okazję do pogłębienia swojej wiary. Dla mnie osobiście takie rekolekcje są możliwością naprawdę dogłębnego formowania mojego życia duchowego. Wiarę trzeba zatem nieustannie rozwijać, nie można poprzestać na wierze małego dziecka otrzymanej na Chrzcie Świętym. Wiara musi się rozwijać i wzrastać równomiernie ze wzrostem i rozwojem organizmu i psychiki człowieka.

 

Pogłębianiu wiary służą też, jak już pisałem, sakramenty, a także modlitwa, szczera i prawdziwa.

 

Duchowe konkrety

Wyżej wspominałem o sensie wiary. Cóż więc konkretnie daje nam wiara? Ano daje nam ona pewność, że śmierć to nie koniec życia, a jedynie przejście do innej rzeczywistości, lepszej od tej ziemskiej. Jednocześnie daje nam pewność, że zawsze przy nas Ktoś jest (Bóg), dlatego nie jesteśmy sami. Na Pana Jezusa zawsze możemy liczyć, możemy się do Niego zwrócić, kiedy tylko czujemy taką potrzebę. On nigdy nie jest zajęty czy zmęczony. Mamy też wielu innych pośredników – orędowników, do których możemy się zwracać: Maryję oraz rzesze świętych i błogosławionych. Prawdę mówiąc, nie wyobrażam sobie swojego życia bez wiary i bez tego, co ona mi daje. Na zakończenie niech zabrzmią słowa samego Pana Jezusa i zamkną tę wypowiedź: Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne (J 3,16).

 



NAJNOWSZE WYDANIE:
Matka Kościoła zmiażdży jego głowę!
Dopiero co nastał nam nowy rok, a już za moment przeżywać będziemy Wielki Post. Szczególny to czas, w którym możemy przyjrzeć się wnikliwiej naszej chrześcijańskiej postawie i dokonać w niej niezbędnych korekt tak, by rzeczywiście być solą ziemi i świadectwem dla świata. Wszak Krew naszego Pana nie darmo została wylana za nas i za wielu…

UWAGA!
Przymierze z Maryją
WYSYŁAMY
BEZPŁATNIE!
 
Dziękuję za każdy przeżyty dzień

Pani Henryka Kłopotowska należy do Apostolatu Fatimy od jego początków, czyli od 2003 roku. Pochodzi z parafii Przemienienia Pańskiego w Perlejewie koło Siemiatycz. Tam przystąpiła do Pierwszej Komunii Świętej i bierzmowania, tam również mając zaledwie 17 lat zawarła sakrament małżeństwa.

 

– Po ślubie z mężem Stanisławem mieszkaliśmy w Siemiatyczach, ale w 1999 roku przeprowadziliśmy się do Białegostoku – opowiada Pani Henryka. – Tu należeliśmy najpierw do parafii katedralnej pw. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, ale później przenieśliśmy się na nowe osiedle i teraz chodzimy do kościoła pw. bł. Bolesławy Lament. Katedra była przepiękna, stara, a w nowym kościele jest na razie bardzo skromnie, chociaż ksiądz proboszcz stara się to zmienić, i w miarę możliwości finansowych robi, co się da.


– Mąż pracował 54 lata jako kierowca, 36 lat jeździł po Europie. Gdy mąż zarabiał, ja wychowywałam dzieci. Pilnowałam, żeby iść z nimi do kościoła na pierwszy piątek, do spowiedzi i Komunii, żeby je nauczyć, że tak trzeba. Teraz to
mój starszy syn, Sławek, musi o tym pamiętać i prowadzić do kościoła swoje dzieci. Czasami mogę mu co najwyżej o tym przypomnieć. Sławek jest szanowanym radcą prawnym, ale wciąż jako lektor służy do Mszy Świętej, co jest dla mnie wielkim zaszczytem. Synowa też jest bardzo religijna, z czego jestem bardzo zadowolona. Mam dwóch wnuków: jeden już pracuje, a drugi kończy studia.


– Młodszy syn, Ernest, skończył szkołę zawodową i interesuje się informatyką. Chodzi do kościoła, co miesiąc jest u spowiedzi i Komunii, co jest dla mnie bardzo ważne.


W Apostolacie od 20 lat


– Do Apostolatu Fatimy należę od 2003 roku. W 2017 roku byłam nawet zaproszona na Kongres Apostołów Fatimy w Krakowie. Przy okazji odwiedziłam wtedy Sanktuarium Bożego Miłosierdzia i Sanktuarium Jana Pawła II.


– Przez 20 lat dostałam ze Stowarzyszenia tak dużo dewocjonaliów, że trudno wszystkie spamiętać. Były wśród nich różańce, książki, szkaplerz, kropielnica i różne obrazki. Niedawno otrzymałam piękne wizerunki Najświętszego Serca Pana Jezusa i Niepokalanego Serca Maryi, które oprawione w ramki wiszą na ścianie w moim pokoju. Z kolei figura Matki Bożej Fatimskiej stoi w witrynie.


– Kiedyś nazbierałam tak dużo numerów „Przymierza z Maryją”, że nie wiedziałam, co z nimi zrobić. W końcu mąż zaniósł je do katedry i w ciągu dwóch dni się rozeszły, a ja je gromadziłam może nawet ponad 10 lat. Dopiero teraz, z ostatniego numeru „Przymierza…”, dowiedziałam się, że na obrazie Matka Boża Ostrobramska jest pokazana bez Pana Jezusa, bo nosiła Go wtedy pod swoim sercem. I że oryginał tego obrazu znajduje się w Wilnie, w Ostrej Bramie.


Złote gody na Jasnej Górze


Warto w tym miejscu wspomnieć, że Pani Henryka osobiście pielgrzymowała do ostrobramskiego – i nie tylko sanktuarium. – W 1992 roku byłam z mężem i młodszym synem w Druskiennikach i Ostrej Bramie, w kościele św. św. Piotra i Pawła. Wspólnie nawiedziliśmy również kilka razy sanktuarium Matki Bożej w Licheniu. Pamiętam, że jak byłam tam po raz pierwszy w 1994 roku z pielgrzymką z mojej parafii, to był tam tylko pusty plac; ziemia była dopiero poświęcona. A jak pojechałam tam z mężem kilka lat później, to zwiedzaliśmy kościół św. Doroty, Las Grębliński, drogę krzyżową, byliśmy na Mszy Świętej i Apelu Jasnogórskim. Kilka razy byliśmy także w Częstochowie. Naszą 50. rocznicę ślubu obchodziliśmy właśnie w jasnogórskim sanktuarium. Uczestniczyliśmy wtedy w Różańcu i Mszy Świętej w naszej intencji w Kaplicy Matki Bożej Częstochowskiej.

Jak być szczęśliwym


– Teraz opiekuję się mężem. On tyle lat pracował i zrobił dla nas bardzo dużo. Na co dzień wspólnie odmawiamy Różaniec z
 Radiem Maryja i Koronkę do Bożego Miłosierdzia. Ostatnimi czasy najczęściej modlę się za zmarłych z naszych rodzin, a także o zdrowie i pokój w rodzinie. Dziękuję Panu Bogu za każdy przeżyty dzień, za rodzinę, za wnuki. Za to, że czuwa nade mną, że mam siłę do pracy. Czasami jest ciężko nawet obiad ugotować, ale jak wszystko się uda, to dziękuję za to Matce Bożej i Duchowi Świętemu.

Zakończmy to świadectwo Pani Henryki słowami, które usłyszała kiedyś od matki swojego męża i które utkwiły Jej w pamięci: – Kogo Pan Bóg kocha, temu krzyże daje, kto je cierpliwie znosi, szczęśliwym zostaje.


Oprac. JK


Listy od Przyjaciół
 
Listy

Szczęść Boże!

Bardzo dziękuję za przesłanie mi pięknego kalendarza „366 dni z Maryją” na rok 2024. Zajmie on bardzo ważne miejsce w moim domu. Obecność Maryi pomaga mi przezwyciężyć samotność i czasami smutek. Ona mnie nie opuści!

Barbara z Rudy Śląskiej

 

Szczęść Boże!

Jako mała dziewczynka zachorowałam na zapalenie opon mózgowych i wyszłam z tego zupełnie zdrowa. Do 18. roku życia byłam pod lekarską kontrolą, miałam nigdy nie mieć dzieci, a urodziłam ich czworo. Pierwsze dziecko zmarło mając 6 tygodni na zapalenie płuc. Mam jednego syna i dwie córki, doczekałam się pięciorga wnuków i jednego prawnuka. Wierzę, że z Bożą pomocą można osiągnąć wszystko czego człowiek pragnie. Chciałabym, żeby wszyscy ludzie uwierzyli w łaski, które płyną od Pana Jezusa za przyczyną Matki Najświętszej.

Lilianna ze Śląska

 

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!

Na wstępie serdecznie dziękuję za życzenia błogosławieństwa Bożego i opieki Najświętszej Maryi Panny. Podziękowania składam również za interesującą i wartościową książkę autorstwa Jerzego Wolaka o objawieniach Maki Bożej w Akicie. Maryja ciągle ostrzega nas przed Bożym gniewem i nie chce, abyśmy zginęli śmiercią wieczną. Matka Boża pragnie nas ratować i powinniśmy o tym zawsze pamiętać. Nadchodzą bardzo trudne czasy. Bardzo często zastanawiam się nad tym, że jeżeli ludzkość nie pokona grzechu, to Bóg może nas ukarać. Modlę się więc do Niepokalanego Serca Maryi, aby Ono zatryumfowało dla całej ludzkości. Kończąc moje przemyślenia na temat tych pełnych zamętu czasów – pamiętajmy, że Matka Boża nas przed nimi ostrzega, cały świat (w tym nasza Ojczyzna) jest zagrożony aborcją, eutanazją, ingerencją w płeć czy błędami popełnianymi przez niektórych kapłanów. Częstym zjawiskiem w obecnych czasach jest krytyka Kościoła, księży, a także wyśmiewanie się z naszej wiary. Te zjawiska prowadzą do kłótni i nienawiści….

Marianna z Włocławka

 

Szczęść Boże!

Z całego serca dziękuję za „Przymierze z Maryją” oraz wszystkie upominki. Wciąż dowiaduję się czegoś nowego z tej prasy katolickiej. Niech Bóg Was błogosławi. Proszę o modlitwę wstawienniczą za mnie w intencji szybkiego powrotu do zdrowia. Bóg zapłać za wszystko!

Justyna ze Śląska

 

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!

Bardzo dziękuję za piękny „Notes Apostoła Fatimy”, przygotowany z okazji 20-lecia istnienia Apostolatu Fatimy. Te 20 lat przyczyniły się do upowszechniania Prawdy, Dobra i Piękna, dzięki czemu wielu ludzi uznało te wartości za najistotniejsze w swoim życiu. Życzę Apostolatowi Fatimy i Panu Prezesowi wielu kolejnych lat w upowszechnianiu tego dzieła.

Marek z Lublina

 

Szczęść Boże!

Pragnę serdecznie podziękować za tak miłe i wzruszające życzenia urodzinowe. Jestem zachwycona tym, że przy nawale pracy w Stowarzyszeniu można jeszcze chwilę przeznaczyć dla innych. Jeszcze raz pięknie dziękuję, prosząc Matkę Bożą Częstochowską o opiekę i wiele łask tak potrzebnych do działania.

Z Panem Bogiem

Teresa z Częstochowy

 

Szczęść Boże!

Dziękuję za życzenia urodzinowe oraz za modlitwę. Pragnę w dużym skrócie podzielić się swoim życiem. Moja, mama urodzona w Warszawie, wojnę spędziła na Podhalu w oddziale AK. Pod koniec wojny dowiedziała się, że jej rodzina zginęła na Woli. Została sama z dzieckiem, które miała pod sercem. Wsiadła w pociąg i pojechała na ziemie odzyskane, gdzie przyjęli ją dobrzy ludzie. Znaleźli jej pracę, a ja wychowywałem się na wsi. Po przeprowadzce do Jeleniej Góry, gdzie zaopiekowali się nami jej znajomi z partyzantki, mama pracowała, a ja… wagarowałem. Na swoje potrzeby „zarabiałem” żebrząc pod kinem. Po przeprowadzce do Ząbkowic Śląskich mama zachorowała, a ja musiałem powtarzać piątą klasę. Po jej śmierci w 1958 roku, zostałem sam. Miałem 12 lat. Nazywano mnie „dzieckiem ulicy”. Trafiłem do znajomej mamy z dzieciństwa mieszkającej w Zakopanem. Traktowano mnie tam jak służącego. W kościele bywałem, choć w tym domu nie obchodzono świąt. Dziś mogę powiedzieć, że tak jak śmierć Pana Jezusa uratowała ludzkość, tak śmierć mamy uratowała mnie. To co nazywałem wolnością, było tak naprawdę moją „drogą krzyżową”. Wpadłem w szpony szatana. Gdy wyjechałem do Krakowa, ożeniłem się. Po roku dostałem mieszkanie, urodziła mi się córka i zacząłem wszystko od nowa. Wyjeżdżałem z zakładu pracy na Słowację, Węgry i do Izraela, gdzie zwiedziłem większość miejsc związanych ze Zbawicielem. Częste rozłąki oddaliły mnie jednak od żony. Byłem złym mężem i ojcem. Żona zachorowała na raka piersi i po ślubie córki i urodzeniu się wnuczki to ja się nią opiekowałem. Będąc na emeryturze, sam zacząłem chorować i miałem głęboką depresję. Wtedy nagle nastąpił przełom w moim życiu. Po przeczytaniu książki „Moc uwielbienia” odmieniło się wszystko. Wróciłem do Boga, zniknęły lęki depresyjne, a z nimi wszystko co było we mnie złe. Po latach poszedłem do spowiedzi. Od śmierci żony uczestniczę co dzień we Mszy Świętej, regularnie korzystam z sakramentu pokuty. Pojednałem się też z córką, która często odwiedza mnie wraz z wnuczką. Razem spędzamy święta.

Z Panem Bogiem

Ryszard z Krakowa

 

Szczęść Boże!

Jestem bardzo wdzięczna Waszemu Stowarzyszeniu za wszelkie kampanie – nie tylko kalendarze, ale i inne ciekawe książki czy gazetę „Przymierze z Maryją”. Już od kilku lat ten piękny kalendarz z Maryją ubogaca moje mieszkanie, ponieważ jestem wielką czcicielką Najświętszej Maryi Panny. Dlatego bardzo zasmuciło mnie to, że może go już nie otrzymam. Dziękuję za wszystko!

Elżbieta z Wieprza